Suche fakty (1)

aAaAaA
fot. archiwum prywatne

Postanowiłam zatytułować ten felieton, raz na zawsze i do końca świata tak samo, Suche fakty. Stałam się wielbicielką suchych faktów. Wyznawczynią, doprecyzuję. Gdyż nie byłam nią. Byłam otumaniona narracjami, a nie faktami. Aspektami spraw tumaniłam się, motywacjami, co kto uważa, dlaczego coś robi – to mnie urzekało do cna. Wtedy, gdy nie byłam jeszcze wielbicielką suchych faktów, bo byłam wersją siebie młodszą i powabniejszą (co przeminęło), jednocześnie jednak ułomną umysłowo (co, na szczęście, też przeminęło), niemniej wskutek owej ułomności kompletnie lekceważyłam fakty, jakby ich w ogóle nie było. Lekceważyłam je do cna, bujając w obłokach i żywiąc się niebiańską trawą. Trudno.

Kontynuuję.

Czym są suche fakty?

Tu powołam się na autorytet Myszy.

Jest to postać z Alicji w krainie czarów, która jest pełna osuszającej mocy suchych faktów. Jak pamiętamy lub nie, z łez Alicji tworzy się sadzawka, w której cała banda stworów tapla się i błoci. Jest im mokro, dlatego Mysz proponuje opowieść złożoną z suchych faktów – jako remedium na ich stan.

Mysz:       
- Fakty! Suche fakty! Dość obślizgłych opinii, wypluwanych przez rozwarte paszcze dyskutantów. Ja wielbię moc suchych faktów. Fakty są najsuchsze z wszystkiego, co suche. Suche fakty nie kłamią. Suche fakty nie mamią. Suchy fakt jest jak kawałek sera: masz go przed oczyma, dotykasz go wąsikiem, twój wąsik mówi „tak, oto jest wspaniały fakt”. Interpretacja jest wrogiem faktu, istotą z piekła rodem.

Interpretacja jest spęczniała, gruba, rozrasta się i sama siebie może rozbuchać do granic galaktyki, a jednak interpretacji nie dotkniesz wąsikiem.

Oto Alicja. Dotykam jej wąsikiem. Bezspornie Alicja ma głowę. Wciąż na karku. Oto suchy fakt.



Oczywiście – to wszystko nieprawda, Mysz wcale tak nie mówiła. Mysz u Carolla mnożyła suche fakty dotyczące Wilhelma Zdobywcy, szczodrze nimi szafując, ale suche fakty nikogo nie wysuszyły: ani ptaka Dodo, ani Papużki, ani Orła.

Czy Mysz się myliła co do mocy suchych faktów?

Oto suchy fakt: zmiana na stanowisku dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Wciąż trwa komentowanie złotej waginy: ojejku-jejku, o tempora, o mores, pohańbienie marmurów. Komu nie po drodze z Moniką, życzy jej, by ją piekło pochłonęło, utonęła w sadzawce, a trupa przysypał złoty brokat waginalny. Niechaj jej niedorzeczne deklaracje sprowadzą na nią szarańczę i polio, niech wszyscy widzowie oplują próg kasy biletowej i niech powstanie z tego sadzawka, w której utonie Biuro Kultury. Niech strusie w warszawskim ZOO składają nie tylko wielkie, ale od razu zepsute jaja, którymi można będzie rzucać efektywnie i z hukiem w te jej kolektywne przedstawienia, feministyczne womity i wydumane herstorie.

Monika Strzępka objęła Dramatyczny, Tadeusz Słobodzianek zmienia swoje zdjęcie profilowe na FB na fotę w słomkowym kapeluszu. Oto suchy fakt. Następnie pojawia się jeszcze Moet i życzenia. Ten suchy fakt również wielbię, ponieważ on mówi bardzo dużo o tej sytuacji.

Czyli co?

Love is in the air.

Ja natomiast czytam teraz kilka książek na raz, a jedną z nich jest dzieło Witolda Jurasza Demony Rosji. Uprzedzam, że będę się nad tym dziełem znęcać, nie szczędząc cytatów. To, że trwa wojna w Ukrainie, nie usprawiedliwia dla mnie wszystkiego.

Przypomnę, że istnieje piękna tradycja długotrwałego, nieustępliwego wracania do swoich obsesji. Katon Starszy kończył każde swoje przemówienie w senacie rzymskim słowami „poza tym uważam, że Kartagina powinna zostać zniszczona”. Tematy poruszał Katon różne, ale lejtmotyw miał stały. Ja będę cytować Jurasza, bo nie zgadzam się, by ten sposób myślenia o świecie pozostał nieskomentowany.

Postanowiłam też przeczytać Ćpuna Williama Burroughsa. Jest to lektura na jedno popołudnie, więc to zrobiłam i bardzo mi jest z tego powodu przykro. Nie rozumiem tej legendy literacko-ćpuńskiej, to raz, a na skrzydełkach wyczytałam, że nie napisał on hymnu pochwalnego na cześć narkotyków. Jeśli wydajemy literaturę o ćpaniu, to czy trzeba pisać, że narkotyki są złe, jak do dzieci? Jakkolwiek jestem rozczarowana literacko, stał się Burroughs inspiracją dla Davida Bowie czy Lou Reeda, i niech tak zostanie. Po prostu mam poczucie wszechogarniającej cenzury obyczajowej, która za mojego życia infantylizuje dyskurs publiczny.

Dla przeciwwagi moim rozczarowaniom i utyskiwaniom przedstawię suchy, pozytywny fakt. Oglądam na Netfliksie serial Midnight Mass i dawno nie słyszałam tak fascynujących dyskusji o istnieniu lub nieistnieniu Boga. Pomimo tego, że serial jest częściowo horrorem, otrzymujemy poziom dyskusji światopoglądowych, który jest niedostępny w Polsce. Uważam, że w naszej przestrzeni publicznej dyskurs o wierze stał się bezprecedensowo prymitywny. Obie strony obrzucają się błotem: jedne kule są lepione ze słów typu: zepsucie, zgnilizna, Zachód, nihilizm itp., czyli stary, spluty bełkot. Druga strona lepi kule z księży-gejów, pedofilii, przemocy, pazerności, okrucieństwa wobec kobiet, patriarchatu itd. Niezależnie od tego, że zarzuty wobec Kościoła są prawdą, ludzie potrzebują też debaty na temat swojej wiary lub niewiary, konsekwencji obu postaw i odpowiedzi na pytania, skąd wziąć pocieszenia – ponieważ życie jest pełne cierpienia. Temat – Bóg lub jego nieistnienie – jest kopalnią. Serial, opisany na Netfliksie jako horror, sensacja, dramat wchodzi na poziom pokazywania racji bohaterów, który mnie krzepi. Suchy fakt.

07-09-2022

Oglądasz zdjęcie 4 z 5