O demokracji wertykalnej i bezprzymiotnikowej. Odpowiedź krytykom

aAaAaA
Fot. Karol Budrewicz

Żona mówi: „Opanuj się...”; dzieci przekonują: „Nie warto”; wnuki proszą: „Niech dziadek da spokój, już wystarczająco się dziadek wygłupił z tym listem do Wandy Zwinogrodzkiej…”.

Ale ja pozostaję głuchy na te głosy rozsądku, tłumaczę się wiekiem i sklerozą, i – zabieram do pichcenia odpowiedzi moim krytykom.

Nie będę ukrywał, że pisząc list do Wandy Zwinogrodzkiej, czułem chwilami śmieszność tego gestu. Jak w języku polskim, który w ciągu ostatniej dekady stał się językiem połajanki, nienawiści, piętnowania, półprawd, odwracania kota ogonem, jednym słowem – został sprostytuowany przez „spoconych w wyścigu do władzy polityków” (jak mówił Andrzej Celiński), jak więc w tym języku prowadzić dialog, spór nawet, który nie będzie dążył do unicestwienia oponenta, ale polemizował z głoszonymi przez niego poglądami?

Spróbowałem, bo nie mogłem pogodzić się z groźnymi, gdyż pachnącymi autorytaryzmem tezami przedstawionymi przez kogoś, kogo pamiętam jako człowieka mądrego, tolerancyjnego, otwartego na świat i dialog właśnie.

Rozumiem, że tezy te wygłoszone zostały na konwencji partyjnej, a wiecowa trybuna wymusza określony styl, rozumiem też, że okresowo można popaść w rewolucyjne zacietrzewienie. Ale gdy już opadnie pył bitewny, kształt świata, który wyłonił się z naszego zwycięstwa może nas bardzo nieprzyjemnie zaskoczyć…

I dlatego napisałem do Wandy.

A potem dostałem za swoje od Wandy obrońców.

Jednym z nich była Pani Natalia.

Pani Natalio, pisząc, że kilka miesięcy temu wyrażałem swój entuzjazm w związku ze zwolnieniem aktora, p. Cichuckiego, z Teatru Nowego w Łodzi z powodu odmowy wzięcia udziału w scenicznym czytaniu Golgota Picnic, zmusiła mnie Pani do przeczytania mojego dawnego tekstu (a nie znoszę tego).

Przeczytałem i – słowo daję – nie widzę w nim entuzjazmu z powodu utraty pracy przez pana C.!

Pyta Pani dalej, kto z moich Profesorów nauczył mnie wyśmiewać się z ludzi prześladowanych, jak pan C., za swe poglądy? Tu, przyznam, mam z Pani pytaniem kłopot, bo trudno mi się zgodzić, że pan C. był prześladowany za swoje poglądy. Z tego, co pamiętam, zwolniono go za to, że nie przyszedł do pracy, czyli na sceniczne czytanie Golgoty. Nie odmówił przyjęcia roli (do czego ma prawo), wziął udział w próbach i – nie stawił się na premierze.

Proszę mi tylko nie mówić, że uciekam się do formalnych wybiegów i sztuczek, podczas gdy Istota Sprawy itd. W ten sposób się nie dogadamy: nie obchodzi mnie bowiem żadna Istota, nie obchodzi mnie, w co aktor wierzy, z kim śpi i czy „kocha ludzi”, czy coś zupełnie innego. Wystarczy, jeśli przyjdzie na premierę i zagra to, czego wspólnie dopracowaliśmy się na próbach. A potem niech idzie chlać, tylko żeby następnego dnia siedział na godzinę przed spektaklem w garderobie – trzeźwy, czyściutki i gotów do pracy!

Odmawiam wnikania w duchowe motywacje pana C. i nie dam sobie odebrać prawa do oceniania jego uczynków.

Tymczasem moi krytycy atakują ludzi, a nie ich poglądy, i żądają tego samego ode mnie: „jkz” dziwi się, jak mogę atakować osobę dla kultury polskiej tak zasłużoną, jak Wanda Zwinogrodzka? Zgadzam się z oceną zasług (okres, gdy rządziła Teatrem Telewizji, był dla tej sceny bardzo dobry), ale ja, na Boga, nie atakowałem jej, tylko spierałem się z jej poglądami!

Więcej „jkz” nie będę odpowiadał. Po pierwsze w swoich wpisach przekroczył według mnie wszelkie granice przyzwoitości i dobrego wychowania; po drugie – lwia część jego zarzutów wynika z niezrozumienia komentowanych tekstów.

Oceniając np. mój tekst o katowickim wystąpieniu Sellina na temat „polityki historycznej”, zarzuca mi propagowanie relatywizmu, o który ja oskarżałem Sellina. Tyle że ja wyciągałem wniosek ze słów Sellina, który zachęcał Polaków, aby opowiadali swoją historię tak, jak im wygodnie, bez oglądania się na „narrację panującą” (czyli tę będącą wynikiem badań historyków) czy narracje prowadzone z innego punktu widzenia.

Tę właśnie proponowaną przez Sellina programową rezygnację z próby ustanowienia wspólnej, obejmującej różne punkty widzenia narracji historycznej, tę zgodę na istnienie różnych narracji, wynikających z „interesów narodowych” ja nazywam relatywizmem i wydaje mi się, że nie nadużywam tego słowa.

Pod tamtym felietonem o Sellinie wpisał się też „rjk”, który uznał mój tekst za „groch z kapustą”. Rozumiem, że chodziło o fragmenty poświęcone dzisiejszej Rosji i temu, jak tam jest realizowana „polityka historyczna”, do której wprowadzenia w Polsce wzywał na katowickiej konwencji PiS-u Sellin.

Dobrze – żeby już nie być dłużej zbywanym lekceważącym wzruszeniem ramion i pomawianym o mieszanie kapusty z grochem, powiem jasno i dobitnie, o co mi chodzi i dlaczego w tak wielu swoich tekstach piszę o tym, co dzieje się w dzisiejszej Rosji. Traktuję to jako aktualną przestrogę, gdyż wiele działań i projektów naszej sprzymierzonej coraz ściślej z najbardziej konserwatywnymi biskupami, antysystemowej i eurosceptycznej prawicy przypomina mi jako żywo to, co dzieje się dziś w putinowskiej Rosji.

Ale po kolei.

Wśród komentarzy pod Listem do Wandy… znalazł się spory fragment jej felietonu, w którym za główny konflikt współczesny uznaje się walkę „postchrześcijaństwa” z „wartościami tradycyjnymi”. Identycznie notabene widzi sprawę Iwan Wyrypajew, tyle że on zamiast „postchrześcijaństwa” używa terminu „postmodernizm”, który definiuje jako „horyzontalne, pluralistyczne rozumienie świata”, takie, jakie „funkcjonuje w większości krajów europejskich”.

Można więc chyba, zamiast mnożyć te posty, określić je jednym zbiorczym mianem – liberalizmu. To właśnie ta forma rządów i organizacji społecznej funkcjonuje w większości krajów europejskich od lat kilkudziesięciu. A co jest jej współczesną alternatywą?

Wyrypajew mówi o „tradycyjnym systemie wartości, który polega na wertykalnym, hierarchicznym modelu zarządzania społeczeństwem. Ta tradycyjna hierarchia wygląda tak: Bóg, car i tak dalej, a potem, na samym dole, naród”.

„Demokracja wertykalna” – tak właśnie kremlowscy „polittechnolodzy” określają ustrój panujący w putinowskiej Rosji. Gdy ceny ropy i gazu stały wysoko na światowych giełdach, pysznił się on swoją tolerancją wobec inaczej myślących; gdy kryzys 2009 roku zachwiał owymi cenami i zagroził zagranicznym kontom oligarchów – „demokracja wertykalna” pokazała swoje odmienne oblicze. Zarówno jednak w swej fazie „miękkiej”, jak i tej dzisiejszej, bliższej tradycyjnemu autorytaryzmowi, „wertykalny demokrata” Putin dbał o to, by okresowo manifestować swoją niepodzielną władzę. A im bardziej arbitralnie i niesprawiedliwie to czynił – tym lepiej.

Tak było w przypadku dziennikarza z Władywostoku, Grigorija Pasko, który został skazany na wieloletnie więzienie za szpiegostwo na rzecz Japonii. Na proces wpuszczono ochoczo tłum dziennikarzy z całego świata i pozwolono, aby pod okiem dziesiątek kamer obrona obaliła cały akt oskarżenia. „Szpiegostwo” Paski polegało bowiem na tym, że w japońskim dzienniku (którego korespondentem był od lat) opublikował reportaż na temat tego, jak okręty rosyjskiej Floty Pacyfiku (w tym łodzie podwodne o napędzie atomowym) zrzucają zużyte paliwo na otwartym oceanie. A potem światowe telewizje transmitowały ogłoszenie wyroku – winny szpiegostwa, osiem lat kolonii o zaostrzonym rygorze.

Nikt niczego nie ukrywał, wręcz przeciwnie: chodziło o to, by poszedł jasny komunikat do tysiąca rosyjskich dziennikarzy pisujących do gazet zagranicznych: uważajcie, kochani, my także was czytamy… I żeby poszedł komunikat do świata (a zwłaszcza do Rosjan): na Kremlu zasiada prawdziwy władca, taki, którego decyzji nie krępuje nic, nawet uchwalone przez niego samego prawa.

Jakiż kontrast z podlizującymi się wyborcom politykami Zachodu! Z dotkniętą paraliżem decyzyjnym Mumią Europejską!

Bo gotowość do wprowadzenia „stanu wyjątkowego” (który zawiesza wszelkie prawa obywatelskie) jest właśnie tym, co zdaniem Carla Schmitta charakteryzuje prawdziwego suwerena.

Schmitt, pupil Goeringa i prezes Związku Niemieckich Prawników Narodowo-Socjalistycznych jest natchnieniem Aleksandra Dugina, obecnie jednego z czołowych ideologów kremlowskich. Konsekwentnie i żarliwie antyliberalna myśl Schmitta (który Noc Długich Noży nazwał „najwyższym przejawem prawa administracyjnego”) budzi też spore zainteresowanie w Polsce, zarówno na radykalnej prawicy, jak i skrajnej lewicy.

Zresztą trudno się dziwić: swoje antyliberalne argumenty Schmitt dobiera inteligentnie i celnie, i wszyscy, którzy mają serdecznie dosyć tej naszej „mdłej demokracji” z jej „formalną równością”, która maskuje „rzeczywistą niesprawiedliwość”, mogą się wokół jego pism jednoczyć.

To, że czyta je także Władimir Władimirowicz, również nie powinno zaskakiwać. Jedyną szansą dla jego Rosji jest bowiem rozpad tej niedobrej i jakże brutalnie wtrącającej się w wewnętrzne sprawy sąsiadów Unii Europejskiej.

Z tego też powodu Putin ochoczo wspiera wszelkie antyeuropejskie inicjatywy, finansuje francuski Front Narodowy (linia kredytowa w Banku Rosyjsko-Czeskim w Moskwie), gości na Krymie włoskich anarchistów, a w Petersburgu – europejskich neonazistów (i każe aresztować kilku emerytów, którzy przeżyli blokadę Leningradu i ośmielili się pikietować obrady odbywającego się pod wysokim protektoratem kongresu nowej prawicy).

A więc: antysystemowcy wszystkich krajów, łączcie się! Ci, którzy dość mają rządów mainstreamu i polityki prowadzonej na czworakach, stawajcie pod rosyjskim sztandarem ze św. Jerzym, jedynym, który może zwyciężyć smoka nieludzkiego kapitalizmu!

Oczywiście nie wszyscy antysystemowcy są agentami Putina. Wielu z nich to ideowcy, głęboko i osobiście przeżywający wady świata, w którym żyją. A są to wady liczne i niekiedy immanentne. O jednej wspomina Sloterdijk: społeczeństwo liberalne przekonuje, że w warunkach wolnej konkurencji każde stanowisko jest dostępne dla każdego aspirującego. Ale to złudzenie, gdyż atrakcyjnych stanowisk jest zawsze mniej niż chętnych, a to rodzi niezmierzone pokłady kumulującej się społecznej frustracji.

Wszystko to prawda i wiele jest do naprawienia. Ale czym innym jest naprawa, a czym innym – próba wysadzenia świata, w którym żyjemy, i budowy jakiegoś innego na ruinach. Bowiem nasz świat nie istnieje w utopijnej pustce. Na wschód od niego jest putinowska Rosja, a na południe – Państwo Islamskie.

Rzeczywistość wyznacza granice naszych utopii i wprowadza w nich korekty. Sprawia, że autentyczne pewnie pragnienie Kukiza, aby „oddać Polskę obywatelom”, kończy się oddaniem list wyborczych jego ruchu – narodowcom.

W słodkich latach 90., gdy można było jeszcze wierzyć w tezę Francisa Fukuyamy o „końcu historii”, polska prawica licytowała się w niepoprawnych politycznie gestach: Michał Kamiński odwiedzał osadzonego w areszcie domowym w Londynie Augusto Pinocheta i wręczał temu wielkiemu bojownikowi o wolność i wizjonerskiemu twórcy nowoczesnych obozów koncentracyjnych ryngraf rycerstwa polskiego. Pamiętam też dwóch chłopców, którzy 14 lipca 1989 roku przykuli się do ogrodzenia Pomnika Mickiewicza na Rynku Krakowskim, aby zaprotestować przeciwko rewolucji francuskiej. Media uznały ich sprzeciw za nieco spóźniony, załatwiły go migawką w rozrywkowej części dziennika telewizyjnego i naprawdę nie wiem, kim byli ci dwaj bezkompromisowi młodzieńcy i jak potoczyły się ich dalsze losy. Czy trafili może do słynnego Klubu Jagiellońskiego, tej kuźni kadr dla dzisiejszej, powstającej z ruin Polski?

Dziś sytuacja jest inna niż 20 lat temu. Żyjemy i będziemy żyć w coraz bardziej niebezpiecznym świecie, w którym nasilać się będzie walka między „społeczeństwem otwartym a jego wrogami” (by już użyć tytułu klasycznej pracy Poppera).

Gdy już zwyciężą zachwalane przez Wandę Zwinogrodzką „wartości tradycyjne”, nie zapanuje wcale harmonia i „dyktatura miłości” (Bożej). Zapanuje „demokracja wertykalna” z nieodłączną dyktaturą myśli, całkiem realną i – po nauczce, jaką PiS dostał w 2007 roku – znacznie bardziej konsekwentną.

14 sierpnia prawosławni aktywiści z ruchu „Boża Wola” zniszczyli cztery rzeźby Wadima Sidura, prezentowane w moskiewskim Maneżu podczas wystawy Rzeźby, których nie widzimy. Gdy kuratorka chciała powstrzymać jedną z aktywistek, usłyszała: „Ten świat został stworzony przez Boga, więc wszystko w tym świecie i cały ten świat należy do Boga i do mnie jako chrześcijanki”.

I w ewangelizacyjnym uniesieniu aktywistka walnęła młotem w rzeźbę.

Jak mówi Wyrypajew: na szczycie demokracji wertykalnej zawsze jest Bóg.

14-09-2015

Oglądasz zdjęcie 4 z 5