Nicość nie istnieje?
Skóra po dziadku, reż. Mateusz Pakuła, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

fot. Klaudyna Schubert
Sceniczna przestrzeń, jaką obserwujemy, zajmując miejsca na teatralnej widowni, może budzić wiele skojarzeń. W moim przypadku pierwsze dotyczyło kamieniołomu z Zachełmiu, o którym – jak pisze w finale swojej drugiej powieści Mateusz Pakuła – zrobiło się głośno w 2010 roku. Odkryto wówczas ślady sprzed 395 milionów lat: z istniejącego w tym miejscu ciepłego morza „na ląd wyszły pierwsze czworonogi – tetrapody”. Pakuła tłumaczy synowi Witkowi, że dinozaury wcale nie wymarły, a ich odległymi prawnukami są ptaki. Na przykład gołębie.
Scenografia Justyny Elminowskiej może przywoływać skojarzenia z kamieniołomem, w tym przypadku, jak czytamy w przewodniku, dolomitów dewońskich, ale również z miejscem archeologicznych wykopalisk. Albo przypominać lej po bombie, wokół którego toczy się codzienność. Gdzie na powrót usiłuje się po prostu żyć. Nie sposób nie pomyśleć też o masowym grobie, z którego ekshumowano ciała ofiar.
W środku tej dziury w ziemi stoi pianino i kilka krzeseł. Przy instrumencie siedzi mężczyzna w ogromnej, zakrywającej głowę i ramiona, masce gołębia. To, że ów gołąb jest nawiązaniem do finału powieści Mateusza Pakuły, wiedzą ci, którzy przeczytali Skórę po dziadku, w której historia tytułowego dziadka wpisana jest w czasy „wielkiej trwogi”, pierwszych powojennych lat i stalinizmu. Młody chłopak, niepokorny rozrabiaka wraz z kolegą wykorzystuje niewybuch, by przestraszyć uczestników partyjnego zebrania; trafia za to do ubeckiego więzienia. Wychodzi dzięki interwencji pułkownika UB, którego w czasie wojny ukrywała sąsiadka z rodzinnej wsi. Reżyser w jednym z przedpremierowych wywiadów mówił, że Skóra po dziadku powstawała z myślą o scenie. Istotnie, padają z niej wszystkie lub niemal wszystkie słowa powieści: od wyświetlanego na projekcji motta, będącego cytatem z Iwana Wernischa („To całkiem łatwe / chodzić po linie / kto tego nie wie / ten zginie / Śmierć to idiotyzm / albowiem / kto zna tę prawdę / cieszy się zdrowiem”), po powtarzane przez aktorów, wybrzmiewające niczym zaklęcie zdanie „Nicość nie istnieje”.
Skóra po dziadku jest przedstawieniem odmiennym od Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję, zrealizowanym ponad dwa lata temu. Ale spektakle wiele też łączy: nie tylko miejsce powstania (oba zrealizowane w koprodukcji Łaźni Nowej w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach), również część ekipy realizatorów i zespołu aktorskiego pozostały te same. Bo oba przedstawienia – choć każdy na swój sposób – wydają się częściami jednej opowieści. Tej intymnej, rodzinnej i tej, jaką współdzieli większość z nas. Zmaganie z cierpieniem najbliższej osoby i własną bezsilnością w Jak nie zabiłem własnego ojca… i dorastanie – mniej lub bardziej uświadomione – w kraju, w którym wciąż nie przepracowano wielu zdarzeń czy procesów XX-wiecznej historii.
Skóra po dziadku jest przede wszystkim opowieścią o dziadku Pakuły, Henryku Parkicie i jego młodzieńczych losach. Ale to również opowieść o jej autorze, dorastającym w mieście, w którym 4 lipca 1946 roku doszło do pogromu Żydów. Pakuła w pierwszych słowach powieści – i spektaklu – opisuje kolejne etapy własnego, choć jak potem odkrywa, również pokoleniowego, doświadczenia. „Zanim dowiedziałem się, kim są Żydzi, już byłem antysemitą. […] Kiedy się w końcu dowiedziałem, kim są Żydzi, mogłem powoli zacząć przestawać być antysemitą”. W międzyczasie, po wizycie w liceum wycieczki równolatków z Izraela: „[…] to, że po Zagładzie można było rzucić się do mordowania resztki ocalałych, nie mieści się nam w głowach”. I wreszcie: „ Po jakimś czasie znów poczuję ten wstyd i zacznę go akceptować i pielęgnować”.
Jeśli założyć, że Jak nie zabiłem swojego ojca... i Skóra po dziadku ogląda się jak swego rodzaju dyptyk, to druga jego część wydaje się opowiedziana innym teatralnym językiem, choć różnica nie jest tak z początku wyraźna. Narratora gra Andrzej Plata, słowa dziadka Parkity wypowiada z offu Jan Peszek. Dziura w ziemi to również dziura w teatralnej podłodze – na jej obrzeżach siedzą Wojciech Niemczyk, grający potem oprawcę siedemnastolatka, Majora Plamę. Ciekawy status mają postaci Zuzanny Skolias-Pakuły i Eweliny Gronowskiej – z początku to bohaterki z tła opowieści, niczym sąsiadki albo bierne obserwatorki, niedługo potem odtwarzają jednak sceny, w których są matką Henia i jej przyjaciółką, która podczas wojny uratowała życie Żydowi; on właśnie potem ocali siedemnastoletniego łobuza. Piszę odtwarzają, choć kolejne sekwencje przedstawienia nie mają charakteru rekonstrukcji – przynajmniej nie rekonstrukcji zdarzeń, raczej wyobrażenia o nich. Wyobrażenia niedoskonałego, bo nie sposób przecież pojąć tego, co się wydarzyło. Nie sposób odczuć strachu, bólu i rozpaczy, z wolna zmieniającej się w rozpaczliwe otępienie, jakie odczuwał Henryk, kiedy siedział w kieleckiej katowni. Jest w powieści – i w spektaklu – scena, w której wnuk Parkity, Mateusz Pakuła, wchodzi do kieleckiego muzeum na Zamkowej, do karceru, gdzie przez kilka miesięcy przebywał dziadek. Owszem, zaczyna odczuwać emocje, jakie mógł odczuwać więzień, jego ciało reaguje na wspomnienie opowieści dziadka, na to, co on sam wie o gestapowskich i ubeckich katowniach. Ale jest zdrowym, sytym, młodym człowiekiem w „wyczyszczonym, odmalowanym, zabezpieczonym” pomieszczeniu muzealnym. Szuka jednak odprysków, śladów doświadczenia Wielkiej Historii w tym, co spotyka nas w codzienności. Na przykład w bezrozumnym i pozbawionym empatii zachowaniu sąsiadów, którzy złośliwie i – jak się możemy domyślać – z pewną dozą satysfakcji wyrzucają na śmieci dziecięcy wózek młodszego synka narratora. „Wydarzyło się to przy okazji, czy też pod pretekstem, sprzątania przestrzeni wspólnej bloku”, bo wózek niemowlęcia mógł przeszkadzać w swobodnym przejściu. Waga zdarzeń – tych z czasów wojennych i tych współczesnych – jest nieporównywalna. Ale może intencje i emocje im towarzyszące nie są w swej istocie tak odmienne?
Różnica teatralnego języka w Jak nie zabiłem swojego ojca… i w Skórze po dziadku wynika z dystansu wobec przedstawianych zdarzeń. W pierwszym spektaklu Pakuła mówi o własnym doświadczaniu śmierci najbliższej osoby, ojca, stąd nie tylko jednowątkowa fabuła, ale również inny ton – pozbawiony patosu, często też przełamany scenicznym komizmem. W Skórze po dziadku również nie znajdziemy patosu, ale tu aktorki i aktorzy nie tyle grają postaci, co odtwarzają wyobrażenie o ludzkim zachowaniu w określonych okolicznościach. Stąd być może skojarzenie z wykładem performatywnym, przełamywanym brawurowymi scenami, jak choćby wizytą matki Henia i jej sąsiadki, dźwigającymi połowę cielaka, u pułkownika UB, czy wstrząsającym monologiem o pogromie kieleckim, wypowiadanym, wykrzykiwanym przez grającego go Jana Jurkowskiego. Pakuła – podobnie jak w Jak nie zabiłem swojego ojca… – uparcie szuka języka do opowiedzenia o tym, co niewyobrażalne, niepojęte, co „nie mieści się w głowach”.
<p class="text-align-right">04-06-2025</p>
Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
Mateusz Pakuła
Skóra po dziadku
na podstawie książki Mateusza Pakuły Skóra po dziadku, wydanej przez Wydawnictwo Agora
adaptacja i reżyseria: Mateusz Pakuła
scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
światło: Paulina Góral
muzyka: Marcin Pakuła, Antonis Skolias, Zuzanna Skolias-Pakuła
wideo: Paweł Edelman, Maciej Edelman, Olga Balowska
maski: Marta Śniosek-Masacz
inspicjentki: Katarzyna Białooka (Teatr Łaźnia Nowa), Klaudia Sobura (Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach)
obsada: Ewelina Gronowska, Jan Jurkowski, Wojciech Niemczyk, Andrzej Plata, Zuzanna Skolias-Pakuła, Marcin Pakuła; głosy z offu: Jan Peszek, Mateusz Pakuła
premiera: 11.04.2025
Skóra po dziadku, reż. Mateusz Pakuła, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
Oglądasz zdjęcie 4 z 5