Raczej bez szans

Bowie w Warszawie, reż. Jarosław Tumidajski, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie Filia we Wrocławiu
aAaAaA
fot. Rafał Skwarek

Pamiętam, jak kilka lat temu miałem okazję w przeciągu tygodnia obejrzeć dwa spektakle inspirowane powieściami Doroty Masłowskiej. Jeden z nich oparty był na Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną, a drugi przenosił na deski teatralne świeżo wydaną powieść Inni ludzie. Ten zbieg okoliczności skłonił mnie do kilku refleksji. Jedna była banalna, gdyż po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak szybko ten czas mija. Okazało się, że od słynnego debiutu młodziutkiej wówczas autorki minęło szesnaście (!) lat. Kolejna refleksja wynikała z takiego oto eksperymentu myślowego: gdybym nie znał chronologii bibliograficznej i musiałbym po usłyszeniu tych tekstów ze sceny zgadywać, która z powieści jest dziełem utalentowanej dziewiętnastolatki, a którą napisała doświadczona i dojrzała warsztatowo autorka, miałbym poważny problem. Co więcej, prawdopodobnie popełniłbym błąd. A to już o czymś świadczy.

Chociażby o tym, że nie każda wspaniale zapowiadająca się kariera, zwłaszcza literacka, potrafi później udźwignąć ciężar wysokich oczekiwań i zadowolić rozpalone apetyty admiratorów. Z drugiej strony, gdy coś już przyciągnie uwagę, zdobędzie jakąś rozpoznawalność, stworzy jakąś „markę”, jeszcze długo będzie cieszyć się sporym kredytem zaufania. Aż ten kredyt, jak to kredyt, zacznie się wyczerpywać.

Dla mnie przykrym świadectwem zbliżającego się „bankructwa” Masłowskiej byli już Inni ludzie. Nadal nie jestem w stanie zrozumieć, cóż tak wyjątkowego i ważnego znalazło w tym dziele tak wielu twórców teatralnych. Bowie w Warszawie oraz moje próby wsłuchiwania się w to, co z tym tekstem zrobili studenci i studentki wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych pod reżyserskim kierownictwem Jarosława Tumidajskiego, miały posmak wezwania od komornika. Piszę o próbach wsłuchiwania się, bo jakoś szło mi to nadzwyczaj opornie. Ujmując rzecz dosadnie, bo i język Masłowskiej od dosadności nie stroni, po kilku minutach skupienia w mojej głowie raz za razem zapalał się wielki czerwony neon z pytaniem: Co oni (czyli grane przez studentki i studentów postacie) do jasnej cholery, pieprzą?

Bo pieprzą przez cały czas. Przedstawienie jest okrutnie przegadane. Trwa niemalże trzy godziny, podczas których cały czas ktoś coś opowiada, jak gdyby prawdziwym zagrożeniem wykreowanego świata przestawionego był nie Dusiciel z Mokotowa, lecz szerząca się epidemia wielomówności. Plutonowy Wojciech Krętek nie potrafi spać i wystukuje w nocy na maszynie ni to dziennik, ni to raport, ni to kryminał, ni to moralizatorską powieść obyczajową, bo coś go „dręczy, swędzi i domaga się wypowiedzenia”. Dyrektor Księgarni majaczy o nijakim Wojciechu Krempińskim, który bezczelnie plagiatuje go, „zmieniając tylko każde jedno słowo na inne”. Pan Kozełko snuje wizje domu, który wybuduje za „piniążki” z hodowli pieczarek. Zawieszona między światami sprzątaczka pani Nastka zaprasza nas na wycieczki do własnej młodości, która, jak się wydaje, składała się z samych następujących po sobie awantur z mężem alkoholikiem i objawień Najświętszej Panienki. Dwie siostry trzecią dekadę ustalają, która z nich niosła przez połowę zrujnowanej wojną Warszawy nachtkastlik...

Jedynie wydalona ze studium nauczycielskiego Regina („stworzenie lat około dwudziestu”) – jak się wydaje, bo trudno to stwierdzić z pewnością, główna bohaterka tej sztuki – mówi nieco mniej. Może dlatego, że stara się swój młodzieńczy bunt i niezgodę („Chcę żyć! A nie wiecznie życie udawać, ogrywać pod dyktando scenariusz tandetnego obrazu”) stara się przełożyć (z marnym skutkiem) na działanie albo jego brak. Małomówna jest też dlatego, jak tłumaczy w jednym z wywiadów Masłowska, że „nie ma w sobie słów, które nazwałyby jej seksualność, a co za tym idzie, tożsamość”.

Sceny w Bowie w Warszawie następują po sobie dość chaotycznie. Mnożą się retrospekcje, wspomnienia, fantazje, marzenia senne i na jawie, halucynacje oraz inne przeskoki w czasie i przestrzeni, tak samo jak przerysowane, papierowe postacie, które autorka umieszcza w równie karykaturalno-komiksowych latach siedemdziesiątych. Mnożą się wreszcie wątki: patriarchat, drwiny z mód literackich, nabijanie się z polskiej ksenofobii, wątek lesbijski, bagaż powojenny... tylko że wszystko to takie powierzchowne, przewidywalne, wtórne. Jak gdyby autorka odhaczała kolejne pozycje z listy popularnych tematów. Tymczasem pewne sposoby ogrywania stereotypów same zdążyły już skostnieć w takie loci communes, które podmieniają myślenie radością łatwego rozpoznawania.

Zostaje więc wrażenie, że sensu w tym wszystkim tyle, co samego Davida Bowiego. Miejska legenda o tym, jak wracając z Moskwy, kultowy piosenkarz wysiadł z pociągu w Warszawie, służy tu zaledwie za przynętę. Bowie pojawia się w prologu, żeby „przepaść w ciemnościach dworca”... i powrócić dopiero na sam koniec, by sceną ścigania go przez korowód postaci dało się jakoś zaokrąglić tę opowieść. Ścigają autora Let’s dance, ponieważ dzięki podanemu w radiu rysopisowi rozpoznają w nim wspomnianego wyżej Dusiciela z Mokotowa.

Fabuła to jedno. Nigdy zresztą nie była mocną stroną Masłowskiej. Dziwi i uwiera natomiast to, że raz za razem autorkę zawodzi charakterystyczne dla niej wyczucie języka. Gdzie jest ostrość i lakoniczność, którą znamy z Między nami dobrze jest? Gdzie błyskotliwa dosadność Dwóch biednych Rumunów mówiących po polsku? Zamiast spodziewanej lingwistycznej uczty dostajemy jakąś przeterminowaną rację żywnościową. Na jeden trafiony żart przypada tuzin takich, co wywołują zaledwie wzruszenie ramion. Najgorsze, że Masłowska zaczyna te nieudane żarty jakby „tłumaczyć”, rozwijać, powtarzać, coraz bardziej pogrążając się w pustosłowiu.

Rozpisuje się tak bardzo o tym tekście, ponieważ, po pierwsze, zdominował on całą inscenizację. Nawet scenografia przygotowana przez Mirka Kaczmarka wydaje się być materializacją didaskaliów: „To jedno pomieszczenie, w którym upchnięto wiele pomieszczeń. Widać obrysy skumulowanego tu życiowego nadmiaru. Wózków dziecięcych, hulajnóg, paprotek, kryształów [...] Spiętrzenia i kontaminacje kształtów, z których nocą rodzą się potwory”. Po drugie, tekst sztuki zaważył na odbiorze spektaklu. Mogło być inaczej, gdyby Tumidajski zdecydował się zrobić go trochę wbrew Masłowskiej albo, pozostając jej wiernym, poszedł raczej w klimaty oniryczno-surrealistyczne i zaczął nadrabiać stroną wizualną. Zamiast tego otrzymujemy średnio strawny kabaret. Trzygodzinny średnio strawny kabaret, co wzbudza tym większą moją wewnętrzną niezgodę, że mowa tu o przedstawieniu dyplomowym. Nie wiem, być może to rodzaj naiwnego idealizmu, ale uważam, że młodych artystów i artystki uczyć należy takiej oto prostej rzeczy – zanim zacznie się z widzem rozmawiać, przedstawiając mu coś, warto przemyśleć dziesięć razy, o czym to jest, dlaczego, i dlaczego właśnie teraz. Podejście: „róbmy Masłowską, bo przecież to Masłowska”, wydaje się zrozumiałe, ale we mnie budzi wiele wątpliwości.

I skoro już jesteśmy przy młodych aktorkach i aktorach, nie po raz pierwszy jest ich mi nieco żal. Skradziono im szansę zmierzenia się z czymś rzeczywiście istotnym i wymagającym, zbudowania wielowymiarowych postaci prezentujących różne odcienie ich talentu. Nie dano im okazji do zagrania na niuansach i w różnych rejestrach emocjonalnych. Nie stworzono i nie zaproponowano wreszcie wykazania się wrażliwością na sztukę podtekstu i kontekstu. Żal tym bardziej, że było widać, że potrafią więcej, znacznie więcej. Daniel Kaczmarczyk, Aleksandra Kasperek, Julita Koper, Filip Łannik, Julia Nawrocka, Igor Paszczyk, Zuzanna Repelowicz, Zofia Wardacka, Dominika Zachoszcz – to dobry rok. Są charyzmatyczni, naprawdę różni. Pierwszy raz chyba miałem wrażenie, że przed widownią stoi gotowy zespół któregoś z teatrów. Kto wie, być może wśród nich jest ni mniej, ni więcej, tylko „Bowie polskiego teatru”? Ale o tym dowiemy się po latach i bez wypraw do Warszawy raczej się nie obejdzie.

21-02-2024

Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie Filia we Wrocławiu
Bowie w Warszawie
na podstawie książki Doroty Masłowskiej
reżyseria: Jarosław Tumidajski
scenografia, kostiumy, światło: Mirek Kaczmarek
muzyka: Dobrawa Czocher
kompozycja piosenek: Urszula Borkowska
konsultacje wokalne: Emose Katarzyna Uhunmwangho, Rafał Karasiewicz
konsultacje choreograficzne: Bożena Klimczak
obsada: Daniel Kaczmarczyk, Aleksandra Kasperek, Julita Koper, Filip Łannik, Julia Nawrocka, Igor Paszczyk, Zuzanna Repelowicz, Zofia Wardacka, Dominika Zachoszcz
premiera: 12.01.2024

Bowie w Warszawie, reż. Jarosław Tumidajski, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie Filia we Wrocławiu
Bowie w Warszawie, reż. Jarosław Tumidajski, Akademia Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie Filia we Wrocławiu

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr ASTTeatr AST

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.