Trzeba było nie pić

Pijani, reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
aAaAaA
fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

Podobno Bóg mówi przez pijanych. Tę kuszącą teorię stawiają Pijani Iwana Wyrypajewa, których w warszawskim Teatrze Dramatycznym wyreżyserował Wojciech Urbański.

Myśl jest pociągająca z kilku względów. Dość wspomnieć aspekt teatralny. Alkoholowe transgresje, procentowe sakramenty – to nie tylko radość Dionizosa, ale i obietnica entuzjazmu widowni (pamiętamy, co znaczy greckie enthusiasmos). A stąd już blisko do orgiastycznych frenezji, sztuki totalnej, teatru czystego i mocnego jak spirytus (wino to za mało dla tych, którzy czytali Dostojewskiego, Jerofiejewa i innych ewangelistów). Kłopot w tym, że jeśli Wyrypajew i Urbański mają słuszność, to nie powinniśmy się stwórcą przejmować. Właściwie lepiej dla niego byłoby, gdyby to ateiści mieli rację. Wstyd używać ludzkich ciał tylko po to, żeby opowiadać wątpliwe mądrości o miłości i sensie życia. No chyba, że Bóg też się upija, a artyści podejrzeli go w chwili niedyspozycji. Wyobrażam sobie, że srogo się uśmiechał i choć był nieporuszony, to krok miał chwiejny, a spojrzenie rozbiegane.

Już na początku spektaklu dowiadujemy się, że po alkoholu nikt nie stoi prosto. Może mówić od rzeczy, do rzeczy, bełkotliwie, ale i składnie, może się widowiskowo przewracać bez uszczerbku na zdrowiu, tańczyć nawet, ale stać prosto nie jest w stanie. Dlatego wszyscy aktorzy chwieją się, chybocą, wyginają, kiwają, gibią i drżą. Niektórzy z nich, jak Maciej Wyczański (grający Marka, dyrektora festiwalu filmowego), muszą być bezwzględnie trzeźwi – po pijaku nikt takiej choreografii nie opanuje. Z praw rządzących światem, w którym rozgrywa się akcja, warto odnotować jeszcze dwa: pijani przeklinają – soczyście i obficie, a jeśli prowadzą rozmowy, to tylko te tak zwane istotne – o sensie życia, kontaktach z Bogiem (to nie metafora, słyszą jego szept), który jest miłością, i o miłości, która jest Bogiem i wypełnia ich gówniane życie. Element skatologiczny jest istotny. Mamy bowiem do czynienia z egzystencją upodloną, skalaną codziennością, w której metafizyczny głód bohaterowie zaspokajają oglądaniem irańskich filmów na hipsterskim festiwalu, a pragnienie transcendencji topią w alkoholu, który przy okazji zabija smak nieznośnej powszedniości złożonej z jałowych egzystencji, niepotrzebnych małżeństw, bezsensownych wiarołomstw itp. itd. Na jedno wychodzi, czy bohaterowie są bankowymi urzędnikami na dorobku jak Max (Otar Saralidze), notorycznie zdradzanymi żonami zamożnych mężczyzn w średnim wieku jak Linda (Anna Gajewska) czy prostytutkami jak Rosa (Martyna Byczkowska).
 
Wszystko to na obrotowej scenie, której ruch wprowadzał oniryczny i filmowy nastrój oraz odsłaniał co raz to nowe przestrzenie: zaułek w przemysłowej dzielnicy (z pełną wody kałużą, do której co rusz ktoś wpadał); mieszkanie z jadowicie zieloną kanapą i akwarium; kuchnię w wegetariańskiej restauracji z lodówką pełną kapusty i mieszkanie z tajemniczym korytarzem prowadzącym do wnętrza scenografii, w głąb symultanicznych światów – w środek nocy. Akcja rozgrywa się bowiem po zmroku na przestrzeni kilku godzin. Przez ten czas obserwujemy mieszkańców nieokreślonego, ale bez wątpienia dużego i kosmopolitycznego miasta. Przewidywalny schemat obrotów scenografii oddzielających poszczególne sceny buduje pierwszy akt. Drugi zaś, choć także opiera się na wspomnianym ruchu, wzbogacono o wędrówki bohaterów między przestrzeniami, a także dekonstrukcję samych lokacji, czyli stopniowy demontaż scenografii poprzez usuwanie ścian – odsłonięcie pustki.

Z rozmowami po pijaku bywa tak, że ich lwią część wypełnia ociemniały bełkot, ale zdarzają się w nim zdania tak ostre i świetliste, że dzięki nim nagle widzimy więcej. W Pijanych też były takie sceny. Gustav (Łukasz Lewandowski) wraca ze swoją żoną Lore (Agnieszka Warchulska) ze spotkania z przyjaciółmi. Po drodze spotykają młodą dziewczynę, Marthę (Agata Różycka). Pomiędzy nią a dojrzałym mężczyzną rodzi się uczucie, padają wyznania miłości. A potem wszystko się wali. Różycka wygłasza histeryczny monolog, w którym ciska przekleństwami po wszystkich rzędach, robi to jednak w sposób zdumiewająco nieporadny – czy to Bóg z niej drwi i wystawia na pośmiewisko? W sukurs idzie Warchulska, która także histeryzuje, ale inaczej, jest w końcu dojrzałą, skrzywdzoną przez męża kobietą – stwórca i tym razem okazuje okrucieństwo, wymuszając karykaturę – pożal się Boże! – Krystyny Jandy. Scenę ratuje Lewandowski, który wbrew tekstowi nadaje całości komediowy wymiar. To pierwsza szczelina, przez którą dostrzec można w Pijanych coś więcej. Jeśli sztuka ma zadziałać, nie można brać jej na poważnie. Wiedział to Robert Majewski, którego bohater (Laurenz) w przebłysku trzeźwego myślenia zamienił pijackie eksplikacje w ekspresyjne kazanie do ludzkości, którego przesłanie brzmiało: „nie srajcie się!”. Laurenz jako jedyny przybrał postawę proroka, który niesie dobrą nowinę zdrowego rozsądku, bije w mętne cierpiętnictwo, rozlazłe samoumartwianie i boleśnie płytkie psychoanalizy – we wszystko, o czym z zapałem rozprawiają bohaterowie Pijanych – zarówno przed jak i po jego wystąpieniu. Majewski, widowiskowo obnażając ułomności tekstu, wyniósł spektakl na inny poziom.

Chciałoby się żeby Urbański, który już wcześniej mierzył się z Wyrypajewem, wyciągnął z tego aktorskiego fajerwerku wnioski i poszedł z dramatopisarzem na zwarcie. Zamiast kreować malignę, poszukał trzeźwego spojrzenia. Tymczasem artyści starają się przyprawić widzów o ból istnienia i zawrót głowy. Budują świat ze zwątpień. Bohaterowie nieustannie sobie zaprzeczają, nie wiadomo, kto ma rację. Dlaczego Karl (Sławomir Grzymkowski) uparcie twierdzi, że jego matka żyje, choć wszyscy dookoła zapewniają o jej śmierci? Z powtarzanych wielokrotnie paradoksów wyprowadzane są zbyt proste komunikaty: sensem życia jest Bóg, czyli miłość. Żyjemy po to, by kochać, ale nie siebie – jak zazwyczaj robimy – my sami jesteśmy bowiem gówno warci, a nasze życie to nieustanne zaciąganie kredytów wobec stwórcy. Cóż więc mamy zrobić? Wziąć się w garść, jak sugerował Laurenz? Załamać ręce i w tej pozycji przyjmować tragizm ludzkiej egzystencji? Pić, czyli słuchać Boga, czy nie pić i nie słuchać nikogo, kto pije?

W finale przedstawienia na środku pustej sceny zostaje tylko Rosa. Młoda prostytutka zaczyna obracać się wokół własnej osi. A więc to wszystko w nas samych – w każdym z osobna cały ten wirujący, pijany świat i wszyscy ci Pijani. Kłopot w tym, że po chwili scena także rusza. To podwójne kręcenie to już za dużo, zemdli nawet trzeźwego. A jeśli już czekają nas mdłości to… – zdaje się, że ktoś szepcze mi do ucha – trzeba było się napić.

18-06-2018

Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
Iwan Wyrypajew
Pijani
przekład: Agnieszka Lubomira Piotrowska
reżyseria: Wojciech Urbański
asystent reżysera: Karolina Szczypek
scenografia i kostiumy: Anna Tomczyńska
choreografia: Aneta Jankowska
opracowanie muzyczne: Natalia Czekała
reżyseria światła: Karolina Gębska
projekcje: Adrian Cognac
obsada: Agata Różycka, Maciej Wyczański, Martyna Kowalik, Agata Góral, Robert Majewski, Łukasz Lewandowski, Agnieszka Warchulska, Sławomir Grzymkowski, Anna Gajewska, Marcin Stępniak, Otar Saralidze, Kamil Szklany, Sebastian Skoczeń, Martyna Byczkowska
premiera: 11.05.2018

Pijani, reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
Pijani, reż. Wojciech Urbański, Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr Dramatyczny m.st. WarszawyTeatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.