O zachwianiu
![](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/679294cbf2d3a6afea64f7a5_772.avif)
W sumie o dupereli będzie mowa, o osobistym-nikogo-nie-obchodzącym-drobiazgu, ale przy okazji, żeby własny pępek uczynić bardziej uniwersalnym, będzie mowa o tym, że Franc Kafka, Orwell oraz Gutenberg (ten od druku, ale spytam Majcherka) to jednak, skubani, dawali radę w tej literaturze, bo ich uniwersalność daje się odczytać w osobistym doświadczeniu.
* * *
Niniejszym odkładam brawurowe i optymistyczne dokończenie wpisu O pożytkach z podziału na zaś. (Dla czytelników, o zgrozo, niezorientowanych, wyjaśniam, że w poprzednim wpisie odgrażałem się, że dokonam salto mortale i zaproponuję nowy oraz radykalnie optymistyczny rozbiór Polski). Ale nie teraz. Ale jeszcze nie teraz. Optymizm, jak każda unikalna substancja, musi się odstać, ucukrować i dojrzeć, a nie rozpylać na prawo i lewo, jak z rękawa, niczym hop-siup.
* * *
Duperela, o której mowa, jest tak wstydliwa, że większość rozsądnych ludzi po prostu odpuszcza, albo śmieje się, ale największa większość chowa się do mysiej dziury i ani mru-mru. Bo kto się chwali wydrukowanym, publicznym obdarowaniem czymś niechcianym jak pryszcz na czubku nosa?
Czytajcie i miejcie gorzką frajdę. Tak, takie rzeczy się zdarzają, nawet chrześcijaninowi. Shit zaiste happens!
Wsiadam ja sobie z rana do pociągu na Warszawie Centralnej, po kawce i papierosku, owszem, ale trzeźwiuchno, potrząsam papierową „Wyborczą” i co tutaj mamy… jakie mamy dzisiaj pasztety i paszteciki… hmm? Od razu na pierwszej stronie: „NOWA ELITA KULTURALNA MSZ”. A mowa o nowych, bezkompromisowych koryfeuszach Naszej Polski, którzy mają wyruszyć w świat i nie tyle bronić, co promować Powstałą z Kolan Niepodległą. Hmmmm… myślę sobie, a ślinka już skapuje po chrześcijańsku… no to zobaczymy, kto tam kulturalnie się miącha z Kaczyńskim i Glińskim, kto się zapisał… He… He... He...
* * *
Zostawmy na chwilę polityczne emocje. Zostawmy nawet Kafkę i Orwella. Weźmy Heńka, zdeklarowanego kibica Lecha Poznań (tego od „Litewski chamie klękaj przed Polskim Panem”), który odpala fejsa i znajduje swoje rozpowszechnione zdjątko pod flagą Legii Warszawa. Weźmy Helę, której koleżanka upowszechniła zdjęcie Heli, jak całuje się z Mariolą, z podpisem: „Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?” A ogląda to Heniek, zdeklarowany przydupas Heli, która (miedzy nami mówiąc) jest zdeklarowaną fanką lokalnego Cristiano! Jakie Heniek i Hela mieli samopoczucie po odpaleniu fejsa? A jak czuje się obywatel przedszkola, któremu na rajtuzy rozlano kompot i teraz ten kompot na nogawkach staje się centrum wszechświata i ów obywatel czuje się w egzystencjalnym obowiązku wyjaśniania współobywatelom, że, owszem, czasami mu się zdarzało, kiedy był jeszcze w Muchomorkach, ale tym razem on się nie zesikał, albo co gorsze…
Więc wsiadam do tego pociągu i przyznaję, że nie z chrześcijańską, ale z warszawkowatą przyjemnością przystępuję do studiowania listy potępieńców, twórców kultury, którzy mają sławić. Powtarzam, że to duperela, która nie warta byłaby wzmianki, gdyby nie myśl, że skoro mnie, Cieplaka, to dopadło, to może dopaść każdego Heńka i Helę. Każdy może być wpierdolony w zawstydzający kontekst.
Więc wsiadam i… czytam, że Cieplak też będzie sławił… i to na pierwszej stronie czytanej w pociągu gazety czytam! Że to ja, Piotrek z Kabat, osobiście będę sławił, jak Heniek Legię Warszawa, a Hela Mariolę!
No i zaczęło się. Najpierw sprawdzanie, czy współpasażerowie już czytali, czy już wiedzą, czy widzieli moje rajtuzy. Ten nagły przypływ absolutnego przekonania, że moja rozpoznawalność jest równa sławie Roberta Lewandowskiego, a lektura „Wyborczej” jest tym, od czego każdy Polak, oczywiście poza modlitwą, zaczyna dzień swój powszedni. Ale nie. Pani w okularach oraz Pan z komórką byli całkowicie nieporuszeni.
Ale nie, to były, oczywiście, pozory, oni tylko udawali obojętność, a tak naprawdę, okrutnie manifestowali dystans i odrazę. „Wiemy o tobie wszystko, Cieplaku!” – mówili. - „Spierdalaj”. Tak właśnie mówili, patrząc w mroźny krajobraz opłotków. I dodawali jeszcze w myślach dla rozrywki: „ Jeśli się nie przesiadamy do sąsiedniego przedziału, to tylko dlatego, abyś mógł dotkliwiej skwierczeć i gmerać w swoich rajtuzach, a nasza nieporuszona obecność oraz to, że będziemy godnie znosić smród twoich rajtek, jeszcze bardziej podkreśli twój lot w obesrane czeluście”.
Wiedziałem, że nie mam szans. Byli uzbrojeni i zaprawieni w bojach. O ich profesjonalizmie świadczył fakt, jak świetnie się maskowali. Nie drgnęły im nawet powieki, kiedy sięgnąłem po komórkę i jak gdyby nic, jak gdyby dla sprawdzenia pozycji naszych skoczków w Pucharze Narodów, zacząłem wysyłać burzliwe esemesy i ustalać treści dwuzdaniowego Oświadczenia, które miało być opublikowane następnego dnia, na piętnastej stronie, wśród ogłoszeń drobnych. Zgodzili się. Ci w „Gazecie” się zgodzili, bo ci w przedziale, skubani, ani mru-mru. Pani, żeby jeszcze bardziej mnie upokorzyć, sięgnęła po „Fakty na gorąco”, a Pan zaczął logować swoją komórkę, po rosyjsku!
* * *
Ale „niesmak pozostaje”, jak zażartował ktoś z prawdziwie życzliwych mi aktorów.
Człowiek jest cieniaskiem. Wystarczy trącić i już się kurczy, zawija, przeprasza. Człowiek, normalnie… wrażliwy jest. Wyobrażacie sobie znaleźć siebie nagle w porannym pociągu na liście aktywistów Polskiego Związku Łowieckiego, na liście ochotników odstrzeliwania saren i żubrów, na liście pilarzy Puszczy Białowieskiej? To najbardziej jaskrawa sprzeczność, która przychodzi mi do głowy. Choć wiem, że dla wielu takie wyobrażenia to małe miki. Wyobraźnia z wiekiem tetryczeje. Ale generalnie chodzi mi o znak wyobraźniowego i rzeczywistego hard core.
Zobaczyć się na liście sikających w rajtuzy?
Taki kłopocik, taka subtelna niejasność, kiedy spotykasz przyjaciół i nie wiesz, czy już weszli na fejsa, czy jeszcze nie. Czy ma sens tłumaczenie się z tej ogólnoświatowej katastrofy, którą są umoczone rajtki?
Sorry. Skarżę się i kwękam, opisuję własny pępek, ale z tym uzasadnieniem, z tą cholerną przestrogą, z tym przekonaniem, że ta przygoda może się zdarzyć każdemu, chociaż nikomu nie życzę.
Przygoda, która nie musi dotyczyć czołówki „Gazety Wyborczej”, ale może dotyczyć każdego, kto wsiada do jakiegokolwiek pociągu, czyta coś o sobie i jednocześnie uczestniczy w szerszym lub skromniejszym kręgu znajomych. A każdy w jakimś kręgu się znajduje. Krąg zatacza coraz ciaśniejsze linie. Wreszcie oplata samego/samą ciebie. Jeśli po drodze, zacieśniając się, linia obejmie jeszcze kilkoro innych ludzi - przyjaciół to cud, to błogosławieństwo, dar, który należy pielęgnować. Bo im nie trzeba się tłumaczyć. A to ulga sakramencka. Żeby tak było, żeby ta Przygoda poza wkurwieniem i zawstydzeniem mała jakiś dobry sens, żeby ocalać moich przyjaciół, muszę na nowo zastanowić się nad pytaniami: Czy sam, osobiście i rzeczywiście sikam w rajtuzy, skoro nie sikam? Co sam, osobiście, bez czytania czołówek gazet, co ja sam, co ja sam do cholery, myślę i czy mam odwagę przed sobą samym mieć jakiś pogląd?
Jestem pod sześćdziesiątkę i zaprawdę powiadam wam, wystarczy wsiąść do pociągu, wystarczy duperela, żeby się zachwiać. Nawet w tym wieku zdarzają się okazje, żeby uczyć się chodzić.
9-01-2017
Oglądasz zdjęcie 4 z 5