Finał

Nie sposób uciec od kalendarza. Gdzie się nie obejrzę — rocznice, wspominki, rekonstrukcje bitewne z rycerzami w szyszakach błyszczących w słońcu. Wzruszenie na komendę. Jakby historia była bardziej sceniczna i ogólnie medialna niż przyszłość. Pewnie dlatego, że „Yesterday all my troubles seemed so far away” ma już gotowy scenariusz, aktorów i catering, a „Tomorrow, tomorrow, I love ya, tomorrow, you’re only a day away” pozostaje owiane tajemnicą.
W tej atmosferze kolejnych okrągłych dat sama zaczęłam się zastanawiać, co ja chciałabym upamiętnić. Z potrzeby serca. Zanim przypomniałam sobie jakiekolwiek wydarzenie, zupełnie niepostrzeżenie zaczęły przepływać przez moje ciało emocje. Dając znać, że to one są niezbędnymi towarzyszkami każdej retrospekcji — tej historycznej i tej osobistej. I to właśnie im powinnam się przyjrzeć. W końcu jestem aktorką. Analizowanie, interpretowanie i wzbudzanie ich w sobie to moja przestrzeń twórcza.
Przed oczami zamigotało mi wspomnienie. Ponad 10 lat temu, w lipcu, zmarł mój Tata. Krótko po jego śmierci brałam udział w Międzynarodowym Festiwalu Performatywnym w Marsylii, podczas którego koleżanka artystka wlokła mnie niczym bezwładny pakunek zamkniętą w czarnym worku na zwłoki. W ten osobliwy sposób przemierzała ze mną tętniące życiem uliczki tego portowego miasta.
Temat naszego performansu i jego przebieg nie są obecnie przedmiotem moich rozmyślań, dlatego je pominę. Wspomnę tylko, że mijane przez nas witryny ekskluzywnych butików, tramwaj pełen beztroskich turystów oraz brudne uliczki, w których czaili się dealerzy narkotyków, tworzyły fascynujące tło i podkreślały nasz koncept.
Wolnym tempem zostałam przeciągnięta na ryneczek, gdzie w małych, klimatycznych kawiarenkach siedzieli sędziwi mężczyźni popijający espresso — krytyczni obserwatorzy życia, którzy niejedno już widzieli. Potem przebiłyśmy się przez sam środek targu, gdzie można było kupić owoce, warzywa i świeże ryby o intensywnej woni. Spotykało się to z żywiołową reakcją zarówno oburzonych sprzedających, jak i zaskoczonych klientów.
Zostawię jednak na boku perspektywę świata zewnętrznego, a skupię na tym, co działo się we mnie - tam, we wnętrzu, pod materiałem worka mortuaryjnego. Było ciemno, duszno i klaustrofobicznie. Czułam wzrastający dyskomfort, kiedy moje ciało obijało się o stopnie schodów i nierówny bruk. Słyszałam śmiechy, skrajne komentarze w różnych językach - czasem dezaprobatę, ale też troskę i realne przejęcie. Dzielnica, w której występowałyśmy, owiana była złą sławą – uchodziła za przestępczą i nieprzewidywalną. Zarys ciała na chodniku nikogo raczej tam nie dziwił. Mimo to - a może właśnie dlatego - organizatorzy festiwalu wyraźnie odradzali nam ten występ. My zaś byłyśmy zdeterminowane, a z perspektywy czasu dostrzegam, że była w nas również nuta brawury.
Docierały do mnie tylko zapachy i dźwięki. Pociłam się coraz bardziej i myślałam o ciele mojego Ojca, na które patrzyłam niespełna dwa miesiące wcześniej. Przed oczami pojawił mi się obraz jego niedogolonej twarzy, gdy pracownik domu pogrzebowego rozsunął cicho zamek błyskawiczny pokrowca. Dostrzegłam drobne, siwe włoski sterczące z jego policzka — ślad roztargnienia w nieruchomej twarzy.
Z rozważań z wnętrza worka funeralnego wytrącił mnie zirytowany mężczyzna, który rzucił mniej więcej na wysokości mojego brzucha jakiś przedmiot - jak się później okazało, była to zdjęta przez niego wcześniej kurtka - chwycił za uchwyty i zaczął szarpać się z moją koleżanką. Ona, zdenerwowana, starała się kontynuować działanie. Ja - zamarłam. Miałam wrażenie, że gdybym była bohaterką kreskówki, mocujące się osoby rozdarłyby worek ze mną w środku na pół. Miałam wtedy na sobie wielką, falbaniastą suknię z trenem, która dodatkowo krępowała moje ruchy. Wyobrażałam sobie, że zaraz wyślizgnę się płynnie z zamknięcia jak żółtko z rozbitego jajka. Czułam lęk, ale także wewnętrzny upór, by jednak trwać w działaniu, które w tej konkretnej sytuacji polegało na utrzymywaniu ciała w bezwładzie i bezwzględnym milczeniu. Jednak gest wywoływał emocje. Drżałam. Bałam się. W środku doświadczenia moje ciało, powstrzymywane od ruchu, mówiło za mnie - było komunikatem. Uwolnienie nastąpiło znacznie później.
Doświadczenie cielesności i żałoby powróciło do mnie, gdy jakiś czas później pracowałam nad rolą Anki, córki Władysława Broniewskiego, która zginęła w tajemniczych okolicznościach. Do dziś nie wiadomo, czy do jej śmierci przyczyniły się osoby trzecie, czy popełniła samobójstwo, czy też gotująca się woda nieszczęśliwie zalała palnik gazowy. To jedna z tych metafizycznych scen, która głęboko wryła się w moją aktorską pamięć. Podczas prób kolega pracował nad interpretacją wiersza Broniewskiego napisanego po śmierci córki. Trwając w bezruchu na proscenium, wielokrotnie słyszałam słowa: „Jak sercu powiedzieć: nie płacz, / kiedy serce rozpacz przeżarła, / a to serce wyrwać i zdeptać. (…) / A była mi ona podobna / do świata, który się stawał / w zachwycie i grozie, / a jam serce gorące podawał / na mrozie”.
Moje myśli odpływały od scenicznych założeń ku wspomnieniom chwil spędzonych z moim Ojcem. Wyobraźnia, dotąd podporządkowana celowi scenicznemu, zaczęła meandrować ku przestrzeniom prywatnym. Nie wytrzymałam. Rozpłakałam się. Wyszłam. Z punktu widzenia rozumu moja reakcja była irracjonalna, ale z punktu widzenia serca - jedyna możliwa. Emocje wzięły nade mną górę. Instynktownie zadziałała pamięć emocjonalna. Mój ból nie był konstrukcją. Nie odgrywałam go - byłam w nim.
Kiedy oddaję się niewymuszonej refleksji nad ciałem aktorsko-performerskim (czyli wtedy, gdy udaję martwą, ale w środku gotuję się jak woda w czajniku), dochodzę do banalnego wniosku: emocje mamy zawsze. Nawet jeśli twierdzimy, że ich nie ma - one tylko czekają za kulisami: gotowe wejść, gdy tylko dostaną sygnał. Biologia bardziej uparta niż rozum; ten nastawiony na przetrwanie mechanizm.
Z mojej żałobnej retrospekcji wyrwała mnie podana w mediach informacja o kolejnych atakach zbrojnych. Tym razem nie była to wspomniana na wstępie rekonstrukcja bitwy. Wykorzystując to zdarzenie, płynnie prześlizgnę się na scenę globalną, bo emocje indywidualne i zbiorowe są wszędzie. Kontrolowane i używane do osiągnięcia konkretnego celu, zdają się dominować nad wszystkim.
Moja pierwsza reakcja była oczywiście bardzo emocjonalna, połączona z wyobrażeniem ciał spoczywających w czarnych workach, których ilość będzie przybywać z porażającą prędkością za sprawą decyzji podejmowanych gdzieś wysoko, ponad naszymi głowami. Pełna smutku wizja globalnego opłakiwania straty.
Wzięłam kilkanaście głębokich oddechów - nie z potrzeby medytacyjnej, ale raczej z czystej desperacji. Gdy zawładnie mną negatywna emocja, moja zdolność poznawcza zdecydowanie obniża się, a proces myślowy kurczy się do rozmiaru ziarnka piasku. A że tego dnia było wyjątkowo gorąco, wolałam odpuścić sobie udar słoneczny na prywatnej plaży własnych myśli.
Mam dosyć tego kiepsko reżyserowanego spektaklu w scenografii rodem z militarnego koszmaru, który każdego dnia rozgrywa się na naszych oczach. Nikt nie chce w nim grać, ale wszyscy muszą, obsadzeni wbrew swojej woli. Mój kolejny wybuch emocjonalny przywołał obraz rzeźby chińskiego artysty He Xiangyu, który wykonał z kawałków skóry, naturalnych rozmiarów czołg. Wszystkie elementy: napęd gąsienicowy, wieżyczka dowódcy, karabiny i działo wykonane są właśnie z tego materiału. Niezwykłe wrażenie robi długa, leżąca bezwładnie lufa. Wygląda jak wielki rozjechany jeżozwierz. Do stworzenia zewnętrznej powłoki czołgu wykorzystano dwieście pięćdziesiąt całych wygarbowanych skór. Czterysta wykrojonych kawałków zszyto razem przy użyciu pięćdziesięciu tysięcy metrów woskowanego sznurka. Gotowe dzieło waży ponad dwie tony i jest całkowicie zwiotczałe i bezużyteczne. Gdyby tak można było zmiękczyć militarne nastroje i ambicje co poniektórych…
Wzięłam kolejny, spokojniejszy już oddech. Powietrze zaświszczało mi w płucach, a pamięć przywołała słowa Nietzsche’go: „Winniście miłować pokój jako środek nowej wojny. Zaś pokój krótki bardziej niż długi”.
I znowu ta upiorna reakcja emocjonalna; moralne oburzenie jako nieodłączny element mobilizacji. Drew Westen, autor „Politycznego mózgu”, twierdzi, że droga do zwycięstwa jest wybrukowana emocjonalnymi intencjami, których wszędzie pełno. Nie bez przyczyny gniew, strach i radość są w centrum analiz protestów i ruchów społecznych.
A propos: ostatnio podczas przeglądania Internetu algorytm wygenerował dla mnie propozycję zakupu — naszywkę z kreskówkowym kurczakiem trzymającym nóż, wszystko w żółtej tonacji ze starannie wyszytym napisem: „Peace was never an option.”
Ze stoickim spokojem wyłączyłam laptopa i odpaliłam bardzo głośno utwór Lennona „GIVE PEACE A CHANCE”.
<p class="text-align-right">13-08-2025</p>
Oglądasz zdjęcie 4 z 5