Teatr – odtrutka
![](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/679281e57c313d0b0f34d346_411.avif)
Rzecz jest o sąsiadach. Od tysiącleci wiadomo, że mogą oni być błogosławieństwem lub przekleństwem. Tutaj oczywiście są tym drugim. Oczywiście, bo jesteśmy w teatrze, gdzie dramatyczny konflikt i jego rozwiązanie są na ogół główną atrakcją.
Tutaj mamy konflikt dość prosty, bo spektakl Szpak Fryderyk w gnieźnieńskim Teatrze im. Fredry jest przeznaczony dla dzieci od lat czterech do dwunastu i nie ma sensu niczego komplikować. Właściciel domu, niejaki pan Kowalski (Wojciech Siedlecki) mieszka na górze, zaś pani Nowak (Martyna Rozwadowska) na dole i oboje zdecydowanie sobie wadzą, wyczyniając nieliche swawole: Kowalski jest wielbicielem ptaków, które dokarmia i hołubi, powodując ciągłe zagrożenie pani Nowak tudzież elementów jej dobytku ze strony lecących z góry „pocisków” o nie najmilszym zapachu i konsystencji. Z kolei ona przyjaźni się z nawiedzającymi piwnicę szczurami – tu zagrożenia są oczywiste i rozciągają się na szerokiej przestrzeni, dokładnie rozpracowanej w literaturze, filmie i wszelakich innych nośnikach fabuł – od dżumy i wielu innych choróbsk poprzez groźbę zostania spożytym przez agresywne stado na pospolitym, powszechnym obrzydzeniu kończąc.
Domostwo zamieszkałe przed dwoje antagonistów jest pokazane na scenie w oryginalny, wielofunkcyjny, atrakcyjny plastycznie sposób – to po prostu piętrowy, solidny, żelazny wóz na kółkach. Dwie podłogi (jedna z nich jest przy okazji sufitem mieszkania pani Nowak) są zbudowane z metalowych kratek, tak więc oboje mogą obserwować, co też sąsiad lub sąsiadka aktualnie wyczynia w swym domostwie. Kółka posłużą do łatwego, sprawnego odwracania i przemieszczania całej konstrukcji, zaś metalowy pręt w kształcie ptasiego dzioba, przymocowany do jednego z boków domostwa, stanie się w pewnym momencie dziobem samolotu.
Warto też podkreślić, że najistotniejsza wartość tego spektaklu – bezpośredni, żywy kontakt dwojga aktorów i trójki muzyków z dziećmi – jest ułatwiony dzięki mądremu, praktycznemu ograniczeniu przestrzeni widowni: nad parterem rozciągnięta jest wielka płócienna płachta, eliminująca z pola widzenia (i siedzenia) balkon, dająca także możliwość rzucania na nią obrazów latających machin Leonarda da Vinci, gdy przychodzi pora na kulminacyjny moment opowieści o tym, jak szczury pomogły szpakowi Fryderykowi w groźnej dla niego sytuacji.
Najistotniejsza wartość tego spektaklu – bezpośredni, żywy kontakt dwojga aktorów i trójki muzyków z dziećmi.Cała przestrzeń sceny i ograniczonej do parteru widowni jest ciekawie zagospodarowana przez aktorskie działania: pan Kowalski na samym początku wychodzi nie z kulis, ale z drzwi na widownię, oboje antagoniści swobodnie przemieszczają się w trakcie spektaklu między małymi widzami, ocierając się o ich nogi, a znaczna część historii o perypetiach szpaka Fryderyka jest opowiadana przez Siedleckiego i Rozwadowską przez mikrofony stojące z boku widowni, na wysokości siódmego rzędu itp. itd. Nihil novi, to jasne, ale tutaj – w odróżnieniu od wielu innych przedstawień w polskich teatrach – te „nowoczesne (?) chwyty inscenizacyjne” są zastosowane konsekwentnie i służą od początku do końca nadrzędnemu celowi – mądremu animowaniu młodych widzów, wciąganiu ich w materię spektaklu, ryzykownemu momentami oddawaniu im inicjatywy w dziele rozwijania akcji. Kiedyż to ja widziałem ostatnio coś podobnego w polskim teatrze dla dzieci? W latach osiemdziesiątych? Dziewięćdziesiątych? Do wspomnień bajarza weterana jeszcze tu powrócę.
Na razie trzeba dokończyć relacjonowanie fabuły sztuki Rudolfa Herfurtnera, niemieckiego dramaturga, pisarza, dziennikarza i filmowego scenarzysty, mądrze i ciekawie zainscenizowanej w Gnieźnie przez kierownika artystycznego tamtejszej sceny, Łukasza Gajdzisa. Rzecz jest o konflikcie i jego pokojowym rozwiązaniu. Nie tylko i może nawet nie tyle o szacunku dla inności, „jakże często wzbudzającej agresję lub wzgardę” czy o „potrzebie akceptacji i uczucia” (tak pisze reżyser w programie spektaklu), ile po prostu o dogadywaniu się stron konfliktu. O wyobrażeniu sobie takiej możliwości, o znalezieniu mądrego sposobu na jej ucieleśnienie, no i o jej realizacji – trudnej, najeżonej niebezpieczeństwami, lecz jakże potrzebnej.
Mądrym sposobem na rozładowanie konfliktu jest w dramacie Herfurtnera opowieść o tytułowym szpaku Fryderyku – młodziutkim, niedoświadczonym, uczącym się latać – i o szczurach, które zdecydowały mu się pomóc w tragicznej sytuacji, gdy spadła nań „skądś z nieba” plama tłustego oleju. Inicjuje tę opowieść pani Nowak w kluczowym momencie – gdy pan Kowalski żąda, by się wyniosła z parteru jego domu. W snuciu opowieści pomagają jej trzy „szczury” – mężczyźni w szczurzych maskach z metalowej siatki, którzy nie tylko z ożywieniem gestykulują oraz to i owo animują, przesuwają i przestawiają, ale też świetnie grają na akordeonie, klarnecie i kontrabasie, przydając snutej przez oboje bohaterów opowieści rytmu i dynamiki. Tak – oboje bohaterów, bo pan Kowalski dość szybko, po kilku chwilach obowiązkowych dąsów i ansów, przyłącza się do grona narratorów i wspomaga panią Nowak oraz trzech muzyków-animatorów w opowiadaniu sobie i dzieciom historii o udanej współpracy szczurów i ptaków.
Koniec jest już łatwy do przewidzenia: do ostatecznej zgody między dwojgiem dotychczasowych antagonistów dochodzi w radosnym nastroju: kręci się ładnie pomyślana i sprawnie animowana „karuzela z ptakami” na piętrze domu, pan Kowalski brata się z panią Nowak i ze szczurami-muzykami, którzy rżną wesoło od ucha do ucha taneczną melodyjkę, a dzieci klaszczą do rytmu i śmieją się – uhaha!
Bardzo poważne przesłanie tego spektaklu podane jest bez nadęcia, na wesoło, w atmosferze zabawy, czasem nawet grepsu czy wygłupu (vide świetny numer ze „szczurem”, który prowadzi na start gotowy do lotu „dom-samolot” dwiema lampami typu lotniskowe follow me). Tyle że tutaj te wygłupy są w dobrym guście, zagrane bez gburowatej, niesmacznej przesady, we współpracy z dziećmi.
Rzecz jest o konflikcie i jego pokojowym rozwiązaniu.Teraz najważniejsze: owa współpraca jest najcenniejszą wartością Szpaka Fryderyka w Teatrze im. Fredry. Została bardzo dobrze zaplanowana i wkomponowana w strukturę spektaklu, warto ją jednak realizować z większą determinacją i konsekwencją. Podczas prezentacji Szpaka..., w której uczestniczyłem jako widz 30 kwietnia dwójka aktorów nie zawsze podejmowała sygnały ze strony dzieci, które – zachęcone przez nich – dawały im wielokrotnie do zrozumienia, że chcą intensywniej współpracować z nimi w dziele budowania spektaklu. Drodzy Państwo! Nie bójcie się odpowiadać dzieciom własnym słowem z głowy, gdy wołają: „O! Szczur! Tam jest szczur!” albo słowem i/lub gestem, gdy dotykają Waszych kostiumów. Bądźcie konsekwentni – skoro nawiązujecie z nimi rozmowę, musicie odpowiadać na sygnały z ich strony, inaczej rozmowa ta okaże się „dialogiem jednostronnym”, tak dobrze nam znanym z polityki czy z życia codziennego. Dajcie dzieciom w teatrze odrobinkę inicjatywy, opowieść na tym nie straci – jesteście zawodowcami i tak czy inaczej, pomimo turbulencji i perturbacji, doprowadzicie ją do końca, a Waszą nagrodą będzie dziecięce spełnienie w dziedzinie odzyskiwania podmiotowości, tłamszonej na co dzień przez szkołę.
Przecież słyszeliście w tamtą środę, podczas drugiego przedpołudniowego spektaklu koszmarną uczycielkę-uciszycielkę z ósmego rzędu, która co rusz wydawała odgłosy paszczą typu „Ćććććśśśś”, a przed spektaklem nakazała kategorycznie kilku chłopcom zdjąć czapki, choć nigdzie w teatralnej sali nie było widać godła państwowego; która stentorowym głosem, wyćwiczonym w wielu „sytuacjach pedagogicznych”, wywrzaskiwała nakazy, zakazy, polecenia, napomnienia, wyrzuty, epitety. Jesteście artystami czy nie? Jesteście w teatrze, na swoim terytorium. Tutaj Wy ustanawiacie prawa i obowiązki. Chcecie, żeby dzieci były w waszej „świętej” przestrzeni sztuki tłamszone i zastraszane? Chcecie, żeby uczycielki-uciszycielki narzucały Wam swoje prawa w Waszym królestwie? Zróbcież coś im wbrew! Dajcie dzieciom szansę na podjęcie inicjatywy. To się da zrobić! Po tym, co widziałem i przeżyłem w latach 80. na spektaklach Nieinstytucjonalnego Zawodowego Teatru Wierzbak z Poznania, mówię Wam, że Wasze potencjalne problemy z okiełznaniem widzów w Waszej przestrzeni to mały pikuś. Trzeba Wam było siedzieć ze mną w auli jednej z opolskich szkół zimą 1984 roku, gdy Grażyna Wydrowska, Artur Szych i Bogdan Wąsiel na skraju wyczerpania nerwowego, ostatkiem sił, ale radośnie, z uśmiechem na ustach doprowadzali trzy setki dzieci do ekstazy. A później powoli, przekrzykując wrzask, informując, gestykulując, przepychając się i ostatecznie kończąc swoje Baśnie Andersena, wracali z sali na scenę, a potem schodzili z niej po kilkuminutowych ukłonach, żegnani grzmotem braw, okrzykami, tupaniem, okrzykami „Jeszcze! Jeszcze!”.
To działo się w miejscu nieteatralnym – w auli szkoły, gdzie dzieci były u siebie, a aktorzy byli gośćmi. Działo się w potwornej, dołującej „sytuacji ogólnej”, gdy przemoc instytucji wobec obywatela osiągała właśnie swój szczyt, w ramach „jaruzelskiej normalizacji” po stanie wojennym. Taki teatr był wtedy dla dzieci odtrutką dla codziennego życia – szkolnego, podwórkowego, rodzinnego, wszelakiego. Był azylem wolności, nie zawsze przez nie docenianym, bo przecież można było potraktować aktorów odruchowo, zgodnie z utrwalonym już nawykiem, jako osoby dorosłe, a więc reprezentujące Instytucje, które tłamszą dziecięce życie. To też trzeba było przezwyciężyć. I aktorzy Wierzbaka znajdowali w sobie siłę i determinację, a także wynajdywali techniki dające szansę na takie przezwyciężenie.
Bądźcie i Wy w Waszym pięknym spektaklu dzisiejszą odtrutką na instytucjonalną przemoc. Dajcie sobie i dzieciom szansę na godzinę wolności. Nagroda będzie sowita, bo (to już przecież wiecie) dzieci to najwdzięczniejsza, najcudowniejsza publiczność. Jej wdzięczność będzie niezmierzona, pod warunkiem, że potraktujecie małych widzów poważnie i dacie im choć na chwilkę poczucie, że są w teatrze nie „widzowskim mięsem”, nie „obiektami wychowawczymi”, lecz radośnie oczekiwanymi gośćmi oraz podmiotami scenicznej akcji.
7-05-2014
Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
Rudolf Herfurtner
Szpak Fryderyk
przekład: Lila Mrowińska-Lissewska
reżyseria: Łukasz Gajdzis
scenografia: Maryna Wyszomirska
choreografia: Aneta Jankowska
muzyka: Kacper Chabrowski, Tomasz Leszczyński, Mateusz Szwankowski
obsada: Martyna Rozwadowska, Wojciech Siedlecki, Kacper Chabrowski (akordeon), Tomasz Leszczyński (kontrabas), Mateusz Szwankowski (klarnet)
premiera: 25.04.2014
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
![Logo of Teatr im. Aleksandra Fredry](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/678ea9bd7b722e6647b764db_776_172x106.avif)
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.