Teatr, który jest blisko
Rozmowa Magdy Piekarskiej ze Zdenką Pszczołowską, reżyserką, dyrektorką Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku
.jpg)
fot. Tobiasz Papuczys
Rozmowa Magdy Piekarskiej ze Zdenką Pszczołowską, reżyserką, dyrektorką Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku
Magda Piekarska: Pamiętasz moment, w którym pomyślałaś o reżyserowaniu w szerszym kontekście, nie samego spektaklu, ale repertuaru, o kształtowaniu wizerunku instytucji kultury – o dyrektorowaniu?
Zdenka Pszczołowska: To był cały proces. Studiowałam reżyserię, ale byłam już po ukończonych studiach magisterskich, więc mogłam, studiując na AST, skończyć studia podyplomowe z zarządzania w kulturze. Miałam czas i pomyślałam, że taki background na pewno mi nie zaszkodzi, a może pomóc w pracy, choć wówczas rozumiałam ją raczej jako reżyserię spektakli. Potem wiele razy słyszałam od znajomych reżyserów i dyrektorów teatrów: „Jak będzie pani dyrektorką…, a od jednego nawet: „A pani będzie nią na pewno”. Mimowolnie ta myśl zaczęła się pojawiać w mojej głowie jako możliwość do rozważenia w przyszłości.
W ubiegłym sezonie w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku reżyserowałam Małego Księcia, ze świadomością, że instytucja jest w momencie zmiany – pierwsza edycja konkursu na jej dyrekcję pozostała nierozstrzygnięta. Słupski teatr ma niewielki zespół, podczas pracy nad spektaklem można poznać wszystkich – od aktorów, przez technikę, po administrację. I pewnego dnia, trochę pół żartem, pół serio, choć dziś wiem, że bardziej serio, padło pytanie, czy nie rozważyłabym startu w konkursie. Odpowiedziałam, że mogę się zastanowić, bo to nie była decyzja, którą byłabym w stanie podjąć natychmiast – wygrana oznaczałaby zmianę stylu życia, przeprowadzkę, musiałam to przedyskutować z narzeczonym, który mnie wsparł w tej decyzji. Rozmawiałam też z zaprzyjaźnionymi dyrektorami instytucji o tym, jak widzą swoją pracę, i jak wyglądały ich konkursy.
Zdawałam sobie sprawę, że będę potrzebowała osoby, która byłaby dla mnie wsparciem administracyjnym – tu wyłoniłam szybko Agatę Pietruszewską, która była kierowniczką działu promocji i sprzedaży, świetnie zorganizowaną, zaangażowaną, wrażliwą artystycznie, co pozwoliło mi myśleć, że nasz duet może mieć sprawczą moc. Zaproponowałam jej start w konkursie na naczelną dyrektorkę, lub, żeby rozważyła stanowisko zastępczyni. Agata od razu zdecydowała się na to drugie. Było to o tyle ważne, że moje doświadczenie w zakresie zarządzania było niestandardowe – dotyczyło przede wszystkim reżyserii spektakli oraz produkcji festiwali. Obejmowało oczywiście zarządzanie ludźmi, ale nie występowałam jako pracodawca, raczej osoba kierująca procesem twórczym. Konsultowałam się w tej kwestii ze słupskimi radnymi, z organizatorem konkursu, pytając, czy może to być uznane za wymagane trzyletnie doświadczenie na stanowisku kierowniczym. Usłyszałam, że jeśli szczegółowo wyjaśnię, na czym moje kierownictwo polegało, będzie spora szansa, że komisja uzna moje kwalifikacje jako spełniające wymogi formalne. Cieszę się, że to niestereotypowe doświadczenie jest coraz częściej uznawane przez organizatorów, i byłoby dobrze, gdyby to stało się ogólnopolską praktyką – w przeciwnym wypadku mnóstwo osób będzie skazanych na wieczną poczekalnię do dyrektorskich gabinetów.
Wiatr w żaglach poczułam, kiedy zespół pokazał mi swoją otwartość, zachęcając do startu w konkursie. To było szalenie budujące, że w tak krótkim czasie zyskałam ich zaufanie. Poważnie potraktowałam to zobowiązanie i przyłożyłam się do pisania programu, co było o tyle trudne, że równolegle pracowałam nad premierą.
A społeczny kontekst, w jakim funkcjonuje teatr? Bo opracowując koncepcję, trzeba połączyć własną wizję z oczekiwaniami zespołu i potrzebami mieszkańców. Miałaś czas, żeby wejść w miejską tkankę Słupska?
Wchodziłam w nią w rozmaitych nieformalnych sytuacjach – na przykład spacery z psem świetnie się do tego nadają, bo spotyka się ludzi, którzy przy takiej okazji stają się bardziej otwarci, więc sporo się z nimi rozmawia. To były zatem rozmowy na spacerach, w kawiarniach, na zajęciach sportowych. Zwykle prędzej czy później padało pytanie „A co pani robi?” i kiedy opowiadałam o swojej pracy, okazywało się, że wielu moich rozmówców nie było nigdy w słupskim teatrze. Ta grupa omijająca teatr wydała mi się całkiem spora, co ujawniło sferę wymagającą zagospodarowania. Frekwencję Nowy miał w poprzednich sezonach niezłą, wynosiła 78%, ale wierzę, że uda nam się ją podnieść, zapełniając wolne miejsca osobami, które dotąd omijały teatr, co oczywiście w mieście o populacji liczącej siedemdziesiąt tysięcy mieszkańców jest nie lada wyzwaniem.
Pomyślałam, że teatr mógłby otworzyć się na młodszych widzów, wyjść poza mury instytucji, zaryzykować i produkować nieco mniej fars, w zamian szukając potencjału rozrywki w repertuarze, który ma szansę połączyć ją z rodzajem zaangażowania. Zaczynamy ten plan realizować, chcemy pokazać, że teatr to kolorowa, postępowa, otwarta instytucja, bo okazuje się, że spora część słupszczan kojarzy go dość stereotypowo – spektakl wyglądający jak kadr ze starej fotografii, czyli żółte, punktowe światło i czarna ściana. Tymczasem dobre przedstawienie potrafi być lepsze niż Netflix, dając dużo satysfakcji różnym odbiorcom. Chcemy dotrzeć z naszą propozycją do młodej widowni, chcemy też w swojej misji uwzględniać animację życia społecznego, integrację ludzi, bo dotąd nie było tutaj tego zwyczaju.
Co to znaczy „młoda widownia”?
To płynna rama, w moim osobistym odczuciu młodzi są wszyscy, bez względu na wiek, ale w tym konkretnym wypadku zauważyłam, że problem „niewidzialności teatru” dotyczy osób w moim wieku, czyli około trzydziestki, także te starsze o dekadę mają stosunkowo niewielką reprezentację na widowni. Do teatru przychodzą seniorzy i nastolatki, ale w tym drugim wypadku głównie w ramach szkolnych zajęć. Chcielibyśmy zaktywizować ich także poza szkołą, dlatego powołujemy grupę teatralną dla młodzieży, a jeśli będzie potrzeba, zorganizujemy takich formacji więcej. To mała społeczność i fajnie jest otworzyć się na inne relacje poza tymi, które zapewnia szkoła, realizować swoje pasje także poza jej murami.
Przy czym zaznaczam, że mój obraz słupskiej widowni z pewnością jest niepełny, to szacunki na podstawie obserwacji, a nie skrupulatnie przeprowadzanych badań. Będziemy je jednak robić w przyszłości. Zaadresujemy nasze działania do konkretnych grup. Dominik Nowak, mój poprzednik na stanowisku dyrektora, dużo dobrego zrobił dla słupskiego teatru, poprzeczka jest więc zawieszona wysoko. Jednak mam wrażenie, że akurat adresat nie był precyzyjnie określony, wszystko było dla wszystkich, co oczywiście było jakimś wyborem i strategią. My jednak chcemy tego adresata każdorazowo precyzyjnie określić. Zrobimy to także na poziomie zajęć teatralnych, dlatego powołujemy dwie grupy, młodzieżową i senioralną.
Jaki będzie kierowany przez ciebie słupski teatr?
Chciałabym, żeby był blisko ludzi. Tak zadeklarowałam w aplikacji konkursowej. Podkreślam, że nie chodzi tylko o to, żeby zadanie bycia blisko spełniała instytucja, ale także o to, żebym ja, dyrektorka, była blisko widzów. Żebym nie zamykała się w teatrze jak w twierdzy, z widzami widując się wyłącznie na premierach. Dlatego chciałabym osobiście w ramach działań pedagogiczno-promocyjno-sprzedażowych odwiedzać rozmaite instytucje i zachęcać do odwiedzin u nas. Pamiętam moment, kiedy poznański Teatr Nowy obejmował Piotr Kruszczyński, był wtedy gwiazdą, stworzył nowy wizerunek Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, a jego pojawienie się w Nowym wywołało poruszenie w mieście. Studiowałam wówczas na Uniwersytecie Adama Mickiewicza i pamiętam, jak przyszedł do nas na uczelnię: opowiadał o premierach, dyskutował z nami. Pomyślałam, że warto się tym zainspirować, ponieważ mnie tamto spotkanie zachęciło do uczestnictwa w życiu Nowego. Mamy w teatrze znakomitą pedagożkę, Annę Korejwo-Leszczewskąa, która ma całą sieć kontaktów z nauczycielami słupskich liceów i teraz chodzi o to, żeby ten kontakt między szkołą a naszą instytucją wszedł na inny poziom, żeby mój przekaz do nauczycieli i uczniów nie był zapośredniczony, ale żeby mogli spotykać się ze mną, ale też z aktorami, którzy są przecież wizytówką tej sceny. Taki rodzaj kontaktu to jedno, drugie to miejskie akcje performatywne, w których będę brała udział i do których gorąco zachęcam, oraz programy lojalnościowe, które mają budować więź z instytucją.
Mamy w Słupsku znakomitą kluboksięgarnie Ceppelin i tu właśnie, przed premierą Nauki pływania Magdaleny Drab w reżyserii Evy Rysovej zorganizowaliśmy morning coffee rave. Jedną z postaci w Nauce jest ratownik-didżej, więc umówiliśmy się ze słupszczanami na wspólną, niedzielną kawę przed południem, i na rozmowy z pracownikami teatru, aktorami, ale też technikami, a wszystko w rytmie muzyki ze spektaklu. To propozycja skierowana przede wszystkim do tych młodych osób, które dotąd nie kojarzyły teatru z przebojowością, z kolorem.
Mamy mnóstwo pomysłów – wiem skądinąd, że w Słupsku jest spore zapotrzebowanie na wspólne oglądanie Eurowizji, więc zastanawiamy się, jak zorganizować takie wydarzenie, które będzie w jakiś sposób uteatralizowane i pomieści występy na żywo. Planujemy powołanie Chóru Słupszczan – poprowadzi go Joanna Sykulska, znana z chóru Pogłosy.
Jaki będzie ten sezon w Nowym?
Każdy sezon opatrujemy hasłem przewodnim, które reżyserzy będą interpretować na swój sposób. Hasłem tego sezonu jest „Blisko”. Chcemy być blisko mieszkańców Słupska, różnych grup społecznych i rozwiązań artystycznych. Chcemy być blisko siebie – skracać dystans, budować wizerunek instytucji otwartej i zapraszającej. Ale w czasach społecznego niepokoju bliskość oznacza także poczucie bezpieczeństwa, wolności i spokoju. To też świadomość, że blisko nas toczą się wojny, sprawiając, że ludzie żyją w lęku, bez poczucia godności, że blisko nas są ludzie różni: dobrzy i źli, bogaci i biedni, młodzi i starzy. Mamy poczucie, że jesteśmy blisko ważnego momentu w historii świata i w naszych własnych historiach – to są właśnie wątki, które znajdą odzwierciedlenie w przygotowywanych w tym sezonie premierach.
To hasło przewodnie dotyczy też wewnętrznych celów teatru, związanych z administracją i produkcją – w tegorocznych chodzi o zwiększanie dostępności, uporządkowanie komunikacji, poświęcenie uwagi tym działom, otwarcie perspektyw rozwoju. Chciałabym naszym pracownikom zapewnić szkolenia, być może opłacić studia podyplomowe. I jeszcze jedno – zwykle aktorzy w teatrach mają lepiej od innych pracowników, o tyle, że proponuje im się fizjoterapię czy zajęcia sportowe, ja nie przyjmuję takich propozycji od firm zewnętrznych, jeśli nie są skierowane do wszystkich. Praca przy biurku rujnuje przecież kręgosłup i masaż jest tak samo potrzebny osobom z działu promocji czy technikom, jak aktorom. Chcę, żeby nasza kadra się rozwijała, żeby czerpała satysfakcję z pracy – jestem przekonana, że to, jak działa administracja wpływa na cały spektakl, na odbiór teatru. Co roku będę organizować szkolenia antymobbingowe, obowiązkowe dla wszystkich pracowników, najbliższe już w styczniu. Komfort pracy jest bardzo istotny i powinien być standardem, nadal jest o tym zbyt cicho, a jeśli się coś nagłaśnia, to głównie w kontekście zespołów artystycznych.
A co zobaczymy na scenie?
Pierwszą premierą będzie wspomniana już Nauka pływania, opowieść, która mówi o starzejącym się społeczeństwie, spektakl zaplanowany jeszcze przez Dominika Nowaka. Potem pierwsza odsłona naszej współpracy z TERAZ POLIŻ, jedynym profesjonalnym teatrem kobiecym w Polsce. To będzie przedstawienie inspirowane Oskalpowaną ziemią Antoniny Leńkowej, polskiej działaczki i historyczki ochrony przyrody, zmarłej przed trzydziestu laty. Jej książka została wydana w 1961 roku, kiedy ekologia nie była tak popularnym tematem jak dziś, a jest wciąż, a nawet coraz bardziej, aktualna. Osią spektaklu będą problemy związane z zanieczyszczeniem środowiska, antropocenem, z tragicznymi wyborami związanymi z ekologią, z wpływem osiągnięć naukowych i technicznych na degradację planety, pojawią się też wątki ekofeministyczne. Tekst pisze dramaturżka i poetka Agnieszka Wolny-Hamkało, współpracują z nami eksperci Jan Górka i Weronika Parafianowicz. Chciałabym, żeby to było w dużym stopniu muzyczne przedstawienie, taki offowy rodzaj musicalu. Wezmą w nim udział członkinie zespołu TERAZ. POLIŻ – Dorota Glac, Marta Jalowska i współpracująca z nimi aktorka i pomysłodawczyni projektu, Pamela Adamik oraz aktorki ze Słupska, Kasia Pałka i Jowita Kropiewnicka. W grudniu premiera odbędzie się w jednym z warszawskich Teatrów, a w styczniu w Słupsku. Współpraca z TERAZ POLIŻ obejmuje trzy lata i trzy premiery, jedna będzie współreżyserowana (bo ten teatr zakłada rodzaj kolektywnej pracy nad przedstawieniem) przeze mnie, kolejną przygotuje Olga Ciężkowska, trzecią Klaudia Hartung-Wójciak.
Na koniec tego sezonu swoją premierę będzie miał spektakl Miry Mańki, a wcześniej Tomka Cymermana. Tytuły są prawie pewne, ale jeszcze muszę utrzymać je w tajemnicy. Mamy w planach Klub kabaretowy, który poprowadzi Agata Koszulińska, a w kolejnych sezonach spektakle Aleksandry Bielewicz, Anny Obszańskiej i Martyny Majewskiej. Chęć współpracy z naszym teatrem potwierdzili między innymi Katarzyna Minkowska, Marcin Wierzchowski, Marcin Liber, Gosia Wdowik, Cezary Tomaszewski, Maria Bruni, a jeden spektakl wyreżyseruje nasz aktor, Kuba Mielewczyk, który już postawił pierwsze udane kroki w reżyserii monodramów, a to bardzo trudny gatunek. Bardzo się cieszę także z trwających rozmów ze Stefanem Kegi z Rimini Protokoll – dziękuję Annie Róży Burzyńskiej za pomoc w nawiązaniu tej relacji. Będą też koprodukcje z Teatrem Nowym w Poznaniu i z Polskim w Bydgoszczy, z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku.
Bardzo kobiecy repertuar się szykuje.
Miałam takie samo spostrzeżenie – prawie same dziewczyny! Ale to nie było celowe. Faktycznie, pojawia się dużo kobiet w tych propozycjach, jednak nie w ramach mojej deklaracji programowej – to osoby, których dorobek ceni nasz zespół, które ja cenię, których pracę i sposoby prowadzenia procesu uważam za wartościowe. Płeć nie ma znaczenia. Nie chodzi tu o parytety, ale o fach.
Chciałam zadać pytanie, czy będziesz reżyserować w Słupsku, ale już właściwie na nie odpowiedziałaś.
To trochę bardziej skomplikowane. Podczas konkursu padło to pytanie, odpowiedziałam wtedy, że nie, że reżyseria w teatrze, którego byłabym dyrektorką z góry zakłada konflikt interesów. Jeśli – nawet nieświadomie – dopuszczę się jakichś nadużyć, co będzie wymagało interwencji osoby nadzorującej, to wiadomo, że nie przyjdzie do mnie, dyrektorki Zdenki Pszczołowskiej ktoś, kto będzie potrzebował pomocy w konflikcie ze Zdenką-reżyserką. Podejmując się reżyserii tej pierwszej premiery, czuję dyskomfort, ale nazwałabym to mniejszym złem – to dziewczyny z TERAZ POLIŻ mnie zaprosiły, odpowiadam więc przed nimi, to one są głównymi producentkami i one będą egzekwować standard współpracy, mogą być adresatkami zażaleń i skarg. Deklaruję, że na tym jednym spektaklu poprzestanę – jestem za to gotowa wspierać innych twórców dramaturgicznie oraz radą, bo tu nie widzę pola do konfliktu interesów, ale jeśli je spostrzegę, również tę działalność zostawię dla innych scen.
Ciekawe, że jakkolwiek wiele osób na moje stanowisko w tej sprawie reaguje entuzjastycznie, to są też takie, które przekonują, że spektakl reżyserowany przez dyrektora jest deklaracją artystyczno-programową całego teatru i jako taki jest teatrowi potrzebny.
I co ty na to?
Że już programując instytucję, nazywając sezon, zapraszając twórców, tworzę taką deklarację – to wystarczy. Słyszę też, że reżyserując w prowadzonym przeze mnie teatrze, buduję więź z zespołem. Ale ja tę więź buduję każdego dnia naszej pracy, przecież nie zamykam się w gabinecie. No i argument, że dyrektor reżyseruje za niższą stawkę. Owszem, mam w umowie, że za reżyserię mogę pobrać od pięciu do piętnastu tysięcy złotych honorarium, to nie są zawrotne pieniądze, ale nie są też zupełnie beznadziejne i uważam, że za tę cenę lepiej dać możliwość reżyserii debiutantowi, dla którego taka stawka – jak sądzę – będzie nie do pogardzenia, bo często twórcom na początku drogi oferuje się naprawdę żałosne wynagrodzenia – bardzo łatwo wykorzystać czyjąś determinację, żeby robić teatr.
A co z reżyserią poza Słupskiem?
Jestem w trakcie prób w Wałbrzychu, gdzie przygotowuję adaptację Draculi, inspirowaną między innymi książką O tyranii Timothy’ego Snydera, premiera jest zaplanowana na 18 października. Dostaję różne propozycje, większość odrzucam, rozmawiam z naszą radą artystyczno-programową, czy mogę na koniec sezonu przyjąć jedną z nich. Reżyseruję też czytania performatywne na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania, będę wykładać na wydziale aktorskim Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu. Jedna lub dwie premiery, mniejsze działanie plus praca dydaktyczna przez jeden dzień w tygodniu – taką częstotliwość pracy poza Słupskiem chciałabym zachować. Z prostej przyczyny – dyrektorką się bywa, a reżyserką jestem przede wszystkim i nie chciałabym po pięciu latach obudzić się ze świadomością, że zapomniałam, jak to się robi. I że środowisko teatralne zapomniało, że jest taka reżyserka jak Zdenka Pszczołowska. Poza tym moja obecność w innych teatrach buduje markę Nowego i pozwala na budowanie relacji, potrzebnych tej instytucji.
Przeprowadzisz się do Słupska?
Tak, choć plan obejmuje życie na dwa miasta. Jestem przyzwyczajona do podróży, więc moje życie tak bardzo się nie zmieni. Mamy z narzeczonym dom w Poznaniu, ale w Słupsku wynajęliśmy mieszkanie, ja tutaj będę rozliczać podatki. Ograniczam obecność zdalną w teatrze do tych momentów, kiedy reżyseruję w innych miastach. Chcę, zgodnie z deklaracją, być blisko. W poznańskim domu będę spędzać wolny czas.
A jak myślisz o perspektywie czasowej swojej dyrekcji w Słupsku? Ile potrwa? Pięć lat? Dziesięć? Powinna być ograniczona?
Wszystkie dyrektorskie kadencje powinny być ograniczone, bo zmiana jest potrzebna i jest dobra, nawet w najlepiej prowadzonej instytucji – nawet tam potrzebny jest powiew nowości. Każdy z nas wchodzi w pewne schematy, dlatego musimy dostarczać sobie i innym nowych bodźców – inaczej można się zasiedzieć. Jeśli chce się być dalej dyrektorem, można próbować w innym teatrze, to też będzie nowość. Kwestią dyskusji jest to, ile taka kadencja powinna trwać, czy pięć lat jest w porządku, czy to wystarczy? W pewnych sytuacjach może nie, z drugiej strony dziesięć lat to strasznie długo. Wydaje mi się, że muszę dopiero nabyć doświadczenia, żeby konkretniej odpowiedzieć na to pytanie.
<p class="text-align-right">24-09-2025</p>
Zdenka Pszczołowska – reżyserka, dramaturżka, od tego sezonu dyrektorka Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku. Studiowała na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, jest absolwentką Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie oraz komparatystyki literackiej i performatyki przedstawień na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autorka i współautorka licznych projektów teatralnych i performatywnych, m.in. Freshwater i Świnia z pieprzem w Narodowym Starym Teatrze, Jak twoja choroba wpływa na seksualność? U T O P I E w Teatrze Ósmego Dnia. Współproducentka inicjatywy Wku***Ona.Tv z 2020 roku, w ramach której powstały kobiece performanse-manifesty. Autorka libretta i współtwórczyni off-opery Kongres: 2071 zrealizowanej na festiwalu OFF OPERA w Poznaniu. Wyreżyserowała m.in. Upiory w gdańskim Teatrze Wybrzeże, Woyzecka i Alicję w Krainie Czarów. Remix w poznańskim Nowym, Lizystratę, czyli strajk kobiet w gdyńskim Dramatycznym, Willi. Die Seifenoper we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Jest laureatką konkursów OFF: Premiery/Prezentacje, SzekspirOFF Prezentacje (projekt Porcje z Anną Oramus), międzynarodowego konkursu dramaturgicznego „AURORA” (dramaty MYSZY i MARCELINA), finalistką ogólnopolskiego konkursu „Klasyka Żywa”, laureatką Złotego Yoricka na Festiwalu Szekspirowskim. Członkini Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych oraz Stowarzyszenia Autorów ZAiKS.
Oglądasz zdjęcie 4 z 5