Walkirie na perszeronach

Oni, reż. Jacek Bunsch, Teatr Polski w Szczecinie
aAaAaA
fot. Włodzimierz Piątek

Perszerony – rasa koni zimnokrwistych (czyli bardzo spokojnych) – dzięki swojej budowie świetnie nadają się do pracy. Są wytrzymałe, inteligentne, dobrze umięśnione. Na swój sposób nawet piękne i eleganckie. Masywna sylwetka powoduje jednak, że nie są w stanie cwałować z taką gracją i prędkością, jak konie pod wierzch.

Dlaczego więc z takim uporem mój mózg podczas oglądania sceny z Onych Witkacego w reżyserii Jacka Bunscha, w której wykorzystano muzykę z Walkirii Ryszarda Wagnera, produkował obraz cwałującego siwego perszerona? Chyba nie dlatego, że tej rasy koni używało średniowieczne rycerstwo...?

Jacek Bunsch w swojej pracy reżyserskiej sięgał po Witkacego bardzo często, do niektórych jego tekstów wracał kilkakrotnie. Po Onych też już raz sięgnął, w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Co spowodowało, że wrócił do nich akurat teraz, po trzydziestu pięciu latach? Oglądając jego przedstawienie z Teatru Polskiego w Szczecinie, wystawione w Starej Rzeźni, wielokrotnie zadawałam sobie to pytanie i aż do teraz nie potrafię znaleźć na nie żadnej przekonującej odpowiedzi. Z jednej strony inscenizacja wyglądała tak, jakby reżyser chciał ją umieścić w czasach, w jakich żył Witkacy. A przynajmniej pokazywać je w taki sposób, jak mogłyby być one pokazywane w teatrze tamtych lat. Dramaty Witkacego przypominają parodię popularnego nurtu dramaturgii z jego czasów, w której – jak sam pisał – przedstawiano „przepotęgowane życie”. W inscenizacji Bunscha ta parodia jest potraktowana z całą powagą i zagrana tak, jakbyśmy mieli do czynienia z teatrem mieszczańskiego realizmu, w którym całość emocji ukazywana jest na najwyższym diapazonie, przez co – niekoniecznie celowo i jako wybrana forma – przybiera groteskową postać. W ten sposób zarówno opowieści o „tajnym rządzie”, jak i rozważania o sztuce, miłości i jej fizycznym wymiarze Spiki (Sylwia Różycka) i Bałandaszka (Sławomir Kołakowski) brzmią już nie tyle groteskowo, co artystowsko i grafomańsko, skoro prezentowane są w postaci „ryków namiętności”. Czy reżyser chciał w ten sposób ośmieszyć postacie głównych bohaterów, a przez to i koncepcje estetyczne autora? Czy może jednak, jak wynika z rozwoju akcji, w której Bunsch pozostał absolutnie wierny Witkacemu, potrzeba „przeżycia metafizycznego” i wynikająca z niej obrona sztuki nadal jest dla niego wartością? Czemu więc służyć miał ów pełen sztucznego przejęcia i równocześnie przerysowanie realistyczny sposób gry aktorów, który przywoływał obraz jakiejś źle zagranej farsy? Czy może właśnie o to chodziło, by pokazać, że dramat Witkacego znakomicie sprawdzi się jako materiał na farsę? W tę stronę myśl moja powędrowała, kiedy patrzyłam na kostiumy postaci – bardzo porządnie odrobione stroje z epoki, jakich nie powstydziłby się żaden spektakl operetkowy: te fraki, szarfy, szaliki, błyszczące sukienki, bardziej odsłaniające niż ubierające (wszak każda kobieta u Witkacego to femme fatale).


Tyle tylko, że z taką koncepcją farsowo-operetkową wyraźnie kłóciły się te fragmenty spektaklu, które miały – jak przypuszczam – wywoływać poczucie zagrożenia. W nich z kolei reżyser zaprezentował całą najbardziej oczywistą paletę środków służących w teatrze do pokazania, że ktoś na nas dybie i musimy (my widzowie) też się przejąć tym, co przytrafia się postaciom, bo jest źle i nas to też bezpośrednio dotyczy. Ponieważ Oni grani są w Starej Rzeźni, a więc w sali, w której można kształtować przestrzenie gry i odbioru, widzowie usadzeni są pośrodku. Wzdłuż trzech ścian biegnie podest, na którym w scenie niszczenia galerii Bałandaszka pojawiają się mężczyźni (przypuszczam, pracownicy teatru), otaczając w ten sposób siedzących widzów. To już jasne – nie ma ucieczki, a my jesteśmy okrążeni razem z postaciami dramatu. Żeby nie było już najmniejszych wątpliwości, że to zagrożenie jest naprawdę groźne, postacie bojówkarzy ubrane są w czarne jakby wojskowe kombinezony, a w rękach trzymają kije. Nie wiem, czy kogokolwiek chodzącego do teatru tego rodzaju ustawienie sceny jest jeszcze w stanie wprawić w jakiekolwiek poczucie – nie mówiąc już o poczuciu zagrożenia. Ot, kolejny skonwencjonalizowany do bólu chwyt teatralny, tym bardziej nieskuteczny, że występuje jako część farsowo-operetkowego przedstawienia scen z „nimi”, czyli tajnym rządem.

A przecież jednak, jak można podejrzewać i jak można przeczytać na stronie Teatru Polskiego, tekst Witkacego „napisany prawie sto lat temu, bo w 1920 roku, brzmi złowieszczo aktualnie…”. Podejrzewam, że ową „złowieszczą aktualność” miały przywoływać pewne tropy kulturowe wykorzystane w przedstawieniu, jak choćby przywołany już muzyczny Cwał Walkirii towarzyszący projekcjom przedstawiającym historyczne sceny palenia książek w nazistowskich Niemczech w 1933 roku (jeśli dobrze rozpoznałam, pokazywano sceny z Berlina, z placu przed Operą). Czy rzeczywiście ta scena (a nie jakaś bardziej swojska i mniej odległa w czasie) prezentuje aktualność tego, czego ofiarami stali się Bałandaszek i Spika? Ponadto w te historyczne zdjęcia wmontowane były inne czarno-białe materiały, pokazujące masy ludzi na jakichś wiecach, a także takie, na których skaczący tłum przypominał raczej widownię koncertu. Co to wszystko miało ze sobą wspólnego? Czy użycie zdjęć historycznych miało wzmacniać wiarygodność osadzenia akcji w czasach Witkacego, czy też jednak przypominać widzom, że to, co było, niekoniecznie nie wróci (a więc pozostaje aktualne)? Jak do tego wszystkiego ma się finałowy filmowy obraz globu ziemskiego z wyraźnie zaznaczonym ciepłem, rozchodzącym się z poszczególnych kontynentów? Czy była to aktualna aluzja do upału za oknem? Czy może sugestia, że za globalne ocieplenie odpowiada palenie książek kilkadziesiąt lat temu? W zasadzie każdą z tych hipotez dałoby się uzasadnić w kontekście spektaklu. Nie wiem tylko, czy akurat tak zbudowane przedstawienie miał na myśli Witkiewicz, pisząc swoją słynną frazę o „mózgu wariata na scenie”.

21-08-2019

Teatr Polski w Szczecinie
Stanisław Ignacy Witkiewicz
Oni
reżyseria: Jacek Bunsch
scenografia: Elżbieta Terlikowska
muzyka: Janusz Grzywacz
obsada: Sławomir Kołakowski, Sylwia Różycka, Katarzyna Sadowska, Michał Janicki, Wiesław Orłowski, Małgorzata Chryc-Filary, Zbigniew Filary, Marta Uszko, Mateusz Kostrzyński, Jacek Piotrowski, Adam Opatowicz
premiera: 22.06.2019.

Oni, reż. Jacek Bunsch, Teatr Polski w Szczecinie
Oni, reż. Jacek Bunsch, Teatr Polski w Szczecinie

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr PolskiTeatr Polski

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.