Rekwizyt wysokiego ryzyka

aAaAaA
fot. Marta Kaczmarek

Jakie czasy, taka lektura. Aby zakotwiczyć się dobrze w rzeczywistości, czytam I ślepy by dostrzegł Orwella i odświeżam sobie równolegle Rok 1984. Lekko przechodzę przez znane wszystkim dyrektywy Ministerstwa Miłości, Ministerstwa Obfitości oraz Ministerstwa Pokoju i Prawdy, ale gdy docieram do akapitu, w którym Ministerstwo Edukacji zatwierdza rozporządzenie zmieniające podstawę programową kształcenia ogólnego w kontekście edukacji dla bezpieczeństwa i wprowadza w szkołach między innymi obowiązek szkolenia strzeleckiego, orientuję się, że nie czytam powieści Orwella, tylko gazetę codzienną. Spoglądam na zegar ścienny w kształcie księżyca. Mija północ. Zaskoczona obserwuję, jak sekundnik zaczyna wariować. Najpierw tyka z podwójną szybkością, a następnie całkowicie zatrzymuje się. Chcę wrócić do lektury, ale litery zaczynają żyć własnym życiem. Całe akapity faktów i fake newsów uciekają mi sprzed oczu. Zmęczona zasypiam.

Budzę się nad ranem, trzęsąc się z zimna. Otulam się kocem i odpalam poranne wiadomości. Na czerwonym pasku powoli przesuwa się informacja, że nie tylko w szkołach wprowadza się obowiązek doskonalenia sztuki strzeleckiej, ale również w korporacjach, firmach ubezpieczeniowych i obowiązkowo… w teatrach.

Pierwsza moja myśl: no, bez kitu, żart to chyba jest.

Druga: nie lepiej strzelać do siebie słowami? Równie skutecznie potrafią zabić cenne inicjatywy.  

Następnie przypominam sobie przypadek Aleca Baldwina, który podczas kręcenia jednej ze scen filmu Rust postrzelił ze skutkiem śmiertelnym operatorkę zdjęć. Na planie była ostra amunicja. Jak wynikało z przeprowadzonego śledztwa, amunicja nigdy nie była bezpiecznie przechowywana, a broń była często pozostawiana bez nadzoru. Od śmiertelnego postrzału prosto w brzuch zginął również – grający postać fikcyjnego muzyka i mściciela Erica Dravena – Brandon Lee, syn nieszczęśliwie zmarłego Bruce’a Lee, którego z kolei – jak głosi legenda – zabił „cios wibrującej pięści” zadany przez mnichów z klasztoru Szaolin. Rozmyślając o statyście zabitym strzałem w głowę z broni, w której inny statysta na planie filmu The Captive nieumyślnie zostawił prawdziwy nabój, wchodzę do teatru. Zatrzymuje mnie koleżanka – bardzo znana, ceniona aktorka filmowa. Na moje pytanie dotyczące najświeższych doniesień reaguje szczerym oburzeniem. Dobitnie, perlistą dykcją przedstawia swój punkt widzenia. Uważa, że takie rozporządzenie jest niedopuszczalne i że kolejnym krokiem będzie zalegalizowanie prawa do zabijania. Zabijania, aby móc żyć. I ma serdecznie dosyć tej męczącej sytuacji powodującej, że nowe spektakle powstają w atmosferze histerii wojennej. Opowiada się za całkowitym zakazem posiadania i używania broni. Bez wyjątków. Zanim jestem w stanie cokolwiek z siebie wykrztusić, odchodzi, a za nią jak cień podąża jej osobisty ochroniarz. Kiedy mierzę go wzrokiem, zmieszany zakrywa połą płaszcza broń palną. Kaliber 12 mm. – Hm – myślę sobie – ale faktu, że zatrudnia uzbrojonego ochroniarza, aby strzegł jej bezpieczeństwa, nie uważa za niestosowny. Ciekawe – mówię bezwiednie na głos. Wścibski portier podchwytuje: – Ciekawe, czy po zakończeniu kursu i wystrzelaniu odpowiedniej ilości amunicji artyści dostaną automatycznie pozwolenie na broń? – Zapewne – odpowiadam. – Wystarczy jedynie dostarczyć orzeczenie lekarskie stwierdzające fizyczną i psychiczną zdolność do posługiwania się bronią.

Podczas próby wznowieniowej do spektaklu rozmawiam z instruktorem strzelectwa. Nadzoruje w jednej ze scen prawidłowe użycie karabinów maszynowych, które strzelają oczywiście ślepakami. Bardzo głośno. Robią piorunujące wrażenie. Ale są stuprocentowo bezpieczne. Rozmawiamy o tym, jak dzisiaj projektuje się tarcze na strzelnice. Dla dzieci. Na pytanie: „Kochane dziatki, do kogo chcecie dzisiaj strzelać?”, najczęściej chóralnie odpowiadają: „Do Putina!”. Dlatego strzelnica, wychodząc naprzeciw potrzebom, przygotowała dwie wersje tarczy: jedna przedstawia jego dość realistyczną sylwetkę, druga jest bardziej kreskówkowa i przedstawia go w formie różowiutkiego prosięcia. Przysłuchująca się naszej rozmowie inspicjentka, przegryzając wegańską przekąskę, wtrąca oburzona: – Prosię powinno czuć się teraz urażone. – Niemniej jednak takie są fakty. – Wie pani –  odpowiada na to instruktor wyraźnie zauroczony jej postawą – kiedyś broń miała znaczenie głównie moralne. Nie sposób było trafić do celu, ale huk przy wystrzale był naprawdę imponujący. – Moralnie dopuszczalne? – natychmiast ripostuje rekwizytor, któremu w tym samym momencie przekazują militarne obiekty aktorzy. Zazdrosny przecina atmosferę flirtu i dodaje: – Schować rekwizyty do cekhauzu?

Po próbie wracam zmęczona do domu. W popularnej stacji radiowej trwa debata. Padają argumenty: – Poziom stresu wpływa na poziom decyzyjny. Trzeba przyzwyczajać obywateli do obcowania z broną… przepraszam, bronią – poprawia przejęzyczenie autorytet w kwestiach militarnych. Kolejny rozmówca ironizuje: – Kto przetrwa pomimo wszystko, a komu władza zagwarantuje przetrwanie? – Co z nauką dyplomacji i rozwiązań pokojowych? – dodaje ktoś inny nieśmiało.

Biorę prysznic i idę spać. Śni mi się wielka brunatna niedźwiedzica, jej futro jest miękkie, a uścisk łapy mocny, ale nieagresywny, raczej łagodny i wspierający. Wpatruje się we mnie tymi wielkimi czarnymi oczami i przegryzając dżdżownicę, mówi: – Pewne siły wiedzą, że ludzie nie mogą korzystać z prawa do wolności, jeśli nie mają siły by jej bronić.

19-07-2023

Oglądasz zdjęcie 4 z 5