Wierzę w mój gust
Rozmowa z Piotrem Ratajczakiem, dyrektorem artystycznym Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu

Rozmowa z Piotrem Ratajczakiem, dyrektorem artystycznym Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu
Magda Piekarska: Czytam, że Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu ma być popularny, ale nie powierzchowny, szukający, ale nie szokujący, ambitny, ale i rozrywkowy. Chcecie być jak zupa pomidorowa?
Piotr Ratajczak: Najgorzej, jakby miała to być zupa letnia i niedoprawiona, tego bym na pewno nie chciał. Mam nadzieję, że nie będzie to teatr, który próbuje opowiadać o wszystkim dla wszystkich, a w rezultacie mówi o niczym i dla nikogo. Z mojej perspektywy kluczowe jest hasło, które pożyczyłem z radiowej audycji Wiktora Osiatyńskiego, a raczej jego pierwszy człon: „Zrozumieć świat”, gdzie mądrzy i kompetentni ludzie wraz z autorem czynili wysiłki, by choć trochę zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość społeczno-polityczno-egzystencjalną. Też byśmy chcieli podjąć się tej desperackiej misji wraz z zespołem artystycznym, zaproszonymi twórczyniami i twórcami oraz oczywiście z widzami toruńskiego teatru.
Z zasady unikam jednak wyraźnych deklaracji programowych, zdecydowanego określenia profilu. Rzeczywistość galopuje w niebywałym tempie, więc zostawiam sobie miejsce na elastyczność i czujność wobec naszego szalonego świata. Mam też świadomość miejsca i roli, jaką odgrywa teatr w Toruniu jako jedyna scena dramatyczna w mieście – scena, która ma obowiązek zarówno poszukiwać artystycznie, jak i oferować propozycje bardziej rozrywkowe. Nasze działania powinny te wszystkie cele i zobowiązania łączyć. Jestem przekonany, że ryzykowne artystycznie eksperymenty, ale i tradycyjne realizacje tak samo wnikliwie mogą podejmować próby rozpoznania i zrozumienia rzeczywistości. Będziemy zatem zapraszać widownię do wspólnego wysiłku, kluczowego dla mnie dzisiaj procesu rozpoznawania fałszów, fejków, wszelkiej maści ideologii i propagandy i do interpretacji mechanizmów rządzących współczesnością. Mam poczucie, że takich wyzwań dostarczą nam Klątwa Wyspiańskiego wyreżyserowana przez Annę Augustynowicz oraz Bez alko i dragów jestem nudna, spektakl Miry Mańki na podstawie książki Marty Markiewicz o uzależnieniach młodej kobiety i jej wychodzeniu z nałogów, ale też literatura popularna, jaką jest Kandyd Woltera zainscenizowany przez Sławomira Narlocha, specjalistę od pięknych komunikatywnych przedstawień. A także światowa prapremiera ostatniego spektaklu Roberta Wilsona – pracę nad Siedmioma samotnościami, koprodukcją Horzycy z Narodowym Teatrem Dramatycznym w Kownie, kontynuuje Charles Chemin, najbliższy wieloletni współpracownik Wilsona.
Do tego menu dokładasz własne danie – wyreżyserujesz Zaklęte rewiry, miksując opowieść Henryka Worcella z telewizyjnymi formatami kulinarnymi.
Tak, i mam nadzieję, że to nasze teatralne danie będzie pikantne i naprawdę dobrze przyprawione. Kiedy w ubiegłym roku na festiwalu Nowe Horyzonty zobaczyłem film Alonsa Ruizpalaciosa La cocina, uznałem, że restauracja jest idealną soczewką, przez którą można spojrzeć na dzisiejsze napięcia społeczne związane z władzą, wyzyskiem, migracją, tożsamościami i brakiem komunikacji. Jednocześnie restauracja to scena, gdzie dzięki kuchni spełniają się marzenia, nawiązują przyjaźnie i więzi. Przez popularność formatów kulinarnych w kulturze masowej można opowiedzieć fascynujące historie o podziałach społecznych i kulturowych. I takie społeczne rewiry obejmuje zarówno tekst Worcella, jak i serial The Bear. Dzięki tej realizacji opowiemy m.in. o tym, że współcześni pracownicy restauracyjnych zapleczy to w dużej mierze migranci, co rodzi rozmaite napięcia i często zawodne próby komunikacji; o etyce pracy w odniesieniu do relacji pracowników gastronomii z właścicielami i menedżerami lokali. Będziemy też rozmawiać o gotowaniu jako o sztuce, a skoro tak, to także o definiowaniu się artysty na kuchennym zapleczu.
Zastanawiałeś się, czy dyrektorowi teatru wypada reżyserować w prowadzonej przez siebie instytucji?
Oczywiście, że tak. Mam wielką przyjemność i radość w wyszukiwaniu osób reżyserujących i na tym skupiam się przede wszystkim. To moje główne zadanie i pasja – selekcja, zapraszanie twórców, poszukiwanie ciekawych osobowości, które potrafią świat zdefiniować i zrozumieć na nowo. Ale nie mogę zignorować faktu, że zostałem tutaj zaproszony też jako reżyser, który zrealizował trzy spektakle cieszące się powodzeniem wśród toruńskiej publiczności. Zresztą Rewiry były zaplanowane na toruńskiej scenie jeszcze przed jakimikolwiek planami i rozmowie o mojej dyrekcji.
W przyszłości przewiduję maksymalnie jedną własną realizację w sezonie. Uważam, że dyrektor jako reżyser może wypełnić pewną niszę, często odpowiadając na zapotrzebowania repertuarowe teatru, na zadania do wykonania. Sam traktuję działalność reżyserską w Toruniu jako uzupełniającą wobec realizacji zaproszonych twórców.
Jaki jest teatr w Toruniu? Czego potrzebuje jego publiczność?
O Toruniu zawsze krążyła opinia, że ma dużą, mieszczańską widownię. I tak rzeczywiście jest, co stanowi niezwykłą siłę tej sceny, dzięki której nasz teatr nie ma problemu z frekwencją. Zresztą każdy duży teatr opiera się na zaangażowaniu klasy średniej miasta, w którym działa – to przecież ta publiczność w dużej mierze odwiedza instytucje kultury. Dla toruńskiego widza teatr to jedno z bijących serc tego miasta, ulubione miejsce spotkań i przestrzeń dyskusji na istotne tematy. Utrzymanie tej publiczności będzie moim podstawowym zadaniem, a kolejnym – otwieranie się na nowe środowiska. Przez ostatnie lata Teatr Horzycy w bardzo udany sposób balansował na granicy ambitniejszych, poszukujących produkcji i lżejszego repertuaru, a publiczność podążała za oboma tymi kierunkami. Dlatego ufam naszej widowni i wiem, że poważniejsze propozycje, chociażby Klątwa, spotkają się z uważnością, zainteresowaniem i skłonią widownię do dialogu.
Zawsze jednak warto otwierać się na nowych widzów – na młodzież licealną, studentów, którzy nie chodzą gremialnie do teatru. Tym bardziej cieszę się na premierę spektaklu Miry Mańki, bo opowieść o uzależnieniach opowiadana z osobistej perspektywy, językiem autoironicznym i pozbawionym cierpiętnictwa, to propozycja idealnie komunikująca się z młodszym widzem.
Bardzo chętnie pojawię się na toruńskim uniwersytecie, żeby zachęcić studentów do wizyt w teatrze. Mieliśmy już spotkanie z licealnymi nauczycielkami, przez godzinę opisywałem im nasze spektakle, przekonywałem, że teatr ze swoim planem żywym, z swoją konfrontacją z medialnym, zafałszowanym światem, to idealne medium do rozpoznawania rzeczywistości. Można w ten świat wchodzić krok po kroku, zaczynając od Tajemniczego ogrodu, przez Karierę Nikodema Dyzmy, Titanica, aż po Bez alko i dragów jestem nudna, pokonując drogę od teatru w tradycyjny sposób komunikującego się z widownią po poszukujący. Jeśli uda mi się w ten sposób przekonać młodych widzów do wizyt u nas, poczuję się spełniony.
Licealiści i studenci to jedyny cel? A co z pokoleniami starszymi o kolejne dekady? Masz pomysł, jak przyciągnąć ich do teatru?
Trzydziesto–pięćdziesięciolatkowie to grupa najaktywniejsza zawodowo i najbardziej zorientowana w kulturalnej rzeczywistości – myślę, że przyciągną ją nazwiska ważnych twórców polskiego teatru którzy jeszcze tu nie realizowali spektakli (Katarzyna Minkowska, Mateusz Pakuła, Agata Duda Gracz), pojawili się dawno temu (Marcin Wierzchowski, Marcin Liber) albo są gorącymi wschodzącymi twórcami (Kamil Białaszek). Magnesem będą też ważne tytuły z kanonu literatury lub szeroko pojętej popkultury. Wybieram się też na Forum Reżyserii, by przyjrzeć się najmłodszemu pokoleniu reżyserskiemu. Ważne są też oczywiście wydarzenia kontekstowe, związane najczęściej z nadchodzącymi premierami – przy okazji Bez alko będą to bezalkoholowe imprezy silent disco, a przy okazji Rewirów kulinarne ekscesy śniadaniowe i kolacyjne, dodatkowo czytania sceniczne, spotkania, debaty, warsztaty – nasz teatr musi być intensywny, kipieć energią, zapraszać do współuczestnictwa na wielu poziomach.
Zastanawiam się, czy i na ile pomaga ci dziś praktyka szefa artystycznego wałbrzyskiego teatru?
I tak, i nie. Toruń to zupełnie nowa specyfika, nowe konstelacje międzyludzkie, inna przestrzeń miejska, niepodrabialne miejsce. Za każdym razem trzeba w takiej sytuacji na nowo wykuwać swoją obecność i działalność. Ja też jestem dziś w zupełnie innym punkcie życia i zawodowej działalności niż trzynaście lat temu. Mój czas w Wałbrzychu nie był łatwy, wiele się wówczas nauczyłem i wyciągnąłem sporo wniosków na przyszłość. To było moje pierwsze doświadczenie w zarządzaniu, a przyszło w momencie, kiedy miałem gigantyczną pasję do reżyserowania, byłem łapczywy na pracę i kolejne zawodowe wyzwania, miałem w sobie wielką chęć i pragnienie przygody. I jeśli to doświadczenie coś mi dziś podpowiada, to przede wszystkim, żeby spędzać jak najwięcej czasu w Toruniu, zwłaszcza podczas pierwszego roku mojej kadencji – to niezwykle ważne, żeby wypracować trwałe mechanizmy i rytuały współpracy oparte na znajomości pracowników i specyfiki miejsca. Teraz chcę jak najwięcej doświadczać tego teatru, tego miasta, tych ludzi i być na miejscu.
Natomiast tym, co chciałbym tu z Wałbrzycha przenieść jako doświadczenie to model współpracy z realizatorami – oparty na zaufaniu, empatii, poziomym dialogu, a nie na wykorzystywaniu pozycji władzy. W Wałbrzychu, mimo niewielkiego budżetu, udawało się nam zrealizować sporo premier, co było właśnie zasługą znakomitych relacji pracujących w teatrze ekip – technicznej, promocyjnej, artystycznej. Mam nadzieję, że to doświadczenie zaprocentuje w Toruniu.
Z pewnością będę sporo czerpał ze świeższego doświadczenia współpracy z Norbertem Rakowskim w opolskim teatrze, gdzie w ostatnich latach pełniłem funkcję kuratorską, proponując nazwiska reżyserek, reżyserów i aktorów do współpracy, a przy okazji przyglądałem się z bliska temu, jak dyrektor zarządzał instytucją. Miałem okazję uczestniczyć w omówieniach spektakli, w rozwiązywaniu kryzysowych sytuacji, kiedy na przykład okazywało się, że przedstawienie na próbie generalnej nie spełnia podstawowych artystycznych kryteriów. W ten sposób uczyłem się, jak rozmawiać, jak wspierać, jak zażegnywać konflikty. Rozmawialiśmy o tym praktycznie każdego dnia, wspólnie szukając rozwiązań. Bo w prowadzeniu teatru tak naprawdę najtrudniejszy jest żywioł ludzki – pracujesz z zespołem fantastycznych artystycznych osobowości, twórczych i oryginalnych, które jednak często niosą za sobą z racji wykonywanego zawodu sporą dawkę emocjonalności, ambicji i zdarzają się konflikty, które trzeba rozwiązywać w konsensualny, pełen empatii sposób.
Przewidujesz zmiany w zespole?
Pracuję z doskonałym zespołem artystycznym, a wraz z dyrektorką Renatą Derejczyk ze świetnymi pracownikami administracji i techniki, więc nie ma na razie powodów do zmian personalnych. Założyłem też, że będę starał się ograniczyć liczbę gościnnych udziałów aktorów w przedstawieniach do niezbędnego minimum, tak, żeby przede wszystkim dać jak najwięcej możliwości pracy etatowym artystom. Zresztą na początku chciałem się skupić przede wszystkim na tym, żeby poznać ich możliwości, etykę pracy, radość tworzenia. Znam już też zespół dość dobrze, bo zrobiłem tu trzy przedstawienia, i wiem, jak wysoki poziom artystyczny i etyczny reprezentuje.
Natomiast już na początku sezonu okazało się, że dwóch aktorów odchodzi z etatu, a jeden przebywa na długim urlopie, więc bez gościnnych występów nie uda nam się dopiąć repertuaru. I jakkolwiek udział osób spoza zespołu pod względem artystycznym zazwyczaj sprawdza się znakomicie, jest dopaleniem energii, to zarazem stwarza spore problemy przy planowaniu pracy, ustalaniu repertuaru na przyszłość – ale poradzimy sobie z tym.
A abstrahując od zespołu aktorskiego – marzy mi się, żeby dokoptować do grona pracowników kreatywnych przedstawicielkę młodego pokolenia teatralnych praktyków, kogoś, kto uzupełni wielość spojrzeń i poglądów na życie teatralne. Uważam, że taka możliwość powinna być powszechną praktyką w instytucjach – mamy w Polsce mnóstwo dramaturżek, osób reżyserskich, wolnych twórców, którzy powinni mieć zakotwiczenie w teatrze. Sam tego doświadczyłem – na początku mojej drogi byłem sekretarzem literackim w szczecińskim Teatrze Współczesnym Anny Augustynowicz i Zenona Butkiewicza i będąc zatrudnionym w instytucji i wspierając ją swoją energią i pasją , mogłem zarazem realizować się poza nią, reżyserując spektakle. Skoro teraz ja jestem dyrektorem, chciałbym zapraszać na podobnej zasadzie przedstawicielki i przedstawicieli kolejnych pokoleń, którzy chcieliby związać się z teatrem na trwałe.
Jaki będzie toruński teatr za trzy lata, kiedy zakończy się twoja kadencja?
Chciałbym, żeby był wyrazisty, z mocnymi tytułami w repertuarze, zrealizowanymi przez najciekawszych twórców na polskiej scenie. Pewnie każdy dyrektor ma podobne marzenia i cele, ale ja wierzę w swój gust, w to, że uda mi się tak dobrać zestaw twórców do współpracy, że spektakle na naszym afiszu będą ważne nie tylko dla Torunia, ale że będą do nas sprowadzały wycieczki z całej Polski. Myślę też o zespole artystycznym i pracownikach teatru – wierzę że uda nam się stworzyć miejsce pracy, do którego chce się przychodzić, który daje możliwości rozwoju, a także jest etyczne i po prostu przyjazne w codziennej pracy. No i marzy mi się powtórzenie mojego doświadczenia z okresu liceum, kiedy chodziłem na warsztaty aktorskie do Teatru Współczesnego – wiele osób z tego licealnego grona zostało zawodowcami niejako wychowanymi i zarażonymi pasją przez aktorów tej sceny. Podobny proces marzy mi się dziś w Toruniu.
Masz na to wszystko przepis?
Mam w sobie otwartość na ludzką różnorodność, nie jestem spętany ideologiami, nie uczestniczę w tych wszystkich konfrontacjach, jakich w teatrze wiele, choć z przerażeniem patrzę na skalę łatwych stadnych osądów społecznościowego komentariatu.
Poza tym nie każda realizacja w naszym teatrze ma być emanacją mojego gustu czy estetycznego dogmatu – szanuję i wspieram twórców z różnych teatralnych światów i estetyk, i zakochaną w nich publiczność, umiem wyjść poza własną strefę komfortu. Jako reżyser przez dekady obserwowałem miejsca, gdzie nie było sensu zgłaszać się do współpracy, bo nie było tam otwarcia na teatr inny niż grupa wzajemnych adoracji. Wierzę, że teatr w Toruniu taki nie będzie – że będzie otwarty na dialog z każdym twórcą. A ja podejmę wysiłek, żeby zrozumieć, włączać, a nie wykluczać, towarzyszyć w uczciwej drodze twórczej, a nie kastrować ją swoją ideologią. Festiwal M-Teatr w Koszalinie, którego byłem kuratorem i dyrektorem artystycznym przez piętnaście edycji, nauczył mnie otwartości na różne gusta i strategie reżyserskie najmłodszego pokolenia. A do młodych twórców już na dzień dobry podchodzę z dużą otwartością na ich świat, w czym na pewno pomaga mi moja dwudziestoletnia córka.
<p class="text-align-right">21-10-2025</p>
Piotr Ratajczak – reżyser teatralny. Absolwent Wydziału Reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, Wydziału Wiedzy o Teatrze na Akademii Teatralnej w Warszawie, Wydziału Reżyserii Filmowej „Studio Prób” w Szkole Mistrzowskiej im. Andrzeja Wajdy „Wajda School” oraz studiów podyplomowych na wydziale Psychologii Sportu w SWPS w Warszawie. Dyrektor Artystyczny i pomysłodawca Festiwalu Debiutów Reżyserskich M-Teatr w Koszalinie. Był kierownikiem literackim Teatru Współczesnego w Szczecinie, dyrektorem artystycznym Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Jako twórca inspiruje się literaturą faktu (Biała siła czarna pamięć Marcina Kąckiego w Białymstoku, Czeski Diplom Mariusza Szczygła we Wrocławiu, Kolaboranci wg Angeliki Kuźniak w Opolu) i scenariuszami filmowymi (Stowarzyszenie Umarłych Poetów, Wodzirej, Bez znieczulenia, Dziewczyny do wzięcia). Sięga też po klasykę i literaturę dla młodzieży. Jest laureatem m.in. nagród za reżyserię i najlepszy spektakl na Festiwalu „Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu (Biała siła, czarna pamięć, Czeski Diplom, Debil), Festiwalu Gombrowicza w Radomiu (za reżyserię Ferdudurke) oraz Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej (za Tato nie wraca, Chłopiec malowany, Obywatel Piszczyk). Od września tego roku jest szefem artystycznym Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu.
Oglądasz zdjęcie 4 z 5