O odchodzeniu Kaczyńskiego

aAaAaA
Fot. Karol Budrewicz

Nie wiem, co będzie, ale wiem, że to, co jest, jest nie do zniesienia…

To nawet nie cytat, to zaledwie echo frazy z trudem odtwarzanej po prawie czterdziestu latach. Słowa niekoniecznie odkrywcze, ale ich kontekst sprawił, że potem kołatały, a teraz wracają z mocą.

Kontekst był taki: studiowałem albo udawałem, że studiuję teatrologię. Udawałem, bo byłem zwyczajnym nieukiem. Udawałem też dlatego, że mimo rozpaczliwych prób rozpoznania siebie i swojej drogi, nic konkretnego nie rozpoznawałem, a więc i tego studiowania nijak nie potrafiłem w sobie ulokować. Trwał, jak to się teraz mówi, „karnawał Solidarności”, a to oznaczało po prostu jaranie strasznej ilości strasznych szlugów, czytanie i picie wszystkiego, co popadło. To był jakiś cholerny „Titanic”. Z tą różnicą, że na pryczach w akademiku poniżej III klasy oraz że czuło się, czuło się jak jasna cholera, że prędzej czy później… trzaśnie.

Kontekst był taki: udawałem obecność na wykładach pana Stefana Mellera, historyka, który potem, już w wolnej Polsce, został ambasadorem w Rosji i przez chwilę Ministrem Spraw Zagranicznych RP, ale wtedy, jak to się teraz mówi, „nołnejma” wygnanego z Uniwersytetu po ‘68. Meller pisał wtedy książkę o Kamilu Desmoulins, dziennikarzu, aktorze drugiego planu Rewolucji Francuskiej, który nie wiem czy „oczywiście”, ale skończył na gilotynie.

Nie wiem, co będzie, ale wiem, że to, co jest, jest nie do zniesienia…

Tak zapamiętałem, znudzonym będąc, słowa Mellera czytającego jakiś list Desmoulins albo przytaczanego przez Desmoulins fragment raportu burmistrza małego miasteczka w sprawie nastrojów społecznych w przedrewolucyjnej Francji.

Zdaje się, że w tym wykładzie chodziło o to, że mało kto lubi coś takiego jak „procesy dziejowe”. Że coś się dzieje poza nami. Że nie lubimy, jak władają nami sondaże, mechanizmy, statystyki i algorytmy. Nikt tego nie lubi, bo stąd prosta droga do upraszczającego myślenia w kategoriach teorii spiskowych, ingerencji obcych mocarstw albo do Cudu Matki Boskiej nad Wisłą.

Ale jak już trzaśnie, to wszyscy są mądrzy. Wtedy pojawiają się procesy dziejowe, wykresy, Pasy Rdzy w Ameryce, socjologia i politologia. Wtedy jedne drobiazgi znikają, a inne drobiazgi urastają do symbolicznych ikon jak szturm na Bastylię, znienawidzone więzienie dla politycznych, która w czasie szturmu była prawie pusta... Albo jak sławetny film dokumentujący szturm na Pałac Zimowy w Petersburgu, ikonę Rewolucji Październikowej, który okazał się późniejszą inscenizacją. Meller poświęcał godziny, kiedyś dla mnie nudne, na wskazywanie, jak tworzy się zgęstka społecznych emocji, drobiazgów, niechęci, bezradności, absurdu oraz ludzkich słabostek, kompleksów i heroizmu, która z trudem poddaje się ścisłej analizie. Systematyczna analiza następuje potem, jak już mleko wylane. Kiedy dochodzi do kumulacji. Wtedy Historia zapisuje się pełnymi zdaniami. Wtedy dopiero Historia staje się nieunikniona.

Teraz tworzy się w Polsce właśnie taka zgęstka, a Historia dopiero pije poranną kawę, robi make-up i czesze włosy.

W tym miejscu nie mogę sobie odmówić przypisu. Napisałem, że „mleko wylane”. Tak powiadamy kolokwialnie o sytuacji przesądzonej i dokonanej. Na manifestacjach Strajku Kobiet pojawiły się setki, tysiące haseł, których antologie będą kiedyś bestselerami. Świadczą przynajmniej o tym, że kultura, a w tym kultura literacka, jeszcze w Polsce nie zginęła. Rozbeczałem się ze wzruszenia słysząc, że ktoś nagryzmolił: „ANNUSZKA JUŻ WYLAŁA OLEJ!”.

***
Nie wiem, co będzie, ale wiem, że to, co jest, jest nie do zniesienia…

Dom Kaczyńskiego otoczony kordonem radiowozów, on sam w kamizelce kuloodpornej (!), jak przystało na wicepremiera do spraw bezpieczeństwa, wywożony w bezpieczne miejsce.

Cholera wie, jak długo to jego odchodzenie potrwa. Jak długo Kaczyński wytrzyma w tej kamizelce. Wskazywanie daty wyborów parlamentarnych jako daty granicznej wydaje się naiwnością. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której Kaczyński czy Ziobro, czy jak ich tam jeszcze zwał, powiedzą: „ok, przegraliśmy, gratulujemy wygranym, do widzenia, co złego to nie my…”. Wiadomo, że raz zdobytej władzy się nie oddaje, a demokracja jest dla miękiszonów.

Ale odchodzenie Kaczyńskiego właśnie się dzieje. W konwulsjach. Długie i nudne odchodzenie wraz z wypalonym Kościołem. W pandemii z ocenzurowaną statystyką i biało-czerwonym sztandarem nad Szpitalem Narodowym. Wśród błyskawic miotanych przez kobiety. W ruinach prawa, systemu edukacji i służby zdrowia. W ryku pił spalinowych Lasów Państwowych. W pokracznym tańcu europejskiego veto. W rechocie zabójczej ironii. We wzajemnej nieufności. W piekle pytań: kto wziął posadę, a kto nie? Kto miał kredyt i stchórzył? Kto przeczekuje? Kto jest po prostu merytoryczny, a kto merytorycznością tylko się zasłania? Kto udaje studiowanie? Długie i nudne odchodzenie Kaczyńskiego w kamizelce kuloodpornej, które wciąga jak bagno. Potęguje w ludziach najgorsze emocje. Marnotrawi czas. Obraża rozum, przyzwoitość i zdrowy rozsądek. Masakra.

Na domiar złego czasu na odpowiedzi nie ma za wiele, skoro już po miesiącu odkąd zabrzmiały krańcowo dobitnie sformułowane hasła „Wypierdalać!” oraz „Jebać PiS!”, dzisiaj, wobec pałek teleskopowych i gazu te same hasła brzmią tak dobrotliwie jak „A sio, Huncwoty!” lub „Wynocha Łobuzy!”. Bo co jeszcze można wykrzyczeć? Nawet polszczyzna odkrywa swoje ograniczenia. Nawet poczucie humoru przynosi tylko chwilową ulgę.

Nie wiem, co będzie, ale wiem, że to, co jest, jest nie do zniesienia…

Coś jednak wiadomo. Wiadomo o tym, co będzie. Wiadomo, że odchodzenie od Kaczyńskiego potrwa dekadami. Całymi dekadami. Trzeba tylko mieć nadzieję, że tym razem ta bolesna rewolucja nie okaże się „prześniona”.

09-12-2020

Oglądasz zdjęcie 4 z 5