Szczęśliwe dni: 12 czerwca

aAaAaA
Fot. Karol Budrewicz

Wojciech Młynarski napisał kiedyś piosenkę z taką oto pointą: „bo, kochani, kto na co dzień żyje w cyrku, / temu cyrkiem zdaje się normalne życie!”.

Faktycznie, jak mawiał Walery Wątróbka, można odnieść wrażenie, że żyjemy obecnie pod namiotem – nie dość, że cyrkowym, to jeszcze, że się tak wyrażę, beztlenowym. Tak już zaczynamy do tego przywykać, że wszystko, co się w nim nie mieści, traktujemy jako osobliwość i wynaturzenie. W związku z tym przypomniały mi się pewne fakty, poniekąd artystyczne, które można by ująć słowami: „Ale cyrk!”. Co zresztą piszę nie bez podziwu, choć, cytując towarzysza Wiesława, dziedzina ta jest mi obca.

Otóż dobre czterdzieści lat temu popularna warszawska popołudniówka „Express Wieczorny” wystąpiła z pomysłem, który podchwycił SPATiF, czyli Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu. Chodziło o przygotowanie widowiska z udziałem czołowych aktorów i reżyserów, którzy zastąpiliby na arenie, a nawet pod kopułą profesjonalnych cyrkowców. Pomysł został zrealizowany bodaj dwukrotnie – w roku 1977 i 1978 – pod hasłem „Artyści dzieciom”. Impreza miała charakter charytatywny – dochód przeznaczono na Centrum Zdrowia Dziecka.

Nie widziałem tego wydarzenia, ale śledziłem liczne relacje w mediach. Rzecz była odpowiednio nagłośniona, bo też i nazwiska wykonawców, i numery, których się podjęli, budziły sensację. Odnalazłem w Internecie Polską Kronikę Filmową, która utrwaliła co lepsze kawałki dla potomności – PKF rejestrowała najważniejsze sprawy bieżące z kraju i zagranicy, pokazywano ją przed każdym seansem filmowym, a także w telewizji; prawie w każdym wydaniu poświęcała miejsce kulturze. Oczywiście, nie była wolna od propagandy, ale mimo wszystko do dziś pozostaje bezcennym źródłem obrazów z życia w Polsce Ludowej.

Nie powiem, wzruszyłem się, widząc artystów, którzy należą do historii teatru. Wielu odeszło. Inni, dożywszy sytego wieku, nie występują już na scenie. A tam, na starych czarno-białych kadrach, w pełni sił prezentują umiejętności, które nabyli w krótkim czasie pod okiem fachowców i czynią to z niewątpliwym poświęceniem.

Widowisko reżyserował Ryszard Pietruski; notabene ten bardzo znany aktor był w owym czasie dyrektorem warszawskiej operetki. Proszę spojrzeć na program:

- kimś w rodzaju konferansjera, który zapowiadał i czasem komentował numery był Aleksander Bardini, człowiek-instytucja, profesor PWST cieszący się autorytetem w środowisku teatralnym, a wtedy szczególnie popularny ze względu na lekcje piosenki, których udzielał amatorom w kultowym, jak byśmy dziś powiedzieli, programie telewizyjnym;

- Iga Cembrzyńska wykonywała akrobacje pod kopułą, zaczepiona o coś w rodzaju pajęczyny; starsi czytelnicy pamiętają Cembrzyńską z ról w teatrze i w filmie, a także z wielu piosenek, choćby takich jak A ja mam swój intymny mały świat; młodsi mogli ją widzieć w cyklu wspaniałych filmów, jakie nakręciła ze swoim mężem, Andrzejem Kondratiukiem: Gwiezdny pył, Zegar słoneczny, Mleczna droga, Big Bang, Cztery pory roku, że już nie wspomnę o Hydrozagadce;

- Barbara Wrzesińska prowadziła tresurę psów; kto nie oglądał Wrzesińskiej na scenie czy na ekranie, niech sobie obejrzy na DVD kabarety Olgi Lipińskiej z duetem Sióstr Sisters, który Wrzesińska tworzyła z Krystyną Sienkiewicz;

- po linie z wielkim skupieniem chodził Zbigniew Kurtycz, tocząc stopami metalową obręcz i śpiewając swoją piosenkę życia Cicha woda brzegi rwie – bo był sławnym piosenkarzem, o czym millenialsi mogą już nie wiedzieć, chyba że widzieli jak ten starszy, niewysoki pan wykonuje Cichą wodę z Maleńczukiem, któremu sięgał do łokcia i który mógłby być co najmniej wnukiem Kurtycza; tak było parę lat temu na festiwalu w Opolu;

- Wiesław Gołas i Zdzisław Leśniak podjęli się roli klaunów – staczali walkę bokserską, nieprzytomnie śmieszną, bo Leśniak, nazywany czasem polskim Chaplinem, był malutki jak pchełka, a chudy Gołas, też przecież nie wyrwidąb, wydawał się przy nim dryblasem;

- ikona rodzimego kina, prześliczna Pola Raksa („Poróżniła nas / Za jej Poli Raksy twarz” – śpiewał Zbigniew Hołdys z Perfectem w Autobiografii) wystąpiła jako treserka lwów; nawiasem mówiąc rok wcześniej podobną tresurę zademonstrował Gustaw Holoubek;

- dla odmiany Danuta Szaflarska tresowała konie; Szaflarskiej chyba nie trzeba przedstawiać;

- Piotr Fronczewski (kto nie zna, niech zajrzy do Ateneum) dał pokaz woltyżerki; kto nie wie, co to woltyżerka, niech zajrzy do słownika;

- Andrzej Zaorski połykał ogień; ten świetny aktor komediowy i kabaretowy już nie występuje, ale ja zawsze będę go pamiętał jako konferansjera w białym fraku i sandałach (Gallux Show Lipińskiej) i słynnego opowiadacza filmów w radiowym programie 60 minut na godzinę (na pierwszą kwestię Zaorskiego: „Fajny film wczoraj widziałem” Marian Kociniak odpowiadał słynnym pytaniem: „Momenty były?”);

- Jan Kobuszewski, co tu gadać – legenda; z turbanem na głowie nakłaniał nieco ospałe słonie do odtańczenia walca, tłumacząc przy okazji, że zwierzęta są senne, bo pora późna; rzeczywiście – widowisko skończyło się nad ranem;

- w finale cały ansambl wyszedł, jak to bywa w cyrku, przy dźwiękach marsza Dunajewskiego; pojawili się Andrzej Wajda, Zygmunt Hübner i Jerzy Kawalerowicz, którzy wcześniej trudnili się też zamiataniem areny.

Kamera PKF pokazuje jeszcze Zbigniewa Zapasiewicza –  ten jednak siedzi na widowni; zawsze był artystą pełnym powagi.

Tak sobie myślę, czy dziś podobna impreza mogłaby się odbyć i z czyim udziałem? Kto mógłby być treserem, kto akrobatą, a kto klaunem? Może nawet widzę kandydatów, ale na razie ich nie zdradzę.

12-06-2017

Oglądasz zdjęcie 4 z 5