W teatrze życia (codziennego i nie tylko)

aAaAaA
Fot. Karol Budrewicz

Francie McGuigan został zatrzymany w sierpniu 1971 roku, podczas wielkiej obławy przeprowadzonej przez Brytyjczyków w Belfaście. Na krótko przed świtem ponad trzy tysiące żołnierzy wkroczyło do dzielnic zamieszkanych przez katolików. Franciego wywleczono z łóżka, skuto, nałożono mu na głowę czarny worek i wojskowym transporterem dowieziono do helikoptera, który odleciał w kierunku, o jakim niczego przecież niewidzący chłopak nie miał zielonego pojęcia. Po pewnym czasie Francie usłyszał zmianę w pracy silnika i poczuł, że maszyna zawisła w powietrzu. Potem poczuł powiew wiatru i zrozumiał, że drzwi helikoptera zostały otwarte. A w następnej sekundzie poczuł, jak dwie pary rąk chwytają go za ramiona i zaczynają wlec w stronę wyjścia. Rozpaczliwie próbował się zaprzeć o coś, ale buty ślizgały się tylko po metalowej podłodze. Po chwili zawisł w powietrzu i... runął w dół.

Okazało się, że do ziemi był metr. Francie leżał na trawie pasa startowego starego lotniska z czasów II wojny światowej. Znów go chwycono i zawleczono do hangaru. Tam, wciąż w kapturze, został poddany najpierw badaniu lekarskiemu (żeby wypełnić biurokratyczne wymagania), a następnie temu, co dowodzący w Ulsterze Frank Kitson nazywał „intensywnym przesłuchaniem”.

Tu nie było bicia, elektrowstrząsów ani zrywania paznokci. Franciego i jedenastu innych młodych chłopaków z zachodniego Belfastu zatrzymanych na mocy „Ustawy o specjalnych prerogatywach” jedynie trzymano w kapturach, nie pozwalano im zasnąć, a z głośników puszczano wciąż kocią muzykę złożoną z jakichś pisków i sprzężeń.

Po kilku dniach wszyscy zakapturzeni zaczęli mieć halucynacje. Nie byli w stanie przeliterować własnego nazwiska ani policzyć do dziesięciu. Nie wiedzieli, czy jest noc, czy dzień, i od ilu dni przebywają w tym nieznanym miejscu. Ta niewiedza, poczucie zawieszenia w jakiejś próżni bez żadnych punktów orientacyjnych, wywoływała rozpacz. Franci próbował popełnić samobójstwo, waląc głową w kaloryfer, do którego został przykuty.

Gdy po tygodniu ściągnięto im kaptury, więźniowie „mieli puste spojrzenia; jeden z nich porównał je do dziur wyszczanych w śniegu. Inny więzień całkowicie osiwiał, choć kiedy brano go na przesłuchanie, miał kruczoczarne włosy. (Krótko potem umarł na atak serca w wieku czterdziestu pięciu lat). Gdy Francie McGuigan znalazł się wreszcie w więzieniu przy Crumlin Road, ojciec, przyszedłszy na widzenie, rozpłakał się na jego widok”.

Patrick Radden Keefe autor pasjonującego reportażu historycznego Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej, w którym opisuje przypadek Franciego McGuigana, twierdzi że ten jakże oryginalny i wyrafinowany sposób tortur był efektem wiekowej „pracy prewencyjnej” prowadzonej przez obrońców Imperium Brytyjskiego z tymi, którzy chcieli „wybić się na niepodległość” w Palestynie, Kenii, na Malajach i na Cyprze. Technikę „intensywnego przesłuchania śledczy przekazywali sobie osobiście, tworząc ustną tradycję okrucieństwa”.

To zasadna opinia. Wspomniany wyżej brygadier Kitson przed przybyciem do Ulsteru działał w Kenii, gdzie „intensywnie przesłuchiwał” powstańców Mau-Mau walczących z brytyjskim panowaniem w ich kraju. Rządy Korony postanowiono tam utrzymać siłą, przez kilkanaście lat zakładając obozy koncentracyjne, stosując na masową skalę tortury oraz przeprowadzając egzekucje setek tysięcy Kenijczyków. Czyli robiąc dokładnie to, za co przedstawiciel Wielkiej Brytanii w Trybunale Norymberskim domagał się kary śmierci dla przywódców III Rzeszy.

Opisana powyżej technika intensywnych przesłuchań opiera się na wiedzy, że my, ludzie, jesteśmy istotami „interaktywnymi”, których życie polega na nieustającej wymianie informacji z otoczeniem. Kiedy zostaje ona przerwana, zaczynamy cierpieć niewymowne katusze. Neurolog Oliver Sachs opisuje dziesiątki swych pacjentów, w których głowach nieustająco, dwadzieścia cztery godziny na dobę, grała głośna muzyka symfoniczna. Na okrągło Koncerty brandenburskie! Albo, co nie daj boże, Złoto Renu! Orkiestra w głowie nie pozwalała im zasnąć. Byli głęboko nieszczęśliwi. Tak samo nieszczęśliwi, jak wtedy gdy kilka miesięcy wcześniej utracili słuch i cały świat nagle zamilkł. Teraz cierpiący mózg wypełniał tę okropną ciszę muzyką raz słyszanego Wagnera, odgrywaną do ostatniej ćwierćnuty. Bo mózg, inaczej niż jego nosiciel, nie zapomina niczego.

Być może Brytyjczycy w Ulsterze rzeczywiście inspirowali się „ustną tradycją okrucieństwa”, niemniej warto zauważyć, że gdyby tylko chcieli, mogliby skorzystać z podręcznika tortur opracowanego dwie dekady wcześniej przez amerykańskich sojuszników.

Podczas wojny koreańskiej w USA prawdziwy szok wywołały liczne przypadki amerykańskich jeńców, którym zrobiono „pranie mózgów”. Występowali oni później w chińskich i północnokoreańskich kronikach filmowych z zapałem ujawniając zbrodnie i podłości imperialistycznego Zachodu. Ich zwątpienie w podstawy amerykańskiej demokracji wydawało się szczere i głębokie, w każdym razie nie mijało automatycznie, gdy wracali do kraju po wymianie jeńców.

W Stanach byli dokładnie przesłuchiwani. Jak żółtkom udało się osiągnąć takie efekty? Przy użyciu dokładnie takich samych metod, jakie zastosowano w starym hangarze lotniska w Derry.

Jeśli chcemy stworzyć nową, powolną nam osobowość, musimy najpierw zrobić dla niej miejsce, rozbijając i destruując osobowość dotychczasową. Podstawą jest zastosowanie metody głębokiego szoku, pojawiającego się, gdy przerywamy interakcję podmiotu z otoczeniem. Przerażony, zagubiony w czasie i przestrzeni więzień kurczowo chwyci się brzytwy, którą mu podsuniemy.

Wiedząc już to wszystko, CIA z zapałem wzięła się za szeroko zakrojone badania, w wyniku których azjatycka metoda została, jak się zdaje, rozwinięta i udoskonalona oraz powstał wspomniany wyżej zwięzły podręcznik, chętnie użyczany służbom krajów sojuszniczych.

Książka Noemi Klein Doktryna szoku rozpoczyna się od długiej, szczegółowej relacji ze spotkania z osobą, która uczestniczyła w prowadzonych przez Agencję badaniach. Zgłosiła się na nie jako studentka, zwabiona możliwością zarobienia kilku dolarów. W czterdzieści lat po ich zakończeniu jest nadal strzępem człowieka. Podczas rozmowy z Klein robi wciąż notatki, żeby wiedzieć, gdzie jest i z kim rozmawia. Mechanizm jej pamięci (pamięci, która scala naszą tożsamość, bo podpowiada, skąd przychodzimy i kim jesteśmy) został skutecznie zniszczony w laboratoriach CIA.

Sprawa „Dwunastu Zakapturzonych z Derry” trafiła dość szybko na wokandę sądową. Kolejne angielskie sądy potępiały „niepotrzebną brutalność” i „przekraczanie wyznaczonych przez regulamin granic” w postępowaniu przedstawicieli armii. To jednak nie satysfakcjonowało powodów i ostatecznie sprawa znalazła się w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości.

W 1978 roku TSUE orzekł w kontrowersyjnym wyroku, że choć doszło do nieludzkiego i poniżającego traktowania więźniów, nie można tu mówić o torturach. Po 11 września Bush powoływał się właśnie na ten wyrok, aby uzasadnić „wzmocnione techniki przesłuchiwania”.
 
Tak, to był wyrok TSUE, tego samego, na którego orzeczenie, co to obali, pokona, stłamsi, rozniesie, wystawi na śmieszność i postawi pod pręgierzem obecny rząd czeka od lat połowa Polski. TSUE – ostatnia nadzieja naszej opozycji.

W zero-jedynkowym systemie pospiesznych ocen, w jakim żyjemy zarówno my, jak i będące naszą emanacją, upadłe, przekształcone w infotainment media być może już tylko sztuka i teatr zwłaszcza są ostatnią przestrzenią, w której można dokonać poważnego namysłu i nad tym wyrokiem TSUE, i nad istotą kryzysu, z jakim się – jako Polska i jako Zachód – zmagamy.

Czy to tylko przypadek, że najlepszą książkę o katastrofie smoleńskiej napisał teatrolog?

Weźmy więc głęboki oddech i spróbujmy.

Cdn

03-02-2021

Oglądasz zdjęcie 4 z 5