Czułe imperium
Quo vadis, reż. Wojciech Kościelniak, Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni

fot. Maciej Czarniak
Nieraz zdarza się, że krytyk spieszy z recenzją, niepewny, jak długo spektakl, o którym pisze, utrzyma się na afiszu. Czy nie zakończy się na zaledwie kilku (a może nawet jednym?) pokazach, po których zachęcanie do jego obejrzenia lub ostrzeganie przed nim straci jakikolwiek sens? W takich przypadkach recenzentowi pozostanie jedynie rola analityka, eseisty lub kronikarza, ponieważ dzieło, które opisuje, stało się już częścią historii – definitywnie i (niemal) nieodwracalnie.
Nie chodzi tu wyłącznie o teatr offowy, który nieustannie zmaga się z problemem krótkiej eksploatacji swoich spektakli. Dobrym tego przykładem jest Nurt Off Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu – wiele projektów przygotowywanych specjalnie na festiwal ma żywot krótszy niż motyl: nie całą dobę, lecz jedno popołudnie. Zdarza się jednak, że także teatry instytucjonalne szybko wycofują spektakle z repertuaru – z bardzo różnych powodów: niska frekwencja, nazbyt kontrowersyjny odbiór, napięty budżet albo zmiany w kierownictwie teatru.
Tym większe zdziwienie może wywołać u nawet najbardziej zagorzałego teatromana pierwszy kontakt z repertuarem Teatru Muzycznego w Gdyni. Znajdzie w nim bowiem szczegółowy plan na cały sezon – od września do czerwca – wraz z dokładnymi datami i godzinami spektakli! Takie rozwiązanie jest nie do pomyślenia nie tylko w teatrach offowych, ale i w większości teatrów instytucjonalnych. Jednak największa scena musicalowa w kraju rządzi się własnymi prawami.
Dlatego też, pisząc w kwietniu 2025 roku recenzję Quo vadis, którego premiera miała miejsce we wrześniu ubiegłego roku, mam pewność, że spektakl ten będzie grany jeszcze przez wiele miesięcy, a najprawdopodobniej i lat. Wystarczy wspomnieć, że Lalka w reżyserii Wojciecha Kościelniaka jest na afiszu nieprzerwanie od 2010 roku, a Chłopi powracają regularnie od ponad dekady. Wszystko wskazuje na to, że Wiedźmin tego samego reżysera, którego pierwszy pokaz odbył się osiem lat temu, również nieprędko zniknie ze sceny – zwłaszcza że zainteresowanie postacią Geralta będą podsycać kolejne sezony serialu i nowa odsłona kultowej gry komputerowej.
Na Quo vadis nie ma już wolnych miejsc – spośród 1070 (!) dostępnych na Dużej Scenie wszystkie zostały wykupione do końca sezonu. Warto więc śledzić repertuar i spróbować szczęścia w kolejnym! Tym bardziej że muzyczno-taneczna adaptacja słynnej powieści Henryka Sienkiewicza w reżyserii i według scenariusza Wojciecha Kościelniaka (autora również tekstów piosenek) to spektakularne widowisko. W klasycznym tego słowa znaczeniu, czyli „dzieło, które przyciąga i skupia uwagę widza”. Quo vadis w rzeczy samej hipnotyzuje rozmachem scenografii i imponującą liczbą zaangażowanych aktorów i tancerzy – zarówno etatowych, jak i adeptów studium teatralnego działającego przy teatrze. Dopełniają to muzyka wykonywana na żywo, wyjątkowe talenty wokalne i spora dawka żywych emocji.
Kościelniak, zachowując zadziwiającą wierność oryginałowi, jednocześnie nie boi się nadawać mu własnego, autorskiego rysu, stosując wyraziste zabiegi adaptacyjne. Jednym z nich jest uczynienie z trzech Furii (Sandra Brucheiser, Renia Gosławska, Katarzyna Kurdej) narratorek tej wielowątkowej opowieści z początków naszej ery. Te bóstwa chtoniczne, związane z ciemnością i śmiercią, w przedstawieniu przybierają postać groteskowych, nieco niezdarnych, a zarazem upiornych w swoim wyglądzie konferansjerek kabaretowych. Raz po raz nakręcają korbą sprężynę, wprawiając w ruch koło istnienia – jakby to one, a nie kapryśni bogowie czy ludzka historia, nadawały bieg wydarzeniom.
Kabaret jest tu słowem kluczowym – i nie bez powodu powraca w niejednej piosence. Reżyser osadza całość w estetyce pierwszej połowy XX wieku, a dokładniej w klimacie szalonych lat dwudziestych. To epoka krótkich fryzur, luźnych sukienek flapper i wyrazistego makijażu, przesiąknięta duchem frywolności, dekadencji i erotyzmu. Zabieg ten nie jest przypadkowy. Zestawienie zblazowanego i spragnionego coraz bardziej wymyślnych rozrywek starożytnego Rzymu z Europą, która w pędzie ku katastrofie II wojny światowej zatraca się w rytmie jazzowych melodii i hedonistycznych uciech, okazuje się wyjątkowo trafne i nośne.
Z drugiej strony spektakl obfituje w odniesienia do znanych symboli i artefaktów starożytnego Rzymu. Mariusz Napierała, wykorzystując obrotową scenę, stworzył monumentalną, trzykondygnacyjną konstrukcję nawiązującą do architektury Koloseum. Jej półokrągła forma robi imponujące wrażenie, zwłaszcza gdy przestrzeń wibruje światłem, a po galeriach przemykają liczne postacie. Nie zabrakło też wystylizowanej wersji pretorianów w charakterystycznych hełmach z pióropuszami, przywodzących na myśl esesmanów – wymowna aluzja, która jeszcze mocniej podkreśla historyczną paralelę.
Kostiumy autorstwa Anny Adamek i Martyny Kander to osobne „przedstawienie w przedstawieniu” – pełne wyrazistych kontrastów i symboliki. Najbardziej sugestywny i zapadający w pamięć jest strój Nerona. W gdyńskim Quo vadis imperator, który „wsławił się” spaleniem Rzymu (choć współcześni historycy nie są już tak pewni tej tezy, jak byli ci z czasów Sienkiewicza), jawi się jako prawdziwy „Król Słońce”. Spowity w długie, złote szaty i pobłyskujący wieńcem, poniżej pasa nosi jednak krótkie szorty. Ten pozornie groteskowy element garderoby wyjątkowo trafnie podkreśla dwoistość postaci. Neron to wielkie dziecko: kapryśne, okrutne, strachliwe i bezwzględne. Wykonuje popisowe numery z gitarą i niczym gwiazda popu przybija piątki publiczności. Pozory jednak mylą. Ogłasza dni radości z okazji narodzin córki, Klaudii Augusty, zaledwie chwilę po tym, jak dowiedział się, że stał się matkobójcą.
W tym szaleństwie jedynie Petroniusz wydaje się mieć realny wpływ na cesarza. Manipuluje nim z wyrachowaniem i finezją, wykorzystując jego największą słabość – próżność. I to właśnie w nią wymierza ostateczny cios. W swoim liście pożegnalnym przebacza Neronowi wszystkie potworności, ale prosi go o jedno: by przestał uprawiać sztukę. Na scenie przypomina ekspresyjnego, neurotycznego trikstera – porusza się na ugiętych kolanach, balansując na granicy tego, co jeszcze może ujść mu na sucho, a co nieuchronnie przypieczętuje jego zgubę. Cynik, który z ironicznym uśmiechem akceptuje swój los, wiedząc, że jego śmierć nie zmieni porządku świata, a jednocześnie wierny przyjaciel, filozof i jeden z ostatnich, który na cesarskim dworze nie stracił własnej osobowości. Postać intrygująca, wielowymiarowa, pełna wewnętrznych pęknięć, wyrasta na głównego protagonistę spektaklu.
W musicalu – jak to często bywa – fabuła i wydarzenia ustępują miejsca charyzmie bohaterów oraz ich wewnętrznym konfliktom. A tych tu nie brakuje. Szczególnie interesująca i nieoczywista jest interpretacja Ligii – zakładniczki Rzymu, w której do szaleństwa zakochuje się trybun wojskowy Winicjusz. Zamiast wcielania się w postać nieskazitelnej niewinności i klasycznego piękna, na scenie widzimy cyrkową żonglerkę w krótkim, białym stroju. Ligia jest eteryczna, o krótkiej fryzurze w kolorze śniegu. Bardziej dziecko niż młoda kobieta, przypomina Alicję z Krainy Czarów, gotową podążyć za białym królikiem w nieznane. Chilon Chilonides natomiast wydaje się żywcem wyjęty z kina niemego – jego aparycja i gesty przywodzą na myśl Charliego Chaplina. To jednak tylko powierzchowne podobieństwo. Grecki filozof i mistrz manipulacji doprowadził sztukę oszustwa do perfekcji – brakuje mu szlachetności amerykańskiego włóczęgi. A jednak w finale, gdy w jego oczach pojawia się skrucha, trudno jednoznacznie orzec, czy naprawdę zasługuje na potępienie.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do sposobu, w jaki potraktowano postać Winicjusza. Jak trafnie zauważył jeden z krytyków: „Winicjusz pozbawiony jest magii, która mogłaby oczarować kobietę”. I rzeczywiście – znacznie więcej emocji budzi tragiczna, choć ledwie przez chwilę spełniona miłość między Eunice a Petroniuszem. Trudno też uwierzyć w jego głęboką przemianę duchową – dokonuje się ona zbyt pospiesznie, w odróżnieniu od książkowego pierwowzoru.
Gdyńska inscenizacja zręcznie balansuje na krawędzi zbytecznego przepychu, lecz nigdy jej nie przekracza – dzięki temu niemal czterogodzinny spektakl ani przez chwilę nie nuży, ani nie dłuży się. Zbudowany jako nieustanny montaż atrakcji, oferuje slapstickowe i akrobatyczne popisy, pokazy zapasów, iluzjonistyczne triki, a nawet pojedynek z gigantycznym turem. Kluczowe pozostają jednak sceny muzyczno-taneczne – pełne frenetycznej energii i imponującego rozmachu.
W swoich kompozycjach Mariusz Obijalski brawurowo miesza style i konwencje: od rock’n’rolla i kabaretu po soul i wodewil. Nie brakuje broadwayowskiej klasyki – tańców z krzesłami i melonikami – oraz wszystkiego, za co kochamy filmy Boba Fosse’a. Twórcy umiejętnie równoważą melodramat i patos, epikę i lirykę, dzięki czemu świat Quo vadis pochłania, uwodzi, przeraża i fascynuje, wciągając widza w niemal totalne doświadczenie. Wiele scen mogłoby stanowić finał innego spektaklu – tu jedynie akcentują rytm przedstawienia, które pędzi naprzód, nie dając ani chwili wytchnienia.
W tym momencie ktoś mógłby zapytać: A co z chrześcijaństwem? Przecież dzieło Sienkiewicza, jakkolwiek na nie patrzeć, jest apologią tej religii – opowieścią o jej trudnych, pełnych prześladowań początkach. Cóż, Kościelniakowi udało się – nie przecząc intencjom oryginału – nie tyle odsunąć ten wątek na bok (płonące krzyże jako sceneria rzymskich igrzysk wciąż stanowią jedną z kulminacji przedstawienia), co nadać mu raczej uniwersalno-etyczny niż teologiczny charakter.
„Grecja dała światu mądrość. Rzym – potęgę. Chrześcijaństwo przynosi światu miłość” – tłumaczy Piotr Apostoł rannemu Winicjuszowi. Większość jego kazań to apologia miłości i zdolności do wybaczania krzywd. Jednak u Kościelniaka czarno-biały podział Sienkiewicza na „dobrych” chrześcijan i „złych” pogan traci jednoznaczność i wyrazistość – staje się ambiwalentny. Pierwszą część przedstawienia wieńczy znamienna diagnoza: „Neron kiedyś nie był zły. Chciał być dobry. To przyszło później, kiedy przestał kochać”.
Ale wraz z odejściem starych bogów pozostają furie, które – wbrew wszystkim pięknym przemowom o umiłowaniu bliźniego – wciąż mają „pracy po kokardę”. I właśnie w tym kryje się jedna z głównych myśli reżysera. Same nauki i kazania nie wystarczą. Nie wystarczy nawet ofiarne bohaterstwo założycieli nowego porządku. „Bogaty może sobie pozwolić na wszystko, nawet na cnotę” – komentuje sarkastycznie Chilon Chilonides, po czym dodaje: „Chrześcijaństwo to nauka dla bogatych. Tylko pojąć nie mogę, czemu jest wśród nich tylu biedaków”. Ta przewrotna, ironiczna myśl skrywa w sobie głębokie pokłady znaczeń. Chrześcijaństwo rzeczywiście jest nauką dla bogatych – ale nie w sensie materialnym. Biedacy – nawet nazywając siebie chrześcijanami – wciąż „żyją nadzieją na czułe imperium”, w dziecięcym marzeniu o ukojeniu, które zwalnia ich z ciężaru odpowiedzialności. A skoro istnieje popyt, podaż nie każe na siebie długo czekać.
Można by powiedzieć, że w Gdyni wynaleziono formułę sukcesu. Bierze się wielką, dobrze znaną publiczności literaturę. Dbając o jasność i komunikatywność, przekłada się ją na lżejszą formę musicalową. Inwestuje się w rozmach, mnoży atrakcje, zapewnia widzom różnorodność wrażeń. Formuła widowiska. Tylko w teorii – bo konfrontacja z praktyką przynosi różne rezultaty. Tym razem opłaciło się w pełni, choć ryzyko zawsze jest niemałe. W Gdyni powstało widowisko, które nie tylko bawi i zachwyca, ale też angażuje emocjonalnie i intelektualnie. Działa na wielu poziomach – jako rozrywka, jako reinterpretacja klasyki, ale i jako pytanie o naturę historii, mechanizmy władzy, religii i ludzkiej psychiki.
Bo choć czasy się zmieniają, jedno pozostaje niezmienne: karuzela dziejów nigdy nie zwalnia.
<p class="text-align-right">07-05-2025</p>
Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni
Quo vadis
według powieści Henryka Sienkiewicza
Scenariusz i reżyseria: Wojciech Kościelniak
Scenografia: Mariusz Napierała
Kostiumy: Martyna Kander, Anna Adamek
Muzyka: Mariusz Obijalski
Choreografia: Mateusz Pietrzak
Video: Zachariasz Jędrzejczyk, Veranika Siamionava
Reżyseria światła: Tadeusz Trylski
Obsada: Jakub Brucheiser/Paweł Sikora, Sandra Brucheiser/Aleksandra Meller, Julia Duchniewicz/Iga Radziszewska, Maja Gadzińska/Karolina Merda, Renia Gosławska/Magdalena Smuk, Beata Kępa/Izabela Pawletko/Karolina Trębacz, Adrianna Koss/Sylwia Wąsik-Szlempo, Dorota Kowalewska/Alicja Piotrowska, Krzysztof Kowalski/Igor Teodorowicz, Katarzyna Kurdej/Mariola Kurnicka, Kacper Młynarkiewicz (gościnnie)/Jakub Popławski (gościnnie), Marek Nędza (gościnnie)/Krzysztof Wojciechowski, Rafał Ostrowski/Marcin Słabowski, Sasza Reznikow/Zbigniew Sikora (gościnnie), Marek Richter/Tomasz Więcek, Karolina Trębacz/Katarzyna Wojasińska-Richter
Premiera: 14 września 2024
Quo vadis, reż. Wojciech Kościelniak, Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni
Oglądasz zdjęcie 4 z 5