Ty, my, rytmy

Wczoraj byłaś zła na zielono w reż. Anny Augustynowicz, Teatr Dramatyczny im. G. Holoubka w Warszawie.

aAaAaA

fot. Karolina Jóźwiak

Świat to chaos. Żeby w nim przetrwać, potrzebujemy poczucia porządku. Pomagają rozmaite systemy w rodzaju nauki czy religii, ale też rozwiązania skromniejsze: zwyczaje, przekonania, osobiste rytuały. Pomocna bywa również sztuka, zwłaszcza ta narracyjna. Kłopot w tym, że zarówno systemy, jak i sposoby nie są uniwersalne, a ich skuteczność zależy od użytkownika. Od wrażliwości jednostki na chaos, od jej relacji ze światem i z towarzyszami niedoli. Społeczeństwo opiera się na pewnych uśrednionych metodach, które z grubsza działają na wszystkich i wszystkim pomagają. No chyba, że trafi się ktoś inny, osobny, dziwny, własny. Na przykład Ruda, bohaterka Wczoraj byłaś zła na zielono.

Eliza Kącka o swojej autobiograficznej powieści poświęconej relacji z córką mówi, że jest przeciw diagnozom. Podoba mi się ten punkt wyjścia. Nie zamykać w szufladce, nie ulegać pokusie definiowania. Etykietka to plaster na czarną dziurę. A przecież jesteśmy czymś więcej niż specyfikacją cech neurorozwojowych. Wymykamy się podziałowi na normę i zaburzenie częściej, niż chcielibyśmy przyznać, a nasze hasła wychodzą na marginesy encyklopedii. Tymczasem na stronie warszawskiego Teatru Dramatycznego czytam w opisie spektaklu: „W tej pełnej czułości narracji bohaterka mierzy się nie tylko z nową rolą społeczną, jaką jest bycie matką, lecz także z zupełnie odmiennym światem jej córki – światem w spektrum autyzmu”. Określenie, którego autorka wystrzegała się całą powieść jak złego zaklęcia, pada na samym wstępie, gdy widz rozważa zakup biletu. Ruda jest dzieckiem, nastolatką, młodą kobietą w spektrum autyzmu.

No dobrze, ale właściwie jak inaczej zarysować odbiorcy temat, jak go uprzedzić, że będzie trudno, a jednocześnie poinformować, że sprawa jest poważna i społecznie istotna? Jak, jeśli nie medycznym hasłem, które weszło do języka potocznego: jestem/ś w spektrum. To znaczy, gdzie dokładnie? Spektrum z definicji pozostaje szerokie i niedookreślone.

Pojawia się jeszcze jeden problem: „pełna czułości narracja”. Anna Augustynowicz wyreżyserowała przedstawienie ciężkie i ostre, chwilami przytłaczające i trudne do zniesienia. Zdarła całą czułość. Kącka pisze o matce, która obserwuje, reaguje i cierpi, bo nie jest w stanie pojąć ani nawet odwiedzić świata, w którym przebywa jej córka. Augustynowicz próbuje ten świat powołać. To dość karkołomne, bo niemal nic o rzeczywistości Rudej nie wiemy, poza tym, co przekazała nam jej zewnętrzna towarzyszka. To ona obserwuje, relacjonuje i cytuje, podkreślając, że tłumaczenie jest wadliwe. To jej tekstu słuchamy. Oglądamy więc wyobrażenie nie tyle o świecie Rudej, ile o jej odbiorze naszego świata. Obserwujemy linię kontaktu-konfliktu rzeczywistości. Reżyserka wyławia i podkreśla to, co w tej sytuacji najwyraźniejsze: konieczność schematu i wrażliwość na jego zaburzenie. Powtarzalność kroków, czynności, przedmiotów, słów. Nadwrażliwość na chaos, przy czym nadwrażliwość brzmi tu jak eufemizm, bo Ruda wydaje się osobą, której kontakt z chaosem przysparza fizycznego cierpienia. Wyobrażam sobie uczulenie na rzeczywistość, świat, którym można się oparzyć.

Małą Scenę zasłania przezroczysta siatka. Po chwili wzrok się przyzwyczaja i o jej istnieniu przypominają dopiero wyświetlane na niej wizualizacje. Oczy i geometryczne, ruchome kształty. Świat Rudej jest po drugiej stronie. Scenograf Marek Braun zbudował go z innych, mniejszych siatek i ścianek, przezroczystych lub lustrzanych. Między nimi krąży czworo aktorów w szaro-czarnych strojach według projektu Tomasza Armady: Marianna Linde, Anna Moskal, Karol Wróblewski i Mirosław Guzowski. Krąży to nie jest najlepsze słowo, bo najczęściej stoją na z góry upatrzonych pozycjach, przy pulpitach z tekstem, który podają z jednostajną, wysoką intensywnością. Często nierównym chórem, dodatkowo zmultiplikowanym przez nagrania z offu. Wykorzystanie mikroportów podkreśla efekt oddalenia i obcości. Siedzę na skraju widowni, blisko głośnika. Słyszę ich wszystkich z jednego miejsca i zmęczony zasłaniam ucho. Tak przed głosami, jak przed dźwiękiem skrzypiec, na których gra stojąca w głębi sceny Maria Wieczorek. Ale najbardziej męczy mnie ta powracająca co kilka chwil elektroniczna muzyka (Jacek Wierzchowski) o nieprzyjemnych wysokich częstotliwościach. I to ona ostatecznie utwierdza mnie w przekonaniu, że mam być zmęczony, że powinienem czuć fizyczny dyskomfort, że nikt tu wobec mnie nie będzie czuły, bo chaos, bo świat wobec Rudej taki nie jest. Przeciwnie – jest opresyjny, nieznośny i bolesny. Jest przeciwnikiem, z którym trzeba walczyć.

Tylko, czy ten świat oddany na scenie to na pewno kakofonia? Chaos to tylko moja interpretacja rzeczywistości. Równie dobrze można powiedzieć: świat to kosmos i zająć się odkrywaniem rządzących nim prawidłowości. Przecież wszystko istnieje podług pewnych zasad. Wszystko ma formę, a ta swoje prawa. Odbiciem takiej wizji jest teatr Augustynowicz. Wczoraj… to kolejny głęboko przemyślany i formalnie zdyscyplinowany koncert. Nie może być inaczej w sytuacji, gdy tekst rozpisano jak partyturę na cztery głosy i ciała z ich ściśle skodyfikowanym ruchem, co podkreśla końcówka spektaklu, gdy wracają jego początkowe sceny z pozornie chaotyczną sekwencją wymachów Moskal – dyrygentki, która w innych momentach gestem uruchamia lub zatrzymuje skrzypce i aktorów. Z braku doskonalszego porządku musi nam wystarczyć i taki: stop, start, stop, start, cięcie.

W tych zatrzymywanych i puszczanych wodospadach tekstu, który na potrzeby sceny zaadaptowała sama autorka powieści, nie potrafię odnaleźć ducha jej książki. Teoretycznie wszystko się zgadza. Augustynowicz tylko podkreśliła to, co i tak jest wyraźne w lekturze. Brutalność świata, który z jednej strony koi niepokojącą ciemnością pokoju z zasłoniętymi kotarami i głębią lasu, a z drugiej łypie dołem na padlinę i wyje echem cierpienia zwierząt. Eliza i Ruda przez pewien czas mieszkały przy lecznicy weterynaryjnej, ta pierwsza spędziła tam dzieciństwo. To ważne, bo obserwując córkę-tajemnicę, narratorka znajduje podobieństwa do samej siebie z przeszłości, co jest rodzajem szczeliny w murze, cóż że ciemnej i trochę strasznej. Tymczasem świat na scenie ujada dobrymi radami, pasywno-agresywnymi komunikatami, wyrzutami i pretensjami. Zwiastuje je refren: „Rzeczy, które usłyszałam jako matka”.

Brakuje mi w tym spektaklu dojmującego, ale też łagodnego smutku, który co jakiś czas lśnił ciemno na kartkach książki. Nie ma Dziadka płaczącego na ławce przed domem, bezsilnego wobec chaosu, który nie złagodnieje i już zawsze będzie ranił jego wnuczkę. Tkliwość nie przebija formalnej struktury zaproponowanej przez reżyserkę, co widać w jednej z najbardziej wzruszających scen książki, na scenie dziwnie chłodnej. Mam na myśli rozmowę w metrze i łzy, które ronią już prawie dorosła Ruda, Eliza i przygodny pasażer. Te łzy są jak kropki na końcu zdania, dają poczucie sensu i bycia na miejscu, ale też ulgę, że wzajemne porozumienie jest możliwe, że światy się spotykają. Tak jakby szczelinę w murze przez lata udało się przekuć w furtkę i cała ta wyczerpująca, niewyobrażalnie trudna praca nad relacją przyniosła efekt.

Zimny teatr vs gorąca literatura? To nie takie proste. Długo walczyłem z chęcią odłożenia książki na stolik, na wieczne przygniecenie innymi tytułami. Nie polubiłem narratorki. Odganiając natarczywe, a nieuprawnione dywagacje dotyczące intencji, chwyciłem się myśli o pisaniu jako samopomocy. Uspokojony naklejeniem plastra z napisem „uff, rozumiem”, zasłoniłem oboje uszu, żeby zagłuszyć ostatnie dręczące pytanie: a co na to wszystko, na tę książkę i na ten spektakl sama Ruda? I wtedy przez palce przeciekło mi jeszcze jedno, natrętne: czy inne osoby w spektrum byłyby w stanie obejrzeć to przedstawienie, skoro jest tak inwazyjne i intensywne? I z tym, że nie wiem i wiedzieć nie mogę, bo w innym niż one żyję świecie, i sztuka, choć bywa pomocna, to granicy między światami przekroczyć nie jest w stanie, z tym muszę zostać. Tak samo obcy wobec Rudej jak przed lekturą i przed wizytą w Dramatycznym. Aczkolwiek chyba znam to okropne uczucie – gdy rzeczywistość wybija z rytmu. Wtedy czuję, że świat to chaos. I ta definicja mnie uspokaja.

05-02-2025

Teatr Dramatyczny im. G. Holoubka w Warszawie

Wczoraj byłaś zła na zielono

Eliza Kącka

Reżyseria: Anna Augustynowicz

Muzyka: Jacek Wierzchowski

Scenografia: Marek Braun

Kostiumy: Tomasz Armada

Wideoart, światło: Wojciech Kapela

Obsada: Mirosław Guzowski (gościnnie), Marianna Linde, Anna Moskal, Maria Wieczorek, Karol Wróblewski

Premiera: 7 lutego 2025, Mała Scena

Wczoraj byłaś zła na zielono, reż. Anna Augustynowicz, Teatr Dramatyczny im. G. Holoubka w Warszawie

Oglądasz zdjęcie 4 z 5