Aby do wiosny

Spektakle teatralne mogą się rodzić w rozmaity sposób.
Od oryginalnego pomysłu na scenę samogwałtu, od przypadkowych dźwięków, które wleciały przez okno, od inspiracji obrazem Rubensa albo Warhola, a czasem nawet od urzeczenia realizatorów dobrą literaturą.
Strategie bywają rozmaite, ponieważ jednak scena samogwałtu raczej nie starcza na pełnospektaklowe wydarzenie, powstają dzieła patchworkowe – trochę samogwałtu, trochę przypadkowych dźwięków i trochę literatury.
Piszę to (jak się zapewne Szanowni Czytelnicy domyślili) z pewną goryczą, bo czytam ostatnio a to zbiór dramatów Waldemara Śmigasiewicza Peryferie, a to Kwartety otwockie Tadeusza Słobodzianka, a to Siedem nieprzyjemnych sztuk teatralnych, w tym trzy o Żydach Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk i nie mogę się nadziwić, że tak wartościowa literatura, znakomicie nadająca się na sceny teatralne naszej ojczyzny trafia na te sceny rzadko i prawie z łaski.
Jeśli jeszcze autor na swoje nieszczęście (jak Śmigasiewicz) jest reżyserem, to ma jak w banku, że koledzy reżyserzy nie rzucą się entuzjastycznie na jego twórczość.
Wiem coś o tym, ale nie chcę podstawiać swojego kopytka, kiedy kilka solidnych koni nie jest podkutych.
Ponieważ z obowiązku wobec „Teatroteki” czytam sztuki autorów równie znakomitych, choć pokoleniowo ciut młodszych jak: Mateusz Pakuła, Piotr Rowicki, Paweł Demirski, Michał Walczak, Beniamin Bukowski, Rafał Wojasiński, Iwona Kusiak, Szymon Jachimek, Kuba Zubrzycki (lista „Teatrotek” to ponad siedemdziesiąt tytułów, niech mi pozostali autorzy darują zbiorowa mogiłę ambicji) nie mogę wyjść z podziwu, jak skromnie na naszych scenach jest reprezentowana polska dramaturgia współczesna.
Różnie próbuje się zachęcać dyrekcje teatrów do wykorzystania tej dramaturgii, są oczywiście rozmaite konkursy i formy wsparcia, ale w moim odczuciu jest to kropla w morzu nie tyko potrzeb autorów, ale i widowni.
Chcecie mi Państwo powiedzieć, że przeciętny widz woli angielskie farsy i rodzime stand-upy?
Czasem pewnie woli. Tylko tu dochodzimy do kluczowego pytania, które należy zadać – czy demokracja i liberalizm mają oznaczać prawo obywatela do bycia chamem i prostakiem?
Czy skoro administracyjnie wymuszamy na ludziach segregację śmieci, szczepienia ochronne, to nie moglibyśmy wymusić jeszcze odrobiny edukacji kulturalnej?
Śmiem twierdzić, że jedyną drogą prowadzącą do poprawy jakości społeczeństwa obywatelskiego jest kultura.
Kultura, o której chyba żaden kandydat w ostatniej kampanii wyborczej nawet się nie zająknął.
Kultura, która ma obowiązek chronić nasze korzenie, pamiętać o naszych błędach, rozwijać naszą odwagę myślenia.
Kultura, która uchroniła nas przed rozpadem przez dwieście lat rozbiorowych, lat bez własnego państwa.
Kultura wymagająca, stawiająca wciąż nowe wyzwania, ale karmiąca się tradycją.
Kibole są niereformowalni?
Od pewnego momentu tak.
Tylko że ten moment jest do uchwycenia i zatrzymania.
Tu właśnie tkwi pułapka.
Ludzie pozbawieni kultury, ludzie wychowani na fałszywych wartościach będą reprodukować z pokolenia na pokolenie kalekie rozumienie świata, agresję wobec inności, podatność na łatwe rozwiązania, prostactwo pomylone z prostotą.
Będą wierzyć w teorie spiskowe, płaską ziemię, przemoc jako jedyną metodę rozwiązywania konfliktów.
Będę nieufni, mroczni i zakompleksieni. Nie będą mieli empatii, nie będą zdolni do współczucia.
Sądzę, że kultura jest naturalną i jedyną formą obrony przed złem rodzącym się w głębi mózgu nagiej małpy.
Ostatecznie powstrzymanie ręki Abrahama, cała rewolucja chrześcijaństwa, pisarstwo Józefa Conrada, imperatyw kategoryczny Kanta, to wszystko są przejawy zwycięstwa kultury nad naturą.
I dlatego polska dramaturgia współczesna powinna być znacznie bardziej obecna w społeczeństwie.
Niech taka rozmowa o podstawach moralności, ostatnio zawłaszczona przez polityków, wróci do teatrów wraz z autorami, których spojrzenie jest głębsze, subtelniejsze i bardziej ludzkie.
Marnieje nam język, marnieje ranga refleksji, marnieje kolejne pokolenie niezainteresowane kulturą i sztuką.
Zawsze w trakcie takiej rozmowy ktoś rzuca argument o Heideggerze wierzącym w nazizm, Nietzschem sławiącym nadczłowieka lub Platonie, który chciał wygnać poetów ze swojego idealnego państwa.
Czyli, że można być kulturalnym, mądrym i wykształconym a jednocześnie głęboko się mylić.
A nawet być zdolnym do nienawiści i zła.
Można, ale nie warto.
<p class="text-align-right">02-07-2025</p>
Oglądasz zdjęcie 4 z 5