Tłuste koty

aAaAaA
Fot. Pola Amber

Jesteśmy tłustymi kotami. Z punktu widzenia dziejów i ewolucji wszyscy, no prawie wszyscy, na tej szerokości geograficznej żyjemy w niewyobrażalnym od pokoleń luksusie: ciepła woda w kranie (w ogóle czysta woda w kranie, którą można pić), codziennie ciepłe żarcie, mamy dach nad głową, bez ograniczeń możemy zatankować i na stacjach benzynowych, i w monopolowym. Tak, są bezdomni, ale często ubrani tak, że nie mogę odróżnić ich od moich kumpli z czasów hipisowania. Wiem, kolejki po gorącą zupę na przykład pod katedrą w Łodzi ciągną się co sobota po dwieście i więcej osób, ale bieda i bezdomność dopada ludzi na ogół z powodu losowych okoliczności i nieodwracalnych uzależnień, a nie z powodu przynależności, religii, pochodzenia czy koloru skóry. No owszem, ci śniadzi i ciemnoskórzy mają u nas gorzej, tak samo jak Żydzi, których na razie nie ma, ale jak będzie trzeba, to się ich znajdzie. To zawsze, niezależnie od poziomu sytości, mają w gratisie od naszego narodu. Jednak bez strachu mówimy językiem naszych ojców i dziadów, a nasze dzieci uczymy zawzięcie dowolnych języków obcych. Możemy komunikować się z każdym na świecie i nikt tego nie cenzuruje – na razie (co prawda Wielki Brat wyłączył ostatnio urzędującemu prezydentowi pewnego kraju Facebooka i Twittera, ale nikt się tym nie przejął bo tego, któremu odebrano wolność słowa, po prostu nie lubimy i już). Każda biblioteka i każda informacja potrzebna (i niepotrzebna) jest w zasięgu kilku kliknięć. Tak, to jest niewyobrażalny luksus. Nasi dziadowie złapaliby się za głowy, nie wierząc, skąd tyle zawiści, frustracji i podłości w ich wnukach i prawnukach, skoro tyle mają. Więc może warto jednak czasem przykucnąć i poklepać Matkę Ziemię po garbie, na którym stoimy i zastanowić się, jak nie spieprzyć reszty swojego i jej życia. Tylko jak pozbyć się agresji tłustego kota? Tej bezinteresownej agresji wynikającej nie z realnego niebezpieczeństwa czy głodu, ale z wykreowanego na potrzeby społeczne i polityczne zagrożenia innym sposobem myślenia i bycia? Grube armaty po obu stronach barykady okazują się z tektury, a nasza siostra pandemia dobrze to pokazuje, dopadając codziennie kilka tysięcy osób z naszej zagrody, narodu, ojczyzny.

Nie jest obecnie troską napełnić brzuch sobie i swoim dzieciom czymkolwiek, teraz troską jest zgubić brzuch i jeść dietetycznie. Wszystkiego mamy za dużo, wielkie żarcie trwa. Tysiące diet i kursów zdrowego odżywiania zastępuje wszelkie praktyki duchowe, a ponieważ nie da się jednak do końca oddzielić duszy od ciała, to traktujemy je jako pracę nad sobą i wpisujemy w duchowy rozwój naszego człowieczeństwa. Wiem, że to absurdalne mówić o tych rzeczach dziś, gdy setkom ludzi może zagrażać utrata pracy i płynności finansowej. Ale może właśnie to moment dla tych, co jeszcze wszystko posiadają, żeby się obudzić z ręką jeszcze poza nocnikiem. Albo ją stamtąd ostrożnie wyciągnąć.

Jeżeli gospodarka będzie się dalej zwijać, to chyba wszyscy możemy stracić robotę lub wylądować na ulicy. Ile tarcz można jeszcze wynegocjować? Ile pieniędzy można jeszcze dodrukować? Może, póki mamy z czego, spróbujmy się dzielić z innymi. Stwórzmy kasy zapomogowe, branżowe, pomocowe, takie środowiskowe skarbonki czy bazy rzeczy pierwszej potrzeby, jakieś miłe noclegownie dla chwilowo bezdomnych artystów, bazy danych pierwszej pomocy itp. Czy potrzeba nam znowu wojny, żebyśmy byli piękni i szlachetni? W naszych wieżach z kości słoniowej żądamy od rządzących ochrony oraz pomocy dla najbardziej poszkodowanych, i słusznie – wybraliśmy ich i niech o nas dbają. Wszystkimi dostępnymi narzędziami powinniśmy tego pilnować i im nie odpuszczać. Ale nie sądzę, że gdy cały kraj sięgnie rzeczywistego dna, to ktoś się będzie jeszcze troszczył o ludzi sztuki. W ogóle o ludzi. Więc może kocury w swoich zgrajach i watahach muszą zatroszczyć się o siebie same. Stworzyć branżowe sieci pomocy.  

Co moglibyśmy robić? Wrzucić stówkę miesięcznie do takiej teatralnej skarbonki. Organizować zbiórki. Iść na parę godzin do szpitala i pomagać na pierwszej linii, na przykład przy szczepionkach, tłumacząc seniorom, czemu to się tak wydłuża, lub po prostu pogadać z nimi, gdy panikują. Panie ministrze, czy wpuściłby pan taką grupę artystów do szpitala, czy przychodni do pomocy? Po przeszkoleniu i testach oczywiście. Ale nie za karę, tylko z wolnego wyboru. Możemy też dzielić się z jakimś zagubionym teatrem swoim miejscem, możemy zbierać po ludziach żarcie i ciuchy dla potrzebujących.  

Może ta pandemia zrobi nas trochę lepszymi. Obudzi wrażliwość i czułość u tłustych kotów. Ale czy na pewno? Czy zauważyliście, że od miesięcy nie ma żadnych informacji o uchodźcach? Przestali istnieć? Wrócili do domów? Nie leje im się na głowy? Nie przymarzają w namiotach? Nie, po prostu media społecznościowe (co za idiotyczna nazwa) kierują naszą uwagę gdzie indziej, gdzie im się opłaca. Tamten temat się zużył. Podobnie Białoruś, powoli spada do ostatnich newsów albo nie ma jej w ogóle. A co jest? Jest strach, który nas kurczy. Niech będzie przykładem to, jak ostatnio przeraźliwie łatwo daliśmy się wkręcić: ktoś się potknął, zrobił błąd i natychmiast z wielkiego artysty stał się łajdakiem i cwaniakiem. Przeprosił, ale to mało. Ma odpracować. Nie liczą się intencje. Nie liczy się, że poproszono go, a nie sam się wepchał. Prawie cały naród od prawa do lewa potępia, dodając w gratisie uroczą ksywę „pieszczocha PRL-u”.

I na koniec już: martwi mnie trochę i niepokoi polskość tej pandemii. Dlaczego kwarantanna jest narodowa, a nie krajowa? Stadion – rozumiem – wybudowany przez naród, nie ze zbiórki co prawda, ale z podatków, z potrzeby serca i dumy. Ale kwarantanna narodowa? To znaczy, że nie obowiązuje na przestrzeni całego kraju, tylko dotyczy narodu gdziekolwiek on by był? Rozumiem, że z definicji obowiązuje tylko Polaków. A moi przyjaciele z Ukrainy czy Syrii muszą wyjechać czy mogą zostać? Także nie do końca rozumiem naszej biało-czerwonej flagi na maseczkach. Jest taka malutka. Czy ma odstraszyć wirusa czy też zapewnić, że ten pod maseczką jest prawdziwym Polakiem, bo po samych oczach nie widać? A może jeszcze Polska nie zginęła, chociaż covid kosi? Przecież maseczka jest oznaką ułomności, izolacji, nieszczęścia i bezradności nas wszystkich. Skoro żyjemy w wolnym od wielu lat kraju, to może oszczędzajmy choć trochę symbole: orły, hymny, kolory i kotwice. Na trudniejsze czasy. Tak, żeby wtedy znaczyły to, co powinny i wymagały odwagi, a nie konformizmu. Co mam zrobić z taką maseczką z biało-czerwoną naszywką, gdy znajduję ją obrzyganą w sylwestra w koszu na śmiecie na stacji benzynowej BP? Ale to może tylko mój problem, wynikający w dodatku z czasów, gdy przychodził do nas na 1 maja dzielnicowy i musieliśmy płacić mandat za niewywieszanie na domu biało-czerwonej flagi. Na domu, gdzie do końca wojny ukrywał się w podziemnej radiostacji zwanej „łodzią podwodną” mój stryj. Po prostu nie chciałbym, żeby to wszystko tak szybko nam potaniało.

27-01-2021

Oglądasz zdjęcie 4 z 5