Csató, dobry Pan Bóg i ja

Dlaczego w ogóle pisuję felietony? Prawdopodobnie dlatego, że w pewien wieczór jesienny przyjaciel mój Edward Csató zjawił się u mnie we „Współczesnym” i rozsiadłszy się w fotelu, oznajmił, że mianuje mnie felietonistą w swoim organie. Naprzód mnie to zdziwiło, później odmówiłem i poprosiłem nawet gościa, żeby sobie poszedł. Potem jednak wskutek jakichś automatycznych prawdopodobnie refleksów myślowych, których istoty do dziś w pełni nie pojmuję, doścignąłem na schodach nowo upieczonego redaktora „Teatru” i oddałem mu się w niewolę.

O tym, jak mnie wyrzucono ze szkoły teatralnej

Na przerwie z bijącym sercem udałem się za kulisy, by odwiedzić Eichlerównę. Czułem się do tego uprawniony, bo po pierwsze ją wielbiłem, po drugie opiekowała się mną i co niedziela zapraszała na obiad, po trzecie była (mimo młodego wieku) w stosunkach przyjacielskich z moimi rodzicami. Bardini z Rudzkim rozpowiadali nawet po szkole, że karmi mnie ovomaltiną. Ale to była nieprawda.

Kurtyna

Kurtyna zawsze wydawała mi się bardzo ważna. Kiedy byłem mały i wcześnie przychodziłem na przedstawienia, udawało mi się czasem zobaczyć żelazną kurtynę. Szła w górę, lekko mrucząc i ukazywała malowaną kurtynę Siemiradzkiego.