Raper w ogrodzie
Z całego pandemicznego roku najgorzej zniosłam moment na samym początku pandemii, kiedy absurdalną rządową decyzją zamknięto przed nami lasy, parki i publiczne ogrody. Bohaterom Samoluba, spektaklu Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, małym Zosi (Joanna Wąż) i Maćkowi (Aleksander Stasiewicz) mogłabym właściwie pozazdrościć opanowania i anielskiej cierpliwości, której mi wtedy zabrakło – najpierw klęłam na czym świat stoi, a potem zaczęłam szukać sposobów obejścia idiotycznego zakazu. I chyba nigdy tak długo nie spacerowałam po wyjętych spod prawa terenach zielonych, jak właśnie na początku pandemii.
Zosia i Maciek też koniec końców rozbijają mur, który dzieli ich od ogrodu samolubnego olbrzyma, który chce zachować tę przestrzeń tylko dla siebie. Jednak zabawa w zgadywanie, kogo twórcy spektaklu widzieli w samolubnym olbrzymie (kandydata wjeżdżającego limuzyną tam, gdzie innych obowiązywał zakaz wstępu, aż nadto łatwo byłoby wskazać), jest bezprzedmiotowa – choć zrealizowany w pandemicznym interlockdownie, dosłownie tydzień przed ponownym zamknięciem instytucji kultury w Lubuskim, Samolub jest wolny od politycznych aluzji, także tych czytelnych wyłącznie dla starszej publiczności, z reguły towarzyszącej maluchom na widowni. Wolny jest też od szerszych współczesnych kontekstów, aktualnych pytań o granicę między publicznym a prywatnym, o prawo do krajobrazu, do natury, o zagrożenia dla niej. Pandemiczna rzeczywistość wdarła się w niedzielny pokaz Samoluba tylko raz, podczas otwierającej przedstawienie improwizowanej sceny, w której bohaterowie rozmawiają z publicznością. Zosia pokazuje widzom ręcznie robioną lupę. „Co to jest?” – pyta. Wśród odpowiedzi, jakie padają, pojawia się i całkiem, wydawałoby się, absurdalna: „Tornister!”. „Tornister? To do jakiej szkoły wy chodzicie?” – śmieje się Zosia. Na co jedna z matek trzeźwo zauważa: „Do zdalnej”.
W zdalnej szkole lupka pozwalająca na wyszukiwanie informacji w sieci może rzeczywiście wystarczyć za cały tornister, a terenowa lekcja przyrody wydaje się abstrakcją. A spektakl Michała Wnuka, absolwenta wrocławskiej PWST (dzisiejsza AST) i szefa Teatru im. Andreasa Gryphiusa w Głogowie pozostaje w bezpiecznych granicach uniwersalnej opowieści o tym, że trzeba dzielić się dobrem z innymi, bo – jak mawiał autor literackiego oryginału – tylko przekroczenie własnego egoizmu daje nam szansę na odczuwanie szczęścia. Samolub próbuje małym i większym widzom przywrócić prawo do realnej, nie wirtualnej wyprawy do świata sztuki i do odrobinę staroświeckiej opowieści z prostym morałem. Czy robi to skutecznie?
Punktem wyjścia jest rewolucyjny motyw zeskłotowania opuszczonego ogrodu przez dzieci, popularny temat literacki – znamy go choćby z historii małej Mary opisanej przez Frances Hodgson Burnett, ponurej i zawziętej dziewczynki, którą przez furtkę do ogrodu przeprowadził kos. U Burnett to Mary była samolubem, a ogród stał się lekarstwem na jej egoizm. Lubuski Teatr sięga po mniej znaną opowieść autorstwa Oskara Wilde’a – jej bohaterem jest samolubny pan na włościach, który przegania dzieci ze swojego ogrodu. Bez ich śmiechu i zabaw ogród marnieje, panuje w nim wieczna zima, a inne pory roku omijają tę przestrzeń z daleka. Wreszcie któregoś dnia olbrzym widzi przez okno, jak dzieci swoim powrotem przywracają życie ogrodowi – rozumie swój błąd i burzy mur, jaki postawił wokół posiadłości. Historyjka Wilde’a jest też opowieścią o zbawieniu, które jest możliwe poprzez wyzbycie się egoizmu – wśród dzieci, które pojawiają się pewnego ranka w ogrodzie, jest mały chłopiec, jedyny, który nie ucieka na widok olbrzyma. Znika jednak potem i pojawia się dopiero wiele lat później, kiedy bohater jest już stary i schorowany. Mówi olbrzymowi: „Pozwoliłeś mi bawić się w swoim ogrodzie, a dziś zaprowadzę cię do mojego, do raju”. Rano dzieci znajdują olbrzyma martwego.
W Samolubie na podstawie Samolubnego Olbrzyma nikt nie umiera, nie ma też tego religijnego motywu, jest natomiast sporo rapu w wersji dla najmłodszych. I jest podwójność postaci tytułowego bohatera, któremu towarzyszy ktoś w rodzaju jego anioła stróża czy może raczej zagubionej duszy, kto a to chowa się za ponurą maską olbrzyma, a to tłumaczy dzieciom jego problemy i podpowiada sposób działania – to niedopowiedzenie dotyczące roli Marka Sitarskiego jest właściwie jedyną zagadką w tej realizacji, bo generalnie spektakl Lubuskiego Teatru to prosta historia z dość topornie wyeksponowanym przesłaniem, które można sprowadzić do refrenu rapowanej w finale piosenki: „żeby dobrze żyć, nie można samolubem być”. I niby nie ma się o co czepiać, rap jest przecież daleki od finezji w rymie, ale warto dodać, że jest też daleki od wszelkich form ugrzecznienia i upupienia – trudno wyobrazić sobie najmłodszego choćby rapera, dla którego jedyną formą buntu będzie strzelanie z procy papierową kulką w pupę siostry/koleżanki. A taki jest właśnie, mimo czapeczki założonej daszkiem do tyłu, raper Maciek z Samoluba.
Rap jest zresztą jedynym sposobem realizatorów na uwspółcześnienie tej opowieści – gdyby nie ten zabieg, można by Maćka i Zosię włożyć w ramy baśni sprzed ponad wieku, w której dwójka biednych dzieci bawi się w ogrodzie złego dziedzica. Przenosząc ją w dzisiejsze czasy, dramaturg Tomasz Olczak bierze w nawias wszystkie realne konsekwencje takiej zmiany – całkowicie praktyczne, jak dostęp do publicznych parków, ogrodów i skwerów, ale też te dotyczące przyzwyczajeń, sprawiających, że współczesne dzieciaki trudno oderwać od komputera i sprawić, żeby obudził się w nich apetyt na analogowe życie wśród zieleni.
Z deklaracji Michała Wnuka wynika, że jego celem była prosta opowieść z prostym przekazem, taka, której w tych trudnych, pandemicznych czasach potrzebujemy. Rzecz w tym, że prostota w przekazie nie wyklucza finezji i wyrafinowania w formie – tu zabrakło jej nie tylko w tekście, w topornych rymach rapowanych piosenek, ale też w scenografii Joanny Kinder (tajemniczy ogród to tak naprawdę pas drzew na przemian budzących się do życia i usypiających snem zimowym za sprawą wyświetlanych na pniach wizualizacji) czy kostiumie (mali ogrodnicy noszą nic innego, jak tylko ogrodniczki). Joanna Wąż i Aleksander Stasiewicz dwoją się i troją, żeby przekonać nas, siedzących na widowni, że dobrze czują się w skórach dzieciaków szalejących w ogrodzie, ale trudno zachowywać się naturalnie, przemawiając do siebie nawzajem rymami częstochowskimi. Można poprzestać na satysfakcji, że mały widz wychodzi z teatru z utrwalonym morałem, że nie można samolubem być, ale byłoby cudownie, gdyby przy okazji pobierania takiej nauki przeżył jeszcze teatralne zauroczenie, tym bardziej że współczesny teatr dla najmłodszych co i rusz podsuwa nam przykłady udanych połączeń jednego z drugim. Dowodem jest chociażby równolegle z Samolubem odbywająca się premiera Ojei. Dziewczynki, która zapomniała własnego imienia we Wrocławskim Teatrze Lalek, opowieści z równie prostym przesłaniem (akceptujmy dzieci takimi, jakie są), ale dostarczającej całego mnóstwa frajdy w oglądaniu. A Samolubowi jakkolwiek łatwo poszło z morałem, to z rzuceniem uroku na publiczność było cokolwiek ciężko.
19-03-2021
Lubuski Teatr w Zielonej Górze, koprodukcja z Teatrem im. Andreasa Gryphiusa w Głogowie
Samolub
na podstawie opowiadania Samolubny Olbrzym Oscara Wilde’a
scenariusz i teksty piosenek: Tomasz Olczak
reżyseria: Michał Wnuk
scenografia: Joanna Kinder
muzyka: Dorota Drozd, Mirosław „Kuba” Kaczmarek
wizualizacje: Jakub Wantuła
obsada: Joanna Wąż, Aleksander Stasiewicz, Marek Sitarski
premiera: 06.03.2021
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.