Wyraziste języki, spektakularne formy

29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, Teatr Horzycy w Toruniu, 30.05 – 6.06. 2025

aAaAaA

fot. Julia Marszewska

Drugą część relacji z 29. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt w Toruniu piszę już z perspektywy oglądu całości wydarzenia i po werdykcie jury. Wrażenia? Kontakt zaproponował program ułożony z potencjalnych hitów, ale o bardzo różnorodnym charakterze. Mnóstwo teatru z najwyższej półki, ale też i kilka rozczarowujących propozycji. Wielka gratka dla widowni przemieszczającej się między rozmaitymi formami, między spektakularnymi widowiskami i kameralnymi teatralnymi spotkaniami. Ciężkie zadanie dla jury! Sam werdykt (dla mnie oczywisty) wzbudził nieco zamieszania.

Ramunė Marcinkevičiūtė, Barbara Gregorová i Jurriaan Cooiman główną nagrodę Kontaktu przyznało przedstawieniu Florentiny Holzinger Ophelia’s Got Talent, które otrzymało również honorową Nagrodę Młodych. Jury doceniło także przedstawienia: Kaligula z Narodowego Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Iwana Franki w Kijowie (nagrody dla Ivana Uryvskiego, reżysera i dla Teatru Dramatycznego), Udręka życia z Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu (nagroda dla Kariny Krzywickiej za rolę Lewiwy), Zemsta z Teatru Komedia w Warszawie (nagroda dla Macieja Stuhra za rolę Papkina), Kiedy stopnieje śnieg TR Warszawa (nagroda dla zespołu aktorskiego przedstawienia) oraz Susan Sontag z Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie (nagroda im. Zdzisława Maklakiewicza za najlepszą rolę epizodyczną dla Macieja Cymorka).

*

Kolejne festiwalowe dni – wtorek i środa – to przede wszystkim znów świetne propozycje rodzimych scen: w bajkowej scenerii Teatru Baj Pomorski zobaczyliśmy Iwonę, księżniczkę Burgunda, nagradzaną inscenizację Gombrowicza w reżyserii Adama Orzechowskiego (Teatr Wybrzeże w Gdańsku); teatralno-fotograficzną, biograficzną fantazję o kulturowej ikonie, czyli Susan Sontag Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana (Teatr Jaracza w Olsztynie) i gangsterską Zemstę w reżyserii Michała Zadary (Teatr Komedia w Warszawie). Poza konkursem pokazano także bardzo ciekawą koprodukcję Teatru Horzycy i gdańskiego Festiwalu Szekspirowskiego – muzyczne Romeo i Julia w krainie fakapu duetu Ewa Galica i Michał Lazar.

Niech rzucą kamieniem ten i ta, którzy nie tupali nogą, gdy w gdańskim przedstawieniu rżnąć zaczął „Walenty” (świetną muzykę na żywo wykonują/performują tu Marcin Nenko, Filip Żółtowski, Jakub Klemensiewicz, Dominik Łukaszczyk, Jędrzej Szmelter i Maksymilian Wilk). Adam Orzechowski zaczyna swoją Iwonę orgiastyczną imprezą, w którą dajemy się wciągnąć bez mrugnięcia powieką, ale która tylko z pozoru jawi się jako demokratyczny karnawał. W swojej istocie to przykra pułapka – ustawieni w swoich rolach i zdyscyplinowani świadkujemy bezgłośnie przemocowym praktykom, wobec których nie zgłaszamy sprzeciwu, sami właściwie nie wiedząc dlaczego. Bo „było zbyt późno, by zająć jakieś stanowisko”, bo „sprawy potoczyły się za szybko”, bo „nie mieliśmy złych intencji”? Bo „przecież byliśmy tylko gośćmi”? W tym świetnie zagranym przedstawieniu (znakomite role Agaty Woźnickiej i Katarzyny Kaźmierczak) kwestie społecznego konformizmu zdają się być tymi nadrzędnymi. Dwór Króla Ignacego (Grzegorz Gzyl) to „społeczność” związana wspólnym interesem przetrwania we względnym komforcie, toksyczna i w gruncie rzeczy głęboko nieszczęśliwa. Świetna plastyka przedstawienia (scenografia, kostiumy i światła Magdaleny Gajewskiej, ruch Maćko Prusaka) oddają to, czego dość szybko się domyślamy – że ten świat to tombakowa podróba, głośna i rozchełstana, bo w ten sposób ukrywająca wieczną niepewność i niedostateczność. Gdy trafia im się Iwona (bardzo dobra Magdalena Gorzelańczyk), żal tej okazji nie wykorzystać. A cóż to za okazja? No przede wszystkim do tego, aby spuścić trochę pary, aby zejść z widoku, odetchnąć na moment od wiecznego spięcia, od nieustannej czujności. Tu każdy ma interes, aby „dojechać” Iwonę. A my się temu linczowi przyglądamy, bo brak sprzeciwu wobec cudzej oczywistej krzywdy to nasza cecha narodowa, diagnozuje Orzechowski w swoim najlepszym od kilku lat przedstawieniu.

Z rzeczą mniej finezyjną interpretacyjnie, ale równie udaną jako sceniczny mechanizm przyjechał do Torunia warszawski Teatr Komedia. Zemsta w reżyserii Michała Zadary osadza ikoniczny spór Cześnik/Rejent w krajobrazie gangsterskich porachunków, uruchamiając galerię obrazów i motywów, które nasza wyobraźnia produkuje na hasło „mafia”. Są więc tu garnitury w prążek, dymiąca broń, czerwone usta, są skórzane meble i błyskające złowrogo szkła okularów w drucianych oprawkach. Są kadry jak z Edwarda Hoopera, bo nie tylko z filmowych źródeł czerpie przedstawienie Zadary. A wszystko to w bliskości do oryginału. „Jęk, szczęk, krzyk, ryk, śmierć” – fantazje Papkina (momentami szarżujący aktorsko Maciej Stuhr) niosą u Zadary pamięć o „niewinności” oryginału, a zarazem mają swój indywidualny, wypracowany własną parafrazą ciężar. Bardzo dobrze się to ogląda, bo całość to rzecz spójna, zwarta, z tempem i konsekwencją. Michał Zadara z Zemsty Fredry wyczytuje przede wszystkim przymus posiadania, realizowany w ciągłej, pokoleniowej walce o to, co pożądane. Mur, deklarują osoby tworzące przedstawienie, jest symbolem jednej z wielu podobnych sytuacji – pretekstem do odwetu, do naruszenia cudzych granic. Co ciekawe, w pewnych obszarach Zemsta porusza się tymi samymi ścieżkami, którymi podąża gdańska Iwona. U Zadary zobaczymy to samo współuzależnienie, to samo uwikłanie, które tak sprzyja (re)produkowaniu przemocy. I jest tak bardzo narodowe.

Trzecia ze wspomnianych polskich propozycji konkursowych to przedstawienie z objeżdżającego w tym sezonie festiwale Teatru Jaracza w Olsztynie. Agnieszka Jakimiak i Mateusz Atman opowiedzieli w nim o Susan Sontag, a zrobili to za pomocą szeregu mokumentarnych rekonstrukcji, których fundament stanowią materiały fotograficzne. Zespół tworzący przedstawienie prosi na stronie olsztyńskiego teatru o nie spoilerowanie przedstawienia. Napiszę więc jedynie to, czego można się właściwie domyśleć: badane tu zdjęcia służą do przyjrzenia się biografii Sontag przez pryzmat ujawnień i przemilczeń, a rozpatrują je z punktu sensów pisanych przez wizualną dokumentację epoki. Najważniejsze w całym pomyśle jest to, że z kolażem tym bardzo chce się podyskutować. Bez względu na to, czy rodzi on w nas akceptację i zgodę, czy irytację i sprzeciw. Dzieje się tak w dużej mierze dzięki fantastycznej formie aktorskiego zespołu, który po kilku latach stagnacji rozwija się w coraz to ciekawszych projektach. Bardzo dobra, niezwykle energetyczna propozycja, świetnie przyjęta przez publiczność Kontaktu.

Ostatnim polskim tytułem Kontaktu był Titanic Michała Siegoczyńskiego, trzecia propozycja festiwalowa gospodarzy wydarzenia. Łatwo się domyśleć z jakiego klucza przedstawienie Siegoczyńskiego znalazło się w programie – zapewne, aby wpuścić nieco luzu pomiędzy trudne tematy i skomplikowane emocje. Problem jednak w tym, że to wyjątkowo niezręczna rzecz, której wszystkie słabości podbija znakomite programowe towarzystwo.

Michał Siegoczyński wypracował swój własny, rozpoznawalny styl. Reżyser sięga po atrakcyjne, na ogół dość mocno osadzone w zbiorowej świadomości (pop)kulturowe opowieści, które demontuje i składa autorską metodą teatru w teatrze: z intertekstualnym rozmachem, zapośredniczając w wielopoziomowo filmowy obraz. Jego przedstawienia mają (przynajmniej w założeniu) bardzo dynamiczny, filmowy rytm; postaci często przemierzają różne tożsamości, a wszystko poprzetykane jest, co charakterystyczne, szlagierami dwudziestowiecznej muzyki rozrywkowej. Efekty bywają różne, od naprawdę ciekawych (Inna dusza w Teatrze Polskim w Bydgoszczy na podstawie fabularyzowanego dokumentu Łukasza Orbitowskiego) po rozczarowujące (niedawny Potop w Teatrze Wybrzeże). Toruński Titanic należy zdecydowanie do tej drugiej kategorii – to przedstawienie niechlujne i nudne fabularnie, z kanciastymi postaciami, z mnóstwem żenujących gagów (multiplikowane żarty o „wciąganiu kreski”). Festiwalowa pomyłka, którą mijająca mnie część publiczności (kuluarowe rozmowy) starała się wyprzeć.

Mimo tego potknięcia w festiwalowy czwartek emocje sięgały zenitu, tego dnia bowiem program zakładał pierwszy z trzech pokazów Samotności pól bawełnianych, adaptację kultowego tekstu Bernarda-Marie Koltèsa z Johnem Malkovichem w jednej z dwóch ról. Której? I tu przechodzimy do interpretacyjnej propozycji duetu Timofey Kulyabin (reżyseria) i Roman Dolzhanskiy (dramaturgia), która spotkanie Dilera i Klienta rozczytuje jako konfrontację w zalanym mrokiem krajobrazie wewnętrznym. Debiutująca czterdzieści lat temu sztuka Koltèsa (w Polsce Samotność opublikował w 1995 roku „Dialog”) opowiada konkretną egzystencjalną sytuację – (nie)spełnienie w homoseksualnej miłości, odrzuconej przez świat, demonizowanej i deprecjonowanej. „Nocne zwierzęta” Koltèsa  handlują zakazanym uczuciem w najciemniejszych zakamarkach miasta, a poetycki, niebywale cięty język sztuki rysuje pełną dwuznaczności, niepokojów, niezwykle poruszającą relację miłosną. Swego czasu tak znakomicie opowiedzieli ją Radek Rychcik i jego aktorzy, Tomasz Nosiński i Wojciech Niemczyk. W interpretacji Kulyabina tę miłość zastępuje napędzana pedofilią żądza, a Malkovich i Dapkūnaitė przechodzą nieustannie między dwoma napisanymi przez Koltèsa konstruktami, które są w swojej istocie odzwierciedleniem wewnętrznych zmagań potwora. Tak, potworność i zwyrodnienie są tu zaznaczone nadzwyczaj jasno i wyraźnie – przedstawienie otwiera nagranie wideo przedstawiające masturbującego się pod prysznicem mężczyznę, a w kolejnych scenach z zakamarków kąpielowego pomieszczenia wyciągnięty zostaje artefakt podbijający ów seksualny akt: dziecięcy, pasujący na kilkuletnią stopę bucik.

O ile budzący wątpliwości wydawać się może sam interpretacyjny koncept (w moim przekonaniu tekst Koltèsa został tu nadużyty), o tyle bezdyskusyjnie konsekwentne i znakomite jest jego wykonanie. Malkovich i Dapkūnaitė zaprezentowali w Toruniu aktorstwo najwyższej klasy, magnetyczne, poruszające. Przedstawienie jest świetne również w obszarze swojej formy – minimalistycznej, ale jednocześnie monumentalnej, mistrzowsko używającej multimediów. John Malkovich i Ingeborga Dapkūnaitė grają tu w przestrzeni skomponowanej na kształt inteligentnego mechanizmu – ciemna ściana w głębi sceny początkowo ujawnia jedną tylko, zawierającą wspomnianą kabinę prysznicową wnękę. W miarę upływu akcji majestatyczny obiekt odkrywa swoje wnętrze, a fragmenty te traktować należy jako wskazówki. Szafa z kolekcją skórzanych pasków, tablica z dziecięcymi rysunkami czy rzeźba/zabawka – wszystko to podsuwa nam tropy dotyczące tożsamości ubranych w identyczne garniturowe uniformy postaci. Kawał teatru, jedna z najważniejszych i najciekawszych prezentacji festiwalowych w sezonie.

Bardzo dobra tegoroczna edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt rozpoczęła się dość rozczarowująco (przedstawienie Alvisa Hermanisa) i niestety równie rozczarowująco zamknęła. Teoremat Pier Paolo Pasoliniego w reżyserii Eugena Jebeleanu (Teatrul National Radu Stanca, Rumunia) to panoptikum malowniczych obrazów, którym jednak brakuje tego, co stanowi stelaż opowieści Pasoliniego – tajemnicy i poczucia zagrożenia. Historia rozgrywana w luksusowej posiadłości włoskiego przemysłowca zbudowana jest wokół nieoczekiwanych i enigmatycznych odwiedzin, które pewnego dnia spadają na czwórkę domowników: rodziców, ich syna i córkę. Odwiedzający ich (nawiedzający?) młody chłopak wikła się z każdym z nich w niepokojącą, na poły erotyczną relację. Tak powstała siatka zależności, napięć ujawnia drastycznie to, co przez lata utrzymywane pod powierzchnią luksusu i pozornego bezpieczeństwa – żal, tęsknotę, poczucie niedostateczności, bezdenną samotność. I permanentną nieumiejętność zbudowania komunikacyjnego porozumienia.

W oryginale Pasoliniego oszałamiająca wizyjność nieustannie ściera się z grafomaństwem, a napięcie utrzymuje tajemnica – ona buduje w nas, odbiorczyniach i odbiorcach, głębokie przeświadczenie, że ta ostentacyjnie banalna historia z dreszczykiem ma niemożliwą do zwerbalizowania głębie; że jest w niej mrok, który przedstawiane nam zdarzenia jedynie częściowo odbijają. Przedstawienie Jebeleanu pozbawione jest tej tajemnicy, dlatego też urok bardzo malarskich scenicznych obrazów (świetna scenografia autorstwa Velica Panduru, za znakomitą reżyserię światła odpowiada Cristian Niculescu) wysmakowanych kostiumów i ruchu ocierającego się o teatr tańca wyczerpuje się bardzo szybko. Nie pomaga napuszone aktorstwo, nie próbujące nawet spojrzeć na opowieści Pasoliniego z jakiegokolwiek dystansu.  

Pomimo rozczarowującego zamknięcia 29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt widzę jako jedno z najistotniejszych zdarzeń na teatralnej mapie kraju. W pamięci mam znakomitą Udrękę życia z Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu; pełne permanentnej, spektakularnie obrazowanej radości Ophelia’s Got Talent z berlińskiego Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz; znakomite, mistrzowsko zagrane Kiedy stopnieje śnieg z TR Warszawa. Kontakt, o czym pisałam już wielokrotnie, to wydarzenie wzorowe organizacyjnie – z klarowną, wystarczającą oprawą informacyjno-komunikacyjną, bardzo sprawne w kontekście logistyki poszczególnych prezentacji, nierzadko przecież przygotowanych z myślą o ogromnej publiczności; przyjazne i dostępne (bardzo doceniam zwrócenie uwagi na rozmaitość odbiorczych potrzeb), widoczne i spójne z klimatem miasta. Z ogromną ciekawością czekam na jubileuszową edycję.

No i był John Malkovich!

<p class="text-align-right">18-06-2025</p>

29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, Teatr Horzycy w Toruniu, 30.05 – 6.06. 2025

29. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, Teatr Horzycy w Toruniu

Oglądasz zdjęcie 4 z 5