Poczytaj mi synku
Pierwszy obraz, który ukazuje się, kiedy kurtyna niespiesznie podnosi się do góry, robi mocne wrażenie. Nie sposób oderwać od niego wzroku, chcemy, żeby trwał jak najdłużej. Ma w sobie baśniowy rozmach, ale też od początku zajmuje nasze myśli. Przestrzeń wypełniają zegary mniejsze i większe, wiszące i stojące, niektóre leżą opuszczone, niepotrzebne, jakby czekały, aż zegarmistrz puści w ruch ich wskazówki i tchnie w nie życie. Muszę przyznać, że tym razem nadmiar, niemal barokowy przesyt, który lubi Martyna Kander, dobrze się tłumaczy. Potem już żadna inna scena w spektaklu pod przewrotnym tytułem Alicji Kraina Czarów nie będzie tak silna wizualnie.
Alicja w Krainie Czarów i Po drugiej stronie lustra Lewisa Carrolla są dla Sławomira Narlocha, reżysera przedstawienia w Teatrze Narodowym, jedynie impulsem, źródłem inspiracji do opowiedzenia historii, którą determinuje Czas. Nie bez powodu pisany wielką literą. Narloch, będący również autorem znakomitych tekstów piosenek, traktuje go jako pana, demiurga, boga, akcentując jego sprawczość. Czas w rzeczywistości decyduje o naszym losie. Upływa, ucieka, goni, pędzi. Stąd wezwanie, żeby zwolnił, dał nam nieco wytchnienia, trochę czasu, rozpoczynającego się tym razem małą literą, pojętego jako nasza indywidualna obecność, mająca swój finał. Wypełniają ją prozaiczne, błahe, codzienne czynności, ale sens trwaniu nadają też inne zadania, które każdy z nas ma do zrealizowania. Ale to nie wszystko. Trzeba też po prostu rozsmakować się w życiu. Na dowód fragment piosenki – aktorzy Teatru Narodowego pięknie ją śpiewają (teksty warte są przywołania, a wybrane passusy znalazły się w programie do spektaklu):
Panie Czasie, bądź łaskawy.
Mamy tutaj ważne sprawy:
Trochę cukru do kupienia,
Kromkę z masłem do zjedzenia,
Kilka nocy do płakania
Kilka świtów na rozstania
I guziki do przyszycia.
No i jeszcze trochę czasu,
Trochę czasu do przeżycia.
A co z Alicją? Losy bohaterki oglądamy z perspektywy jej dorosłego Syna (Cezary Kosiński), który pełni rolę narratora. Odbywa on fascynującą podróż do przeszłości, do czasu dzieciństwa, w głąb siebie. Jego oczami oglądamy Alicję jako dojrzałą kobietę, matkę, której towarzyszy on sam jako kilkuletni chłopiec. Spotykamy ich w chwili, kiedy bohaterka czyta Synkowi (Michał Pietruczuk) książkę przedstawiającą jej przygody. Wspólnie odbywają niezwykłą podróż, przemierzają Krainę Czarów, która – jak podpowiada tytuł spektaklu – jawi się przed nami siłą wyobraźni Alicji.
Tytułową rolę gra Ewa Konstancja Bułhak i muszę przyznać, że jest to najlepsza Alicja, jaką widziałam. Niepozorna, zwyczajna, ubrana w czarne spodnie, szary sweter i adidasy. Matka jak każda inna, niewyróżniająca się niczym szczególnym, niewidoczna, wtopiona w tło, choć zawsze ta jedyna, wyjątkowa dla swego dziecka. Alicja w wykonaniu Bułhak ma w sobie coś jeszcze, tę szczyptę szaleństwa tak potrzebną, żeby świat był mniej nudny, i dozę fantazji, która pozwala jej wznieść się ponad to, co fizyczne, i przenieść się w imaginacyjną przestrzeń, gdzie zasady logiki i związki przyczynowo-skutkowe przestają obowiązywać. Te cechy pozwalają jej też zbudować niespotykaną, bardzo bliską relację z dzieckiem.
Alicja z Synkiem spotykają na swej drodze niezwykłe postaci. Humpty Dumpty (Grzegorz Kwiecień), będący personifikacją jajka, popisuje się umiejętnością tworzenia neologizmów, przy czym w sposób całkowicie dowolny nadaje nowym słowom znaczenia. W istocie jest jednak nieśmiałym indywiduum, próbującym zwrócić na siebie uwagę i pokonać wstydliwą słabość. Dwór Królowej Kier stanowi niespokojna, wpadająca na siebie nieustająco drużyna złożona z blotek. Stadko Flamingów dostojnie wkracza na scenę i tworzy zaskakujące układy choreograficzne, przywodzące na myśl rewię. Te zjawiskowe ptaki okrutna władczyni wykorzystuje jako kije do gry w krykieta, podczas gdy kulami są jeże. W spektaklu reprezentuje je jeden osobnik w brawurowym wykonaniu Kamila Mrożka. Zachwycający podwodny świat, oświetlany przez połyskujące meduzy, to przestrzeń Niby Żółwia (Oskar Hamerski poruszający się po scenie w płetwach) i Gryfa (Bartłomiej Bobrowski). Trzeba też wymienić Roberta Czerwińskiego, który niedawno dołączył do zespołu Teatru Narodowego. Należnej postury aktor bawi do łez jako kruchy i lękliwy Komar.
Przychodzi jednak czas, kiedy Alicja się zmienia, przestaje być sobą. Traci energię, impet, przygasają iskry w jej oczach, wydaje się zagubiona, niepewna siebie, myśli bohaterki rwą się, umykają. Chwila, w której prosi, żeby to syn przeczytał jej fragment baśni, wydaje się momentem zwrotnym przedstawienia. Tak oto kontynuacja przygód bohaterki wprowadza widzów w świat jeszcze bardziej odrealniony i fantasmagoryczny niż w części pierwszej. Rzeczy zatracają swoją postać, pojęcia gubią znaczenia lub je zmieniają. Narloch zręcznie wykorzystuje ten pomysł, żeby pokazać niepamięć, w jakiej pogrąża się Alicja. Nie potrafi ona przedmiotów powiązać z ich określeniami, traci kontakt z rzeczywistością i zatapia się we własnym świecie. Jej wizyta w lesie, w którym nic nie ma nazwy, i rozmowa z Jelonkiem (Kacper Matula), należy do ciekawszych momentów spektaklu.
Narloch próbuje zerwać z utrwalonymi wizerunkami wiodących postaci. Szalony Kapelusznik (Paweł Paprocki), inaczej niż w powieści, nie wysuwa się na plan pierwszy, ale pojawia się jako członek zespołu instrumentalnego. Królowa Kier (bardzo dobra rola Anny Lobedan, która również świetnie śpiewa) początkowo jawi się jako okrutna władczyni. Łatwo szafuje wyrokami śmierci, każdego, kto jej podpadnie, każe skrócić o głowę, choć Król Kier (Hubert Paszkiewicz) przekonuje, że w rzeczywistości jeszcze nikogo nie ścięła. Potem jednak zrzuca maskę potężnej i nieprzejednanej królowej, przed którą drżą poddani, i odsłania prawdziwe oblicze. Pojawia się na scenie pozbawiona purpurowej sukni i peruki, w koszuli przywołującej na myśl szpitalne realia, bez włosów. Bezbronna, zmuszona mierzyć się z własnymi ograniczeniami staje się ludzka i bliska. Tworzy z Alicją znakomity duet, który śpiewa nostalgiczną, chwytającą ze serce piosenkę.
Muszę trochę ponarzekać. Muzyka Jakuba Gawlika dobrze brzmiałaby w przedstawieniu, gdzie byłaby komplementarna w stosunku do tekstu. W przypadku spektaklu muzycznego odnoszę wrażenie, że piosenki są zbyt mało wyraziste i wpadające w ucho. Nie zostają z nami po wyjściu z teatru, a szkoda, bo dwie lub trzy kompozycje powinny się do nas przyczepić i nie dawać spokoju. Dodajmy jednak, że Gawlik jest młodym twórcą z niewątpliwym potencjałem, który – miejmy nadzieję – będzie miał szansę doskonalić swój warsztat oraz umiejętności.
Alicji Karina Czarów jest spektaklem familijnym. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Inne treści będą atrakcyjne dla dzieci, inne dla ich rodziców czy dziadków. Przywołajmy fragment przedmowy do Alicji w Krainie Czarów autorstwa jej tłumacza, Macieja Słomczyńskiego, który twierdzi, że ten „tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych”. Wróżę najnowszej realizacji Teatru Narodowego długą obecność w repertuarze i komplety na widowni. Reżyser umiejętnie łączy widowisko muzyczne – choć mam wrażenie, że jest to określenie zbyt skromne i należy mówić raczej o musicalu – z przenikliwym, mądrym i poruszającym przesłaniem. Czas ucieka, a życie każdego z nas przesypuje się jak piasek w klepsydrze. Nienowa to prawda, ale warto do niej wracać. Sławomir Narloch na kanwie powieści Carrolla tworzy przejmującą opowieść o przemijaniu, starości, chorobie, odwracaniu ról między rodzicami a dziećmi, o śmierci i stracie. Najpierw to rodzice objaśniają nam świat i prowadzą przez jego meandry. Przychodzi jednak moment, kiedy to my bierzemy ich za rękę i tłumaczmy rzeczywistość. Rozum przestaje być dla nich wsparciem, zmysły zaczynają zawodzić, a słowa do rzeczy jakoś dziwnie nie pasują. Jest to również historia o nierozerwalnych więziach istniejących nadal, choć jedna ze stron odeszła. I oczywiście o sile wyobraźni, za sprawą której można wykreować absurdalny, oniryczny, ale też porywający porządek Kariny Czarów, stanowiącej alternatywę dla egzystencjalnych wyzwań.
Finału nie zdradzę, ale podpowiem, że dochodzi w nim do niecodziennego spotkania dwójki dzieci – dziewczynki i chłopca. Ale że w Karinie Czarów panem jest Czas, to potrafi urzeczywistnić nieosiągalne, niemożliwe pragnienia i jeszcze raz widzów zaskoczyć.
Na zakończenie fragment piosenki:
A najlepiej zostać lunetą,
Lunetą zostać na stałe,
Kiedy przyjdzie na to ochota
Rosnąć i maleć na zmianę.
A najlepiej zostać lunetą
I czasem wsuwać się w siebie.
Będę często bujać w obłokach,
Bo lunety, jak to lunety:
Zwykle myślami są w niebie.
21-04-2023
Teatr Narodowy w Warszawie
Alicji Kraina Czarów
na motywach Alicji w Krainie Czarów i Po drugiej stronie lustra Lewisa Carrolla
przekład: Maciej Słomczyński
adaptacja, teksty piosenek, reżyseria: Sławomir Narloch
scenografia i kostiumy: Martyna Kander
muzyka: Jakub Gawlik
choreografia: Anna Hop
reżyseria światła: Karolina Gębska
przygotowanie wokalne: Magdalena Czuba
obsada: Ewa Konstancja Bułhak, Cezary Kosiński, Paweł Paprocki, Anna Lobedan, Hubert Paszkiewicz, Oskar Hamerski, Bartłomiej Bobrowski, Paulina Szostak, Henryk Simon, Kacper Matula, Grzegorz Kwiecień, Robert Czerwiński, Jakub Gawlik, Piotr Piksa, Kamil Mrożek
gościnnie: Magdalena Czuba, Ewa Bukała (AT), Patrycja Grzywińska, Karolina Gwóźdź, Kamila Najduk (AT), Paulina Wróblewska, Maciej Karbowski, Wojciech Melzer, Mikołaj Śliwa
Orkiestra Szalonych Kapeluszników
skrzypce: Aleksander Zwierz / Angela Gołaszewska-Dziołak
wiolonczela: Krystyna Wiśniewska / Antoni Wrona
saksofony i flet: Konrad Gzik / Jakub Wydrzyński
kontrabas: Michał Zuń / Maciej Kozioł
perkusja: Michał Bator / Jarema Jarosiński
instrumenty klawiszowe: Paweł Paprocki
gitary, guitalele: Kacper Matula
akordeon: Jakub Gawlik
instrumenty perkusyjne: Henryk Simon
premiera: 4.03.2023
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.