Pluszowe Himalaje
Człowiek jaki jest, każdy widzi, reż. Katarzyna Minkowska, Nowy Teatr

fot. Maurycy Stankiewicz
W samym sercu lodowej krainy, w której hulają śnieżne zamiecie i majestatycznie iskrzą się zmrożone wodospady, stoi niepozorny hotel, z oddali przypominający wielką białą bryłę. Przestrzeń w spektaklu Człowiek jaki jest, każdy widzi w reżyserii Katarzyny Minkowskiej jest zaskakująca malownicza; to świat-fantazja o magicznej zimie, o krainie mrozu, który jednak nie tyle uporczywie szczypie w policzki, ile łaskocze wyobraźnię, otwierając portale do niemożliwego i niesamowitego. Paulina Góral oświetla przepiękną filmową scenografię Mileny Trzcińskiej i Marty Kodeniec różami, błękitami, fioletami i czerwieniami, sprawiając, że zawieszone pod sufitem wielkie jasne płótna raz wyglądają jak srebrzyste nocne obłoki, a kiedy indziej jak karmazynowe niebo albo mgła, na której tańczą kolorowe aureole. Himalaje Nowego Teatru są ujmujące i niesforne – jak osoby zwierzęce, które je zamieszkują.
Hotel współprowadzą serdeczny Yeti (Piotr Polak) i jego rezolutna córka Yetinka (Klaudia Janas), a goszczą w nim między innymi rozkoszny Pies (Bartosz Bielenia), podejrzliwy i ironiczny Kot (Igor Shugaleev), bardzo mądra i sprytna Wążusia (Krystyna Lama Szydłowska) i intrygancka, nieco mroczna Kawia (Jan Sobolewski). Jest to miejsce dosłownie otulające zbłąkane zwierzęta wędrowne i udomowione, w którym praktykuje się międzygatunkowe sojusze. Minkowska oraz Tomasz Walesiak (dramaturg i autor scenariusza) na podstawie książki Marzeny Matuszak tworzą bajkową heterotopię, stającą się miejscem ucieleśniania alternatywnych, bo ustanawianych poprzez wzmacnianie, a nie tłamszenie czy asymilowanie, różnicy więzi wspólnotowych i formułowania oporu wobec rzeczywistości, która dla Innych bywa absolutnie nieznośna. Do hotelu trafiają przede wszystkim osoby zwierzęce przez człowieka porzucone, niezrozumiane i przez to piętnowane, okrutnie wykorzystywane w laboratoriach, a także takie, z którymi gatunek ludzki zwykle się nie stowarzysza, i które mają w świecie względną autonomię.
Mamy tu do czynienia z jednej strony z poetyką alegorii, z drugiej natomiast z opowieścią o realnych zbrodniach człowieka na istotach nie-ludzkich (kosmetyczne testy na zwierzętach, przemysł mięsny). Kiedy publiczność (spektakl przeznaczony jest dla osób w wieku 5+) poznaje herstorię Wążusi, to mowa jest o tym, dlaczego w zbiorowej wyobraźni niektóre gady są demonizowane, ale też o zależnościach między niewiedzą a przemocą. Z kolei gdy butna i zadziorna Kawia, której Sobolewski nadaje aurę rozkapryszonej, przegiętej i wiedźmowatej diwy spektakularnie teatralizującej swoje bycie w świecie, urządza scenę, bo ktoś nazwał ją „świnką morską”, szybko staje się jasne, że za jej wybuchem kryje się refleksja o przemocowości wpisanej w lingwistyczny imperializm czy deadnaming. Przykładów takiego podwójnego kodowania jest w spektaklu więcej, a dzięki temu zdaje się on dostępny i zajmujący dla bardzo różnych grup wiekowych. Nawet jeśli nie cała młoda widownia rozumie żarty o bzykaniu i tym, ile czasu potrzebuje Komarzyca, by „przelecieć” człowieka, to i tak sam ogromny metaliczny owad, który zjawia się w przestrzeni, przyciąga uwagę.
Postaci w dialogach używają feminatywów i osobowatywów. Chociaż czasem w wypowiedziach kładzie się na nie szczególny nacisk, scenariusz nie zakłada tłumaczenia inkluzywnego języka, co wydaje mi się dobrą decyzją, bo dzięki temu nie robi się z niego manifestu, a staje się on raczej po prostu domyślną strategią komunikacji. Poruszamy się w przestrzeni uwolnionej z androcentrycznych fiksacji, w której osoby nie-ludzkie mają do powiedzenia więcej niż ludzie, binarne opozycje się rozszczelniają (nie przypadkiem, jak myślę, wspaniała Kawia Sobolewskiego ma w sobie tyle z drag queen), a patriarchalne mechanizmy ulegają rozproszeniu (hotelem zarządza Yeti, ale pierwszą dyrektorką była jego zmarła żona).
Co bardzo istotne, mimo że spektakl pełni funkcje edukacyjne i na wielu poziomach jest wykładnią miękkich zasad empatycznego i uważnego współbycia z innymi czy ekofeminizmu, to jego dydaktyczność nie ma w sobie nic z ostentacyjności i nie podporządkowuje sobie dramaturgii. Wszystko, co wydarza się na płaszczyźnie dyskursywnej albo właśnie edukacyjnej, ma bowiem fabularne uzasadnienie, a narracja w przedstawieniu Minkowskiej i Walesiaka oraz współpracującego z nimi zespołu płynie wartko jak w najlepszym kinie akcji.
To opowieść przygodowa, której oś wyznacza wielka tajemnica związana z pytaniem o to, jaki jest człowiek. Postaci dowiadują się, że gdzieś w himalajskich zaspach utknęła zbłąkana istota ludzka i wyruszają na jej poszukiwania. Pierwszy idzie Yeti, a za nim, łamiąc ojcowski zakaz, Yetinka, której towarzyszy Wążusia, w pobliżu czai się zaś podstępna i żądna zemsty na człowieku Kawia, później dołącza jeszcze wiedziony instynktem Pies. Droga jest niebezpieczna i wyboista, co obrazują widowiskowo porywiste burze, podczas których sztuczny śnieg zasypuje scenę, a dygoczące z zimna aktorskie ciała zgina i wykręca nieposkromiony, szaleńczy wiatr. Choreografia Szydłowskiej sprawia, że wyobrażony mróz, się niejako materializuje. Naprawdę można się zmartwić na przykład tym, że Wążusia się zaraz zahibernuje. Warto podkreślić, że świetlne czary i inne efekty specjalne nawiązują do himalajskich realiów: śnieżnych wirów i pyłowych tornad, a baśniowe anegdoty o kolorowych i śpiewających grotach to w istocie opowieści o rezonujących jaskiniach i tęczach lodowych.
Filmowość całej opowieści, obok muzyki Wojciecha Frycza, wzmacniają też komiczno-straszne sceny, w których, jak w krwawych horrorach najgorszej klasy, na szykującą się do ataku, ale i tak ciągle coś przeżuwającą, Kawię pada ostre światło, a ona w slow motion ujawnia potworny gniew. Cały spektakl jest zresztą bardzo śmieszny, a przy tym nienachalny. Niemożliwie zabawne są na przykład interaktywne uszy Psa, które błyskawicznie reagują na znajome głosy, gwizdanie i słowa klucze typu „spacer”. Piękne kostiumy autorstwa Kodeniec – pluszowe i puszyste w przypadku Kawi, futrzaste u Yeti, Yetinki i Psa, opięte u Kota i Wążusi (jej połyskujące body jest dodatkowo śliskie) – tworzą własne minispektakle i wspaniale współgrają z ruchem postaci.
I tak gdy Bielenia się cieszy, to merda mu nie tylko ogon, ale i cała powierzchnia jego ciała. Aktor jest przy tym w wystawianiu brzucha do głaskania, sfrustrowanym gryzieniu kanapy, bieganiu za patykiem jak za umykającym życiem absolutnie obezwładniający. Choreografia sprawia, że osoby aktorskie jako osoby zwierzęce nie tyle są mimetycznymi organizmami, ile zdają się organicznie zbliżać do nie-ludzkich motoryk. Filozofujący Kot Shugaleeva nieustępliwie pręży się i zmysłowo przeciąga; potrafi wydłużać się jak wstęga albo napiąć jak gotowa do eksplozji sprężyna. Wążusia Szydłowskiej, postać najbardziej nieśmiała i gorzka, ale i najbystrzejsza, ma w sobie energię subwersywnej, zmiennokształtnej trickserki, której akrobatyczne ciało ciągle się transformuje; jest dziwaczne i przez to – szczególnie gdy rozdziawia buzię – zdaje się groźne i nieobliczalne.
Niektóre osoby aktorskie wcielają się nie tylko w swoje główne postaci, ale też w role epizodyczne (poza animowaną Komarzycą na scenie pojawiają się jeszcze Wilk, Sowa i Człowiek). Choć i dla nich scenariusz przewiduje istotne z perspektywy ekofeministycznego wydźwięku spektaklu kwestie, momentami zastanawiała się, czy za ich wprowadzeniem nie stoi jednak przede wszystkim przekonanie, że młoda widownia potrzebuje dystrakcyjnego rollercoastera, a także sentymentalnych piosenek (ich autorem jest Kamil Małanicz) i jednoznacznych domknięć opowieści. Kiedy wydaje się, że, już i tak dość długie przedstawienie się kończy, a scenę zasypuje tęczowy śnieg-confetti, opadający na wyraźnie zaintrygowane widowiskiem i zaktywizowane dzieci, które biegają tuż przed linią sceny, scenariusz znienacka wpada w pułapkę kompozycyjnej klamry i dowiadujemy się, jak umarła mama Yetinki i dlaczego jej tata żywi urazę do ludzi. Odniosłam wrażenie, że reżyserka i dramaturg projektują na młodą widownię „dorosłą” niechęć do tego, co niewypowiedziane wprost, i pragnienie pełni.
Historia niebezpiecznej wyprawie jest jednocześnie opowieścią o dorastaniu: Yetinki, ale w pewnym sensie też Yetiego, który jakby przeoczył moment, w którym córka zaczęła autonomicznie poznawać świat i coraz śmielej wyglądać ponad czułe ojcowskie ramiona. Minkowska i Walesiak lokują rodzinę w miejscu przejścia: główna bohaterka się, momentami zadziornie i buntowniczo, emancypuje, a jej tata, niekiedy niezdarnie, odkrywa nowe strategie miłości, manifestującej się już nie w zawziętym chronieniu dziecka przed tym, co straszne, i zakłamywaniu realności w dobrej wierze, lecz w odwadze uznania dziecięcej autonomii, mądrości i sprawczości. Polak w roli Yetiego jest ujmujący. Gdy nie wie, co począć z niesforną córką i jeszcze nie do końca uświadomioną koniecznością renegocjacji ich relacji, maniakalnie przemierza scenę z łopatą do ośnieżania, a jego całe ciało zdaje się mówić: „Nie mam na to czasu, zarobiony jestem”. Kiedy z kolei w końcu orientuje się, że od zmiany nie ma odwrotu, a grzęznąc w starych relacyjnych schematach, krzywdzi dziecko, pokracznie, nerwowo i kompulsywnie podskakuje, jakby strząsając z siebie frustracje i lęki oraz otwierając się na nowe.
Młoda widownia w spektaklu nie jest ani infantylizowana, ani unieruchamiana. Dzieci mogą zająć miejsca bardzo blisko sceny, a ich żywiołowe reakcje nie są uciszane, tylko w pewnym sensie wzmacniane. Pies staje się łącznikiem między Himalajami i publicznością; pyta o rady, wsłuchuje się w odpowiedzi, nawiązuje dialog z osobami, które spontanicznie komentują akcję. Gdy ganiające opadające płatki śniegu dzieci wchodzą na scenę, Bielenia sprytnie je cofa, mówiąc na przykład, że zapachy ich stóp mieszają mu w głowie, a on musi odnaleźć Yetinkę. Młoda widownia nie jest strofowana, tylko może poczuć współodpowiedzialność za powodzenie misji. Osoby twórcze nie powielają kalek teatru dydaktycznego, nie narzucają jednego sposobu patrzenia i doświadczania, a kontrolę i patriarchalną dominację odrzucają nie tylko na poziomie fabuły. Zmysłowa sceneria, w której kłębią się różne puszystości i miękkości, angażuje sensoryczną wyobraźnię; można tu podążać za narracją, ale też za śnieżnym pyłem.
26-02-2025
Nowy Teatr
Człowiek jaki jest, każdy widzi
Na podstawie książki Marzeny Matuszak
Reżyseria: Katarzyna Minkowska
Scenariusz, dramaturgia: Tomasz Walesiak
Scenografia, kostiumy, obiekty animowane: Marta Kodeniec
Scenografia: Milena Trzcińska
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Muzyka: Wojciech Frycz
Teksty piosenek: Kamil Małanicz
Reżyseria świateł: Paulina Góral
Charakteryzacja: Joanna Chudyk, Katarzyna Gajda
Występują: (Nowy Teatr): Bartosz Bielenia, Krystyna Lama Szydłowska, Ewelina Pankowska (1–2.02)/Klaudia Janas (5–9.02), Piotr Polak, Igor Shugaleev, Jan Sobolewski;
(Teatr im. Żeromskiego, Kielce): Kuba Golla, Klaudia Janas, Oskar Jarzombek, Łukasz Pruchniewicz, Beata Pszeniczna
Koprodukcja: Nowy Teatr oraz Teatr im. Żeromskiego w Kielcach
Premiera: 1 lutego 2025, Duża Scena
Człowiek jaki jest, każdy widzi, reż. Katarzyna Minkowska, Nowy Teatr
Oglądasz zdjęcie 4 z 5