„Zły sen, zły sen o tym, że wcale się nie śni”
Scenografia Marcina Chlandy do słupsko-wejherowskiej adaptacji debiutanckiego dramatu Doroty Masłowskiej wypełnia scenę bielą zagadkowych kształtów. Z sufitu zwisa las rozwiniętych papierowych rolek, głębię sceny zajmują obleczone białymi prześcieradłami bryły. Na tę nieokreśloną, nieco oniryczną, a przez to dziwnie nieuchwytną przestrzeń wylewa się potok słów, które w zapętlonym monologu wyrzuca z siebie z szybkością automatu Kierowca (Igor Chmielnik). Siedzący na scenie bohater, obleczony w góralski folk rodem z nadmorskiego straganu, wypluwa paranoiczne zeznanie, które synchronicznie do dźwięku pokiereszowanych gramatycznie fraz buduje na białych fundamentach świat leniwej podróby i tombakowego blichtru, świat ciepłego piwa i zimnych flaków, świat plastikowych stacji benzynowych przy podziurawionych przelotówkach, świat bud z kebabami i pięciopaków akrylowych skarpet sprzedawanych w dworcowym kiosku. Witajcie w kraju biednych Rumunów mówiących po polsku.
Powstały już blisko dwanaście lat temu dramat Masłowskiej, jednocześnie najbardziej zabawny i najbardziej smutny w całej jej twórczości, doczekał się w końcu teatralnej adaptacji w rodzinnym mieście pisarki. Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku w reżyserii Pawła Świątka jest koprodukcją słupskiego Nowego Teatru i Filharmonii Kaszubskiej w Wejherowie, instytucji, które połączyły siły w znaczącym geście. Bo spektakl Świątka można oczywiście potraktować jako rodzaj akademii ku czci „naszej”, „stąd pochodzącej, niech się wszyscy dowiedzą” pisarki. Ale tu chyba chodzi o co innego. Słupsk i Wejherowo są raczej poza kręgiem kulturalnych zainteresowań mieszkańców regionu, czytaj: Trójmiasta. Są bardzo często omijane, pomijane, niezauważane. Najnowsza adaptacja Masłowskiej to kolejna raca odpalona przez Dominika Nowaka, który od początku swojej dyrekcji w słupskim Nowym bez kompleksów i metodycznie zaznacza obecność swojego teatru na mapie regionu.
A ma się czym pochwalić. Przedstawienie Świątka z naddatkiem wykorzystuje potencjał dramatu Masłowskiej, zarówno ten humorystyczny, jak i ten tragiczny. W tym spektaklu jest wszystko to, co emanuje tak intensywnie z literackiego oryginału. Jest śmiesznie, dziwnie, strasznie, jest obrzydliwie. Jest mocny cios obuchem w tył głowy w finale, cios, po którym budzimy się z niekończącym się emocjonalnym kacem.
Kacem zaś wszystko się tu też zaczyna, bo Parchu (debiutujący na scenie Nowego Teatru Wojciech Marcinkowski) i Dżina (Monika Janik) zaczynają swoją podróż od bolesnego ocknięcia po obfitującej w używki nocy. Ale zanim para na dobre odzyska świadomość, resztki środków psychoaktywnych krążących w żyłach skłonią bohaterów do sterroryzowania Kierowcy. Parchu i Dżina, w kostiumach zaprojektowanych także przez Chlandę, przywodzą na myśl poimprezowe zombi – rozczochrani, z rysami twarzy rozmytymi przez resztki makijażu, pot i brud, w dresiarsko-folkowych ciuchach kompilujących udawaną biedę i udawany splendor, z kraciastymi, ceratowymi torbami w dłoniach. Ich puste jakby niewidzące spojrzenia tępo przecinają przestrzeń, ich usta z pomalowanymi czarnym markerem zębami wykrzywiają się w karykaturalnych grymasach. Mówią szybko, plując śliną wokół, drapią się nieustannie, czochrają, grzebią w zakamarkach garderoby. Są kwintesencją obleśności, jakąś radioaktywną halucynacją, koszmarkiem z horroru klasy Z. Ich prośba o podwózkę do Wrocławia (albo Elbląga, to bez znaczenia) jest wstępem do bardzo skutecznego osaczenia Kierowcy. Ten moment przedstawienia, kiedy Parchu i Dżina przylepiają się niczym inkuby do zaklętego w swoim schemacie życia „auto-praca-rachunki-przeciętność” Kierowcy, wskazuje niejako kierunek znaczeniowy całego spektaklu. Parchu i Dżina są jak pleśń, która wylazła na ścianie po generalnym remoncie i przypomniała o pierwotnym, biednym i brudnym kształcie mieszkania. I nawet wory Cekolu na kredyt nie wypędzą z tego mieszkania ducha poprzedniego lokatora-pijaka. O tym opowiada Świątek. O wyłażeniu, o odkrywaniu się, o ujawnianiu brudnego, biednego, tandetnego, które przylepia się do podeszwy i nie da się go usunąć. Które cuchnie, charczy, pluje. Którego się tak potwornie wstydzimy.
Pijacki happening Parcha i Dżiny ogląda się z przerażeniem, ale i wśród salw śmiechu. Znakomicie pomyślane sekwencje ruchowe świetnie sprzęgają się ze śpiewnym, rytmicznym tekstem Masłowskiej, doskonale czutym przez aktorski zespół. Bohaterowie, przyssawszy się na dobre do Kierowcy, rozpoczynają z nim wspólną jazdę przez krajobrazy Polski B, które pięknieją i szlachetnieją w opozycji do wyłaniającej się z opowieści pary mitycznej Rumunii, krainy wszystkiego, co po stokroć gorsze niż nasze. Ale równolegle do tej szalonej eskapady, rozgrywanej przez aktorów głównie blisko proscenium, w głębi sceny pojawia się czwarta, bezimienna postać (Krzysztof Kluzik), która ingeruje w narzuconą przez scenografię biel. Powoli, bezszelestnie i niemal niezauważalnie ściąga białe prześcieradła, a naszym oczom ukazują się znajome kształty – Matki Boskiej, wypchanych zwierząt, ogrodowych krasnali. Nasza tradycja, nasz urobek. Rzeźby z gipsu wstydliwie zesłane na kresy cywilizacji, za obwodnicę, za strefę zabudowaną. Czyhające w ogródkach zajazdów przy autostradach, skryte za żywopłotami bliźniaków na prowincjach. Pamiątki, których się wyrzekliśmy. Parchu i Dżina inicjują obrządek, który uwalnia zaklęte w gipsowych figurkach demony bylejakości. Ale ta spontaniczna ceremonia będzie miała także charakter autorewizyjny.
Kiedy upojenie dragami i alkoholem mija na dobre, Parchu i Dżina budzą się „w całkowitym rozkładzie psychofizycznym” gdzieś na rubieżach cywilizacji. Ich ostateczne przebudzenie następuje w świetnie skomponowanej scenie z pijaną Kobietą (Marta Turkowska). Konfrontacja z rzeczywistością – Parchu to trzeciorzędny aktorzyna pretendujący do ligi ściankowych celebrytów, Dżina nie robi nic poza zaniedbywaniem dziecka – rodzi chęć ucieczki. I tu następuje najciekawsza, najbardziej przejmująca konstatacja tego spektaklu. Gdzie uciec? Ze świata-atrapy do świata-atrapy nieco ładniejszej, bardziej schludnej? W tym też momencie nierozłączna dotąd para głównych bohaterów rozjeżdża się. Parchu coś tam ma. Ma rolę ojca Grzegorza w popularnym serialu, ma warszawską namiastkę egzystencjalnego ciepełka. Sztuczną jak serwowany na stacji benzynowej barszczyk, ale przez chwilę chociaż rozgrzewającą i sycącą. Dżina nie ma nic poza perspektywą wiecznych wyrzutów sumienia, matczynych utyskiwań i ochłapem alimentów. Bohaterowie niby wciąż idą razem, Parchu jednak zmierza w jakimś określonym kierunku, Dżina natomiast idzie po prostu przed siebie. Gdzieś spomiędzy gagów i śmiechów podczas podróży z pijaną Kobietą wyłania się wcale nieśmieszny obraz samotnej dziewczyny z dzieckiem – niedojrzałej, zagubionej, przeświadczonej jedynie o własnej niewystarczalności.
Im dalej w (mazurski) las, tym dowcip w spektaklu Świątka chmurnieje. Zapętlający się dotąd, kompulsywny natłok słów staje się bardziej uporządkowany, precyzyjny. Świątek spowalnia uruchomioną na scenie machinę, pozwala nam się jej bliżej przyjrzeć. Jego bohaterowie są wciąż w przestrzeni fantasmagorycznej podróży, ale jednocześnie wciąż tkwią w miejscu. Ruch maszerowania w miejscu z dyndającymi torbami na ramionach wzmacnia poczucie życiowego i społecznego zakleszczenia Parcha i Dżiny. Poczucie unieruchomienia, oczekiwania na nic, wiecznego „za późno”. Zresztą motyw egzystencjalnego „spóźnienia” jest w spektaklu Świątka wypunktowany bardzo mocno. Oglądamy tu świat, który zamarł gdzieś w środku fazy przepoczwarzania się. Jeszcze nic tu się nie dokonało, a jednak na wszystko jest już za późno. Parchu nie dojechał na czas na warszawski plan filmowy, Dżina nie odebrała syna z przedszkola. W tym świecie ostatni „pekaes” odjechał, lura w plastiku wystygła, ostatni nocny sklep właśnie zakończył swoją wartę. Dlatego konsekwencje pijackiej nocy wpędziły parę w stan i okoliczności z pozoru tylko „nienormalne”, „nienaturalne” dla nich. W istocie – ich codzienność to po prostu inna, „dzienna” wersja tematycznej imprezy „Brud, smród i choroby”. Ale też z udawaną biedą, która maskuje ubóstwo, z udawanym blichtrem, który nieudolnie zasłania dobrobyt podrobiony. Znakomicie ten stan oddaje język Masłowskiej pełen zapętleń, powtórzeń. Język, który zamyka bohaterów w przestrzeni złudnie szerokiej i głębokiej, a w rzeczywistości ciasnej, niewygodnej, zagraconej identycznymi znaczeniami, emocjami, możliwościami. Jak z produkcyjnej taśmy, która powiela odlewem wciąż te same kształty.
W finale przedstawienia Pawła Świątka las z papieru toaletowego opada, przestrzeń sceny ciemnieje. Pomiędzy falującymi białymi taśmami wisi ciało Dżiny. Cisza, która następuje po potokach słów, jest pustką tożsamą z werbalizowaną dotąd magmą. Ale samobójczy akt udawanej Rumunki Dżiny, Reginy Salwe, świętej od kebabów, od spraw najbardziej beznadziejnych poraża swoim oderwaniem zarówno od piętrzącej się tu słownej magmy, jak i od głuchej ciszy. Poraża, bo nie rości sobie praw do niczego, nie prosi się o tłumaczenie, o kontekst.
Kilka lat temu Paweł Świątek doskonale poradził sobie z Pawiem królowej Doroty Masłowskiej. Wtedy, w przedstawieniu Starego Teatru w Krakowie, głównym bohaterem przedstawienia był język – jego giętkość, muzyczność, jego możliwości kreacyjne i krytyczne. Z Rumunami reżyserowi wyszło jeszcze lepiej. W znakomitym wykonaniu aktorów słupskiego teatru (cały zespół gra tu z równą energią) język początkowo tylko dominuje, bardzo szybko bowiem słowo staje się tu kierunkowskazem – w przepastne obszary przeszywających znaczeń i emocji.
Słupski spektakl jest rodzajem rewizji, rewizyty. Powrotem do struktur sprzed dekady, sprawdzeniem ich, refleksją nad nimi. To przedstawienie szalenie zabawne i potwornie gorzkie. „Zły sen, zły sen o tym, że wcale się nie śni”. Że nic się nie śni.
14-02-2018
Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku, Filharmonia Kaszubska w Wejherowie
Dorota Masłowska
Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku
reżyseria: Paweł Świątek
scenografia i kostiumy: Marcin Chlanda
obsada: Igor Chmielnik, Monika Janik, Krzysztof Kluzik, Wojciech Marcinkowskie, Marta Turkowska
premiera: 23.09.2017 (Słupsk), 29.09.2017 (Wejherowo)
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.