Z nią wszystko można
![](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/6792b5585c7b8594637dfc4a_3748.avif)
Iwona (Magdalena Gorzelańczyk) z przedstawienia Adama Orzechowskiego przypomniała mi bohaterki horrorów klasy B: młoda kobieta w skromnej białej sukience, w tanich trampkach, z niewyróżniającym się wyrazem twarzy. Przeciętna, przezroczysta. Ale w momencie niespodziewanego, absurdalnego w swoim kształcie zagrożenia – chwytająca za siekierę i rozprawiająca się z pozornie niemożliwym do pokonania „złem”.
Niestety, tytułowa bohaterka najnowszej gdańskiej adaptacji dramatu Gombrowicza nie wyplątuje się z horrorowej opresji wzorem współczesnych filmowych final girls. Przywołuję te kinowe konotacje, ponieważ przedstawienie Adama Orzechowskiego wielokrotnie uruchamia filmowe powidoki. Chociaż bliżej im – na czele z ostatnią, finalizującą losy Iwony sceną – do tradycji horroru psychologicznego niż do baśniowej sprawiedliwości krwawych slasherów, o której, nie ukrywam, trochę fantazjowałam, patrząc bezradnie na opresję Iwony. No właśnie – bezradność? Czy raczej wytrenowany, ale jednak intencjonalny i konformistyczny sposób na bycie w społeczeństwie? Metoda istnienia tak silnie obecnie utrwalona i tak, co tu dużo mówić, wygodna, że właściwie niemal automatycznie uruchamiana w obliczu ewentualnego zagrożenia? Cierpienie Iwony jest konsekwencją tej społecznej, pozornej bezradności. Jest też bezpośrednim wynikiem braku wspólnotowości – zdaje się mówić reżyser, a my ze strachem spoglądamy na bohaterkę Gombrowicza tak bardzo rymującą się ze współczesną codziennością, tak nieznośnie znajomą. Uwiera nas ta Iwona, ale u Orzechowskiego chyba trochę inaczej, niż wymyślił to Gombrowicz. Parafrazując pewne okrutne powiedzenie: nie wybaczymy Iwonie tego, co jej zrobiliśmy.
Zanim jednak milcząco potowarzyszymy bohaterce w jej absurdalnej kaźni, dwór Króla Ignacego (Grzegorz Gzyl) i Królowej Małgorzaty (Katarzyna Kaźmierczak) poflirtuje z nami w teatralnym foyer. To tam Adam Orzechowski zaczyna swoje przedstawienie, w eleganckich, onieśmielających nowością i przepychem wnętrzach. W tej lśniącej przestrzeni najpierw ogłusza nas huk orkiestry (muzyka Marcina Nenko w znakomitym, performatywnym wykonaniu Jakuba Klemensiewicza, Dominika Łukaszczyka, Jędrzeja Szmeltera, Maksymiliana Wilka i Filipa Żółtowskiego, którzy towarzyszą aktorskiemu zespołowi przez całe przedstawienie), a chwilę później porywa do tańca (świetną choreografię przedstawienia wyreżyserował Maćko Prusak) korowód „royalsów”, czyli zblazowany dwór Ignacego: Książę Filip (Robert Ciszewski), Cyprian (Piotr Chys), Cyryl (Grzegorz Otrębski), Iza (Agata Woźnicka) oraz starający się utrzymać rozbawione towarzystwo we względnych ryzach Szambelan (Robert Ninkiewicz). I niby jest nam tu wesoło i zabawnie (na głowach wielu z nas złocą się papierowe korony, tańczymy, śmiejemy się), ale zarazem od początku jest w tym wszystkim sporo napięcia – jakby te wyluzowane ruchy, te prześmiewcze miny wcale nie były takie spontaniczne i beztroskie, na jakie z pozoru mogą wyglądać. Dość szybko zauważamy nieustanną wymianę spojrzeń pomiędzy osobami z królewskiego otoczenia, wyczuwamy przymus pewnych gestów, działań. Trochę nam nieswojo, gdy Szambelan każe nam klęknąć przed władcą. Jeszcze możemy się wycofać, jeszcze nie weszliśmy do teatralnej sali. Ale idziemy dalej, w papierowych koronach na głowach, wciąż uśmiechnięci, choć już nieco otumanieni hałasem i chaosem.
W scenografii Magdaleny Gajewskiej (także autorki kostiumów i reżyserki świateł) Stara Apteka, scena Teatru Wybrzeże, na której oglądamy przedstawienie Adama Orzechowskiego, znacząco różni się od jasnego i przestronnego foyer, gdzie „schwytał” nas dwór Króla Ignacego. Głębię sceny zasłania ciężka, udrapowana kotara w kolorach czerwieni i złota, na tle której świeci potężny, bogaty żyrandol ze szkła. Postaci przedstawienia kończą w tej przestrzeni swój ekstatyczny taniec, a my mamy okazję przyjrzeć się im z dystansu i zauważyć ich stroje: efektowne, ale raczej mało eleganckie. Obcisłe, błyszczące tandetnie brokatową nitką, odsłaniające ciało tanią koronką. One i kompulsywny taniec Izy, jej powtarzane raz za razem, w coraz większym wyczerpaniu zaczepne figury, wywołują wrażenie, że ktoś tu się stara za bardzo. Zbyt nachalny jest ten świat w swojej fasadowości, przez co to, co stara się nam wmówić, brzmi tym bardziej niewiarygodnie. Umęczona w tańcu twarz Izy poraża maskowatą obojętnością, przełamywaną ledwie zauważalnymi grymasami cierpienia.
Kiedy okazuje się, że Iwona przyszła do tego miejsca razem z nami – robi się naprawdę nieswojo. Książę Filip, w świetnym wykonaniu Roberta Ciszewskiego pulsujący agresją, ale inteligentny i przenikliwy „bananowy chłopiec”, wyłapuje ją najpierw napastliwym spojrzeniem. Scena rozpoznania Iwony zbudowana jest na niepokojącej podwójności i rozpina się pomiędzy nieudanym żartem podpitych chłopaków a realnym zagrożeniem ze strony bezwzględnych myśliwych. Zasiadająca w jednym z pierwszych rzędów Iwona Magdaleny Gorzelańczyk zaczyna w pewnej chwili omiatać nas wzrokiem, szukać wsparcia. Nieudolnej obrony podejmuje się jej towarzysz (Jakub Nosiadek), ale jego rzeczowe, logiczne argumenty nie działają w grze, w której wynik od początku jest ustawiony. Co ciekawe i straszne: pomysł wymyślonego naprędce i tak też przeprowadzonego ślubu wcale nie brzmi jakoś wyjątkowo fantastycznie czy nieprawdopodobnie. I na pewno nie archaicznie. Internet codziennie dostarcza treści dużo bardziej nieprawdopodobnych, na tle których zmuszenie przypadkowej kobiety do ślubu z nieznajomym nie brzmi niewiarygodnie.
Przedstawienie Adama Orzechowskiego sprawnie łączy atrakcyjną scenicznie (ale też nie nadmiernie widowiskową i nieodciągającą uwagi od sedna sprawy) formę z radykalnym, niepodlegającym właściwie negocjacjom brzmieniem zapisanych tutaj znaczeń. Gdańska inscenizacja pierwszego dramatu Gombrowicza jest swego rodzaju apokryficzną wersją losów Iwony: tutaj, co najbardziej ciekawe, bohaterka w swoisty sposób odzyskuje podmiotowość, której w literackim oryginale jej odmówiono. U Orzechowskiego ta „rozlazła” i groteskowa na kartach sztuki Gombrowicza postać przestaje pełnić funkcję narzędzia do (samo)rozpoznania – Iwona nie jest tu instrumentem do demaskowania nikogo i niczego, bo reżyser odkrywa przed nami wszystkie karty już na wstępie. Wystarczy kilka pierwszych fragmentów i wyraźnie widzimy strukturę królewskiego dworu, czytamy szczegółowo, kto tu jest kim i po co, dostrzegamy egoizm, znudzenie, wrogość, zazdrość, widzimy samotność i cierpienie. Występki z przeszłości ujawniane są tu nie dzięki obecności Iwony, ale niejako pomimo jej milczącego bycia. Bohaterowie i bohaterki doskonale zdają sobie sprawę z wagi i konsekwencji swoich działań, ale trwają w nich ze względu na wygodę i różnie motywowaną niechęć do zmiany. U Orzechowskiego Iwona od początku do końca jest osobnym istnieniem, bytem, niepodważalnym w swojej podmiotowości i stąd właśnie tak skrajnie przejmujący charakter całej scenicznej opowieści.
W gdańskim przedstawieniu akcja przebiega dwutorowo: na jednym planie nawarstwia się tragedia Iwony, pęcznieje absurd sytuacji, w którą wciągnięto kobietę, na drugim zaś budowane są mikroopowieści o innych postaciach kobiecych – uwikłanie mieszkanek dworu królewskiego i opresja Iwony funkcjonują we wzajemnym sprzężeniu, jedno odbija się w drugim, pierwsze wynika z drugiego i na odwrót. Królowa i podległa jej Iza (jej rozpaczliwej pozycji na dworze domyślamy się z drobnych gestów rozpisanych na marginesach skrawków informacji) nie mają właściwie nic poza modelem istnienia, w którym jest się oglądaną i obie spazmatycznie i za wszelką cenę podtrzymują ów niepewny status. Dojmująco brzmią sceny, w których Orzechowski opowiada samotność tych kobiet, ich atawistyczną wręcz tęsknotę za bliskością, której nie wytrzebiły żadne okoliczności. Drobne gesty obu kobiet, choreografia ich bycia w tym świecie, przejmująco obrazuje podwójność i skrajną dwubiegunowość tożsamości: wykluczające się czułość wobec siebie samej i uznanie męskiego spojrzenia.
Z każdą sceną przedstawienia zajmująca siedzenie na widowni Iwona jest coraz bliżej sceny. Kiedy wchodzi na nią – wiemy, że nie ma już dla niej ratunku. Ostatnie fragmenty przedstawienia Orzechowski konstruuje w konwencji rasowego horroru: zrozpaczona, nie kryjąca już skrajnego przerażenia bohaterka próbuje uciec w głąb sceny, ale zerwana kotara odsłania gładką ścianę. Prosta, czytelna symbolika, ale z perspektywy całej, bardzo konsekwentnie tu prowadzonej opowieści – porażająca i potwornie smutna. Nasz udział w tej historii – nasza wina – jest ewidentny, bo bezdyskusyjny jest brak reakcji na dziejącą się na naszych oczach przemoc. W ostatnich partiach przedstawienia drepczemy posłusznie w zarządzonym przez Szambelana kondukcie żałobnym i wracamy do punktu wyjścia. W lśniącym bogato foyer rozpoczyna się kolejna impreza, rusza kolejny cykl niemocy, obojętności, niezrozumiałego cierpienia.
Iwona, księżniczka Burgunda to przedstawienie z jednej strony realizujące styl teatru Adama Orzechowskiego (efektowny plastycznie, muzyczny, zróżnicowany inscenizacyjnie, uruchamiający wszystkie możliwości teatralnej machiny), ale z drugiej – ciekawie przekraczające ostatnie odsłony tego stylu i powracające w sporej mierze do pierwszych przedstawień reżysera, tych zadających mocne, bezkompromisowe pytania; tych, w których zmuszani byliśmy do ponownego spojrzenia na temat, który społeczeństwo z wygody postanawia uznać za przebrzmiały. Bardzo dobrze ogląda się gdańską Iwonę… również ze względu na świetne aktorstwo, z poruszającymi kreacjami Katarzyny Kaźmierczak i Agaty Woźnickiej na czele – ich kreacje przemycają do całej tej uniwersalnej, a zarazem bardzo mocno korespondującej z aktualną rzeczywistością opowieści te trudne do zwerbalizowania, ale wyczuwalne mimo wszystko nitki nadziei. Następną Iwonę uratujemy, prawda?
24-07-2024
Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Witold Gombrowicz
Iwona, księżniczka Burgunda
reżyseria: Adam Orzechowski
scenografia, kostiumy, światła: Małgorzata Gajewska
muzyka: Marcin Nenko
muzycy: Jakub Klemensiewicz (saksofon barytonowy, sopranowy), Dominik Łuszczyk (puzon), Jędrzej Szmelter (perkusja), Maksymilian Wilk (saksofon tenorowy), Filip Żółtowski (trąbka)
ruch: Maćko Prusak
obsada: Grzegorz Gzyl, Katarzyna Kaźmierczak, Magdalena Gorzelańczyk, Robert Ciszewski, Agata Woźnicka, Grzegorz Otrębski, Robert Ninkiewicz, Piotr Chys, Jakub Nosiadek
premiera: 10.05.2024
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
![Logo of Teatr Wybrzeże](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/678ea855830cea9d7e08b56f_555_172x106.avif)
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.