Techno krzepi
W technoparty na Akademii Sztuk Teatralnych Marcin Liber daje studentom-dyplomantom niezły wycisk – w tym muzycznym spektaklu kolejne kawałki zamiast słów niosą ze sobą gęsty rytm, który wprawia jedenastkę aktorów w trans. Sceny tańca przeplatają się z fragmentaryczną narracją, układając się w mieniący się w światłach stroboskopów i podszyty nostalgią kolaż, obejmujący narodziny, triumf i upadek polskiego techno. W rolach głównych hippisi posttransformacyjnej epoki, którzy kwiaty zamienili na elektroniczne beaty, a marihuanę na tabletki extasy.
Dyplom studentów IV roku wydziału aktorskiego przynosi obraz polskiego techno jako kolejnego kontrkulturowego ruchu. W formie naładowanej ravem i migającej fluorescencyjnie pigułki dostajemy tu pełen jego przekrój – od idealistycznej partyzantki z imprezami na squotach i w środku lasu, po brutalne zderzenie z kapitalizmem, wyrzucające technomaniaków w niewolę prekariatu.
To, że za Techno Rzeczpospolitą stoi Marcin Liber, nie dziwi ani trochę – w jego spektaklach techno zawsze jakoś dziwnie rymowało się z Polską. Ojczyzna bez opamiętania miota tam nami po parkiecie – już, już padamy na pysk ze zmęczenia, już mamy serio dość, obiecujemy sobie: koniec z tą imprezą, idziemy do domu, a jakoś nie potrafimy sobie odpuścić. Kiedy pada tytuł studenckiego dyplomu na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych, trudno nie pomyśleć: ,,No, cały on”.
Co jednak na pozór wygląda na samograj, w realizacji wydaje się przedsięwzięciem karkołomnym – podstawą inscenizacji w AST jest 30 lat polskiej sceny techno, wydana nakładem Krytyki Politycznej i licząca 856 stron antologia z listą autorek i autorów wprost proporcjonalną do objętości. I z pełnym przekrojem perspektyw. Dramaturżce Magdalenie Koryntczyk udało się z tego monumentalnego opracowania wykroić fragmenty, które złożyły się w spójną i dynamiczną, niespełna dwugodzinną sceniczną opowieść. Siłą rzeczy migotliwą i fragmentaryczną, ale dotykającą punktów, które pozwalają w odbiorze publiczności zrekonstruować czytelną techno-konstelację. Ten ekstrakt został dopełniony fragmentami z najnowszego tomiku Ilony Witkowskiej, cytatem z Krzysztofa Jaworskiego, a także sparafrazowanym w jednej ze scen wierszem Zoe Leonard I want a president. Wrzucone w kolaż wyimków z antologii poetyckie błyski stały się kontrapunktem dla miejscami reporterskiej, kiedy indziej wspomnieniowej czy deklaratywnej konwencji przejętej od autorów publikacji. Nad wszystkim dominuje klimat technoparty – trwa właśnie wspomnieniowy rave, jednoczący niegdysiejszych bohaterów sceny techno, którym dziś pozostały tylko opowieści o starych karabinach. Wciąż jednak czują ten sam beat co dawniej, i potrafią dać temu wyraz.
Wyzwaniem był też charakter portretu zbiorowego – od początku do końca widzimy na scenie-tanecznym parkiecie, wokół którego usytuowana jest widownia, grupę jedenastu technomaniaków: uczestników partyzanckich imprez, organizatorów, didżejki i didżejów. Z tej zbiorowości na krótkie mgnienia wyłaniają się pojedynczy bohaterowie. To wszystko odbywa się w ramach krótkich scen – ról jest tu zdecydowanie więcej niż aktorów, kolejne wątki i historie istnieją jedynie przez mgnienie, moment, kiedy rytm cichnie, a ruch na parkiecie zamiera. Te opowieści – od pierwszego oczarowania rytmem do rozczarowania życiem i systemem – zostają tu wrzucone w precyzyjnie opracowaną przez duet Hashimotowiksa choreografię, w której jest miejsce i na styl wolny, i na dopracowane w szczegółach układy. Zresztą wchodzimy na przedstawienie jak na imprezę: w sam środek, w ogłuszający chaos, i tak samo z niego wychodzimy.
Z tych elementów (plus muzyka na żywo Filipa Kanieckiego, światła i wideo Mirka Kaczmarka) udało się zbudować jasny nawet dla technolaika obraz techno jako kolejnego romantyczno-idealistycznego zrywu, muzycznej rewolty kuszącej obietnicą ucieczki przed szarzyzną i bylejakością w świat, który pulsuje rytmem i kolorami. Mam wrażenie, że Liber z Koryntczyk skuteczniej mitologizują obraz polskiego techno niż robią to autorzy antologii, która stała się podstawą spektaklu. I dzieje się tak pomimo ironicznego nawiasu, który stosują, ubierając aktorów w karykaturalne, pokryte zmarszczkami maski. Jako dinozaury techno snują podszyte nostalgią wspomnienia niegdysiejszych złotych rave’ów.
W dodatku polskie techno ze spektaklu to także społeczność, którą łączą ideały otwartości i tolerancji. Trudno jednak nie zauważyć, że w odróżnieniu od ruchów kontrkulturowych starszych o kilka dobrych dekad, ta wspólnota była niewidoczna z poziomu ulicy, życia społeczno-politycznego. Doświadczyć jej można było tam, gdzie jednoczył ją jednostajny, transowy beat. Tak jakby ściany klubów czy squotów i ogłuszająca muzyka miały wytłumić zewnętrzny świat, pozwolić zbudować na parkiecie własną komunę, własną RP.
Techno Rzeczpospolita jest jednak także opowieścią o upadku tej wspólnoty, o rozpadzie ideałów, które jak w opowieściach o szlachetnych bohaterach, przegrywają z okrutnym zewnętrznym światem – z polityką, drapieżnym kapitalizmem, z narkotykową mafią, z polską rzeczywistością wreszcie. Parafraza wiersza Różewicza: „Mam 24 lata, ocalałem prowadzony na rave”, startując z poziomu zgrywy, zyskuje gorzki wymiar. Liber z Koryntczyk, w ślad za autorkami i autorami 30 lat polskiej sceny techno rysują portrety niegdysiejszych imprezowiczów, którzy kończą za kasami w marketach, ostro harują w gastro, kiedy indziej próbują sił w marketingu bezpośrednim. I nawet jak chcą zrobić spektakl o tych straconych złudzeniach, to zawsze się wpieprzy jakiś minister, próbując dorobić techno narodową gębę. A Gaspar Noe, zamiast machnąć ręką i dać studenciakom te prawa do Climaksu (pierwotnie Liber na AST miał realizować teatralną adaptację nowohoryzontowego hitu), o które się starali, skomentuje gorzko, że sorry, taki mamy kraj i taki klimat, że prawa to się tutaj raczej odbiera niż daje.
Studenci, bez których energii i solidnej roboty to przedstawienie by nie zaistniało, też nie mieli lekko, nie sposób tu wiele ugrać dla własnej, indywidualnej bramki. Jak portret zbiorowy, to i mechanizm oparty na współpracy, w którym wystarczyłoby, żeby jeden trybik się obluzował, a cały wysiłek bierze w łeb. Wszystko działa jednak jak trzeba, w dodatku wrocławskie techno ma silny kobiecy rys – jedną z najlepszych scen w spektaklu jest opowieść o didżejskim trio Lezbend, także poza samymi słowami, o tym, jak dziewczyny musiały przy okazji swojej kariery prężyć muskuły, żeby udowodnić, że są równie dobre (ba, lepsze!) od facetów, którzy grają w klubach. Aktorskie trio robi to koncertowo, i – sorry, boys – mam wrażenie, że w Techno Rzeczpospolitej wymiatają przede wszystkim dziewczyny. A nawet jeśli sen o technowspólnocie i technobuntownikach nie ziścił się w prawdziwym świecie, to realizuje się w ramach spektaklu, dając widzowi solidnego, energetycznego kopa.
29-09-2021
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu
Techno Rzeczpospolita
reżyseria, scenografia: Marcin Liber
teksty i dramaturgia: Magdalena Koryntczyk
choreografia: HASHIMOTOWIKSA (Katarzyna Kulmińska i Paulina Jaksim)
reżyseria światła i wideo: Mirek Kaczmarek
muzyka: Filip Kaniecki „MNSL”
kostiumy: zespół
obsada: Anna Chorostecka, Martyna Czarnecka, Agata Dudacy, Klaudia Kleina, Anna Kuc, Dominika Lignicka, Agata Pieszko, Mikołaj Mikś, Łukasz Twardowski, Andrzej Ogłoza, Maciej Ćwieluch
premiera: 16.09.2021
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.