Ariadna na Naxos czyli samotność wśród gwiazd
Ariadna na Naxos czyli samotność wśród gwiazd
Ariadna na Naxos, reż. Mariusz Treliński, Teatr Wielki – Opera Narodowa

fot. Krzysztof Bieliński
Najpierw warto sobie uświadomić, czym jest Ariadna Richarda Straussa, lub też czym nie jest. Twórcy opery – Strauss i Hugo von Hoffmanstthal – próbowali sobie na to odpowiedzieć przez kilka lat, zanim dzieło otrzymało ostateczny kształt.
Autorzy zapragnęli zabawić się i połączyć w jedno różne gatunki teatralne - tragedię, komedię i farsę. Zmieniali koncepcję wielokrotnie. Pierwsza wersja, która się nie sprawdziła, łączyła skrót molierowskiego Mieszczanina szlachcicem z operą o Ariadnie. Druga, ostateczna, z r. 1916, zawiera, zamiast sztuki Moliera, nowy Prolog, poprzedzający Ariadnę. Całość nie miała być tragedią czy też operą seria, mimo, iż taką właśnie zamierzał stworzyć Kompozytor z Prologu, i została w końcu określona jako burleska. Ów charakter szlachetnej rozrywki wynika z przedstawionego w Prologu kontekstu – sztuka ma być jednym z punktów wieczoru, którym gospodarz – „najbogatszy obywatel Wiednia” – zamierza zabawić swoich gości. Nie jest to więc opowieść o losie mitycznej bohaterki, lecz raczej – o usiłowaniach zrealizowania spektaklu o niej. Prolog przedstawia historię przygotowań, a we właściwej Ariadnie widzimy ich rezultat.
Prolog – to obraz próby, w oryginale do widowiska teatralnego, zamienionego jednak przez Trelińskiego na plan filmowy. Głównym bohaterem Prologu jest Kompozytor, do ostatniej chwili wprowadzający poprawki do swojej debiutanckiej opery. Tę rolę powierzył Strauss sopranowi, dla pokreślenia jego młodzieńczości, wpisując ją zatem w linię ról mężczyzn, wykonywanych przez kobiety, takich jak mozartowski Cherubino, Romeo w Kapuletich i Montecchich Belliniego czy Oktawian w jego własnym Kawalerze z różą. Szkoda, że Treliński zamienił ją na Kompozytorkę, co jest zmianą pozornie tylko neutralną, powoduje bowiem utratę owego szczególnego posmaku roli travesti. Pan domu nieustannie niweczy swoimi decyzjami ambitne plany debiutującej Kompozytorki. Gospodarz nie pojawia się na scenie, jego wolę komunikuje Majordomus (Adam Venhaus) – reżyser zniekształcił elektronicznie jego głos, nadając mu rysy niemal demoniczne. W moim odczuciu nie jest to uzasadnione: on jest jedynie pośrednikiem, jego rola (mówiona) robi znacznie większe wrażenie, gdy – jak w większości inscenizacji - z kamiennym spokojem przedstawia kolejne absurdalne polecenia gospodarza. Polecenie, by po operze seria pokazać farsę w wykonaniu trupy komedii dell’arte – Płocha Zerbinetta i jej czterej kochankowie - doprowadza Kompozytorkę do rozpaczy, za to kolejny pomysł gospodarza, by – dla oszczędzenia czasu – Ariadnę i farsę przedstawić nie po kolei, lecz równocześnie (bo fajerwerki muszę się rozpocząć punktualnie), przyprawia ją wręcz o atak serca i w końcu – w wersji Trelińskiego – prowadzi do zgonu.
Druga, zasadnicza część – Ariadna – opowiada o losie bohaterki porzuconej przez Tezeusza na wyspie Naxos. Bardziej cierpi jednak nie z powodu samotności, lecz zawodu miłosnego. Dla ukazania wielkości owego osamotnienia reżyser umieścił akcję na… stacji kosmicznej. Ten obiekt sprawia raczej wrażenie wnętrza jakiegoś futurystycznego pałacu – wielkie pochwały dla wizji scenografa (Fabien Lédé). Samotność Ariadny – na skutek wspomnianej interwencji pana domu – jest jednak relatywna, bo towarzyszą jej trzy nimfy, a ponadto starają się umilić jej egzystencję Zerbinetta i jej czterej towarzysze-komedianci. A skoro już stacja kosmiczna, to reżyser dostosował role do sytuacji – komedianci zamieniają się w roboty-androidy, jednak ich schematyczne poczynania, mające rozweselić Ariadnę, nie bawią ani jej, ani widzów.
Ariadna zamknięta w sobie, odrętwiała w rozpaczy, nieczuła na otoczenie, pragnie tylko śmierci. Gdy przebywa Bachus, traktuje go jako spodziewanego posłańca śmierci. On jest szczęśliwy, że uwolnił się od czarów Kirke, i z początku zdaje się nie dostrzegać Ariadny, po chwili jednak wybucha w nim ognista namiętność, której ulega w końcu także i ona. W oryginale opowieść kończy się tryumfem życia i miłości. Zasłona opada na pogrążonych w miłosnym uniesieniu kochanków. Bachus powtarza: „Prędzej umrą wieczne gwiazdy, niż ty umrzesz w mych ramionach.” Tak w oryginale.
Gdy słuchamy tej pełnej optymizmu muzyki opiewającej tryumf miłości, trudno zrozumieć obrazy podsuwane przez reżysera, który poszedł w przeciwnym kierunku, starając się diametralnie odmienić wymowę dzieła (pamiętamy – to burleska, divertissement, nie tragedia). W pewnym momencie scena obrotowa ukazuje leżące u progu ciało Ariadny, z którym żywa Ariadna czule się żegna. Ten pomysł reżysera to dla widza spore zaskoczenie – nagle się okazuje, że śmierć przyszła nie wiedzieć kiedy, wbrew akcji i librettu, „nieteatralnie” i niezauważenie? Kim staje się wtedy Ariadna? Bo nie jest już osobą tęskniącą za śmiercią, choć nadal w istocie spragnioną miłości? Duchem? Duch jednak zapewne nie odczuwa samotności ani za miłością nie tęskni. Trudno współczuć w cierpieniach komuś, kto jest duchem, zapewne zresztą ich już nie odczuwa. A stacja kosmiczna - zmienia się w zaświaty? Taki obraz nakłada się na muzyczną scenę, w której Ariadna i Bachus łączą się w miłosnej rozkoszy. Pomimo, że całość zamyka jednoznaczny w wymowie duet szczęśliwych bohaterów (wspomaganych przez nimfy i trupę komediową), Bachus znika z pola widzenia, Ariadna zaś wpatruje się w przestrzeń międzygwiezdną niczym z teleskopu Webba. Taka wizja jest jednak nie do pogodzenia z tryumfem miłości, który jest puentą opery.
Trzeba podkreślić, że wszystkie role w tym dziele zostały trafnie obsadzone, a jego największym magnesem są – jak zwykle u Straussa – pierwszoplanowe role żeńskie. Tutaj są aż trzy. W rolę Kompozytorki wcieliła się obdarzona mezzosopranem o pięknej barwie Svetlina Stoyanova, Gwiazda europejskich scen, Nadja Stefanoff, stworzyła pełną ekspresji kreację tytułowej bohaterki. W roli kochliwej Zebrinetty, z karkołomną arią koloraturową, doskonale zaprezentowała się Katarzyna Drelich. W Prologu młodą Kompozytorkę wspiera Nauczyciel Muzyki (tutaj – Impresario) – świetny zarówno wokalnie jak i aktorsko Robert Gierlach. Bardzo dobrym wokalnie, choć dość jednostajnym wyrazowo Bachusem okazał się Rafał Bartmiński.
Nie sposób znaleźć dość słów uznania i zachwytu dla Lothara Koenigsa, sprawującego kierownictwo muzyczne Ariadny. Dyrygent z niezwykłą pieczołowitością przygotował zarówno śpiewaków, jak i nietypową dla Straussa, niemal kameralną, bo zaledwie 36-osobową orkiestrę, tworząc zespół doskonale realizujący jego wizję interpretacyjną.
<p class="text-align-right">28-05-2025</p>
Teatr Wielki – Opera Narodowa, Warszawa
Ariadna na Naxos
Premiera 4 kwietnia 2025
kompozytor - Richard Strauss
libretto - Hugo von Hofmannsthal
kierownictwo muzyczne - Lothar Koenigs
reżyseria - Mariusz Treliński
dramaturg - Marcin Cecko
scenografia i koncepcja świateł - Fabien Lédé
kostiumy - Marek Adamski
choreografia - Maćko Prusak i Piotr Stanek
projekcje wideo - Bartek Macias
dyrektor do spraw obsad – Izabela Kłosińska
Orkiestra Symfoniczna Teatru Wielkiego – Opery Narodowej
fortepian solo – Anna Marchwińska
Obsada:
Svetlina Stoyanova – Kompozytorka
Robert Gierlach – Impresario
Katarzyna Drelich - Zerbinetta
Nadja Stefanoff – Primadonna, Ariadna
Rafał Bartmiński – Tenor, Bachus
Adam Venhaus – Majordomus
Mateusz Zajdel – Choreograf
ponadto: Bartosz Szwaciński, Bartosz Kieszkowski, Mikołaj Trąbka, Emil Ławecki, Remigiusz Łukomski, Conny Thimander, Sylwia Salamońska, Magdalena Pluta, Adrianna Ferfecka oraz tancerze TW-ON
Ariadna na Naxos, reż. Mariusz Treliński, Teatr Wielki – Opera Narodowa
Oglądasz zdjęcie 4 z 5