Punkt (bez) wyjścia

Punkt zero, reż. Adam Orzechowski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku
aAaAaA
fot. Natalia Kabanow

Nad głowami bohaterów i bohaterek najnowszego przedstawienia Radosława Paczochy i Adama Orzechowskiego wisi ogromna złota kula. Scenografka Magdalena Gajewska „wepchnęła” ją w sufit zbudowanego na scenie szkieletu eleganckiego mieszkania, nadając jej tym ustawieniem kilka przynajmniej znaczeń – kulę możemy czytać jako jeszcze jeden dizajnerski gadżet w krajobrazie codzienności Marcina (Mirosław Baka) i jego pretensjonalnych bliskich, możemy też widzieć w niej czyhające na ów światek zagrożenie, zapowiedź destrukcji czy choćby dekompozycji. Ale kula ta może być po prostu znakiem siły napędowej, dzięki której poranek za porankiem turla się przedstawiona w Punkcie zero rzeczywistość.  

I być może to dobry trop, bo na początku przedstawienia bohaterowie i bohaterki wysypują się energicznie na scenę niczym wystrzelone ze sprężyny kulki. Mechanizm ruszył, osoby dramatu zajmują swoje miejsca. Wspomniany już Marcin wybiera pozycję statyczną – za kuchenną wyspą, gdzie w uroczym fartuszku wyciska rodzinie krzepiący sok z pomarańczy. Jego żona Monika (Sylwia Góra), syn Mateusz (Paweł Pogorzałek) oraz córka Marysia (Katarzyna Borkowska) nawykowo pokonują dobrze znane trajektorie, które łączy jedno – nie przecinają się w żadnym miejscu z linią egzystencjalną Marcina. Monika nie zwraca uwagi na starania Marcina, nie zwraca uwagi przede wszystkim na niego samego. Podobnie obojętne w stosunku do głównego bohatera Punktu zero wydają się jego dzieci, zatopione po czubki głów w rzeczywistości wirtualnej i mediach społecznościowych. Pierwsze fragmenty przedstawienia bez skrupułów obnażają Marcina – ujawniają jego bezradność wobec najbliższej rzeczywistości, nieumiejętność sprzeciwienia się jej; odkrywają wyrachowaną umowność współtworzonego przez niego rodzinnego kontraktu i brak pomysłu (oraz energii) na ewentualną zmianę dotychczasowego scenariusza (współ)istnienia. Wyraźnie, bez ogródek wskazują życiowy moment, w którym znalazł się i utknął bohater. Punkt zero, gdzie wszystko dotychczasowe wyczerpało się i nic (oraz nikt) tej pustki póki co nie wypełnia.

Zamknięty w drewnianym pudełeczku bohater – bo tak z perspektywy widowni wygląda zbudowany przez Gajewską minimalistyczny apartament polskiej klasy (ponad)średniej – choć usytuowany aktualnie w życiowej kropce, nie jest odseparowany od własnej przeszłości. Ta, z wielu względów bardzo istotna w całej opowieści, pojawia się w narracjach samego Marcina, przedstawiającego się nam jako reprezentant pokolenia „młodych wilków”, którzy łapczywie korzystali z możliwości czasu polskiej transformacji oraz jej bezprawia. I te właśnie okoliczności bardzo konkretnego czasu i równie jawnych zdarzeń wydają się obszarem zainteresowań Paczochy i Orzechowskiego, one też wskazywane są tutaj jako jeden z ważniejszych budulców biografii Marcina i jego aktualnej udręki. Scenicznym ekwiwalentem przeszłości stają się tutaj także drugoplanowi bohaterowie i bohaterki – goście z przeszłości, zmaterializowane wspomnienia, duchy zmarłych. Oni i one towarzyszą Marcinowi oraz jego rodzinie w ich pierwszym pojawieniu się w przestrzeni ciemnego apartamentu. Mijają się bezszelestnie, sprawiając wrażenie naturalnych towarzyszy i towarzyszek bohatera. Ich proweniencje nie są trzymane w tajemnicy długo. Bosy saksofonista w korporacyjnym garniturze to Zbyszek (Michał Jaros), kolega z pracy Marcina, z pozoru szczęśliwy hedonista, który zaskoczył wszystkich samobójczym skokiem z okna. Gest ten, jak zresztą wszystkie działania Zbyszka, zakończył się osiągnięciem zamierzonego celu. Kobieta w eleganckiej sukience z przypiętą do ramienia kroplówką to Bogna (Joanna Kreft-Baka), młodzieńcza miłość Marcina z czasów sprzed kariery, pieniędzy i sztywnego planu dnia. Bogna pojawia się w życiu bohatera jako realna postać z konkretnymi roszczeniami, ale jawi się tu także jako widmo, powidok z przeszłości będący żywym wcieleniem młodzieńczego zakochania – młoda Bogna (Agata Woźnicka) w luźnej białej koszuli i rozpuszczonych włosach krąży milcząco wokół Marcina, eksponując ciało przypominające inny, niemożliwy do odtworzenia czas.  

Mamy więc na scenie Teatru Wybrzeże dość konwencjonalny portret współczesnej rodziny z nieszczęśliwym bohaterem męskim w centrum. Mamy rozpad, powierzchowność, powtarzalność. I niestety – do końca przedstawienia otrzymamy niewiele więcej. Kryzys egzystencjalny Marcina zbiega się w czasie z odwiedzinami Bogny, ukochanej sprzed lat, która żąda pomocy. Nieuleczalna choroba wymusza horrendalne kwoty na podtrzymywanie życia kobiety, ale Marcin nie jest w stanie zaoferować jej więcej niż opłacenie jednego dnia leczenia. Wizyta uruchamia wspomnienia. Bohater zaczyna rozpamiętywać siebie sprzed lat, swój młodzieńczy, skupiony głównie na seksualnej przyjemności związek. Wspomina beztroskę, nonszalancję, radość. I co za tymi „dziadami” idzie? Ano nic. Bohater nie podejmuje żadnych działań, nie podejmuje trudu jakiejkolwiek pomocy umierającej znajomej. Nie podejmuje wysiłku pomocy samemu sobie. Pułapka punktu zero zobowiązuje, a Marcin nie próbuje nawet przekroczyć jej granic.

Bogna nie jest jedynym upiorem z przeszłości, który ma potencjalną moc wytrącenia Marcina z życiowego odrętwienia. Ironiczne spojrzenie rzuca w jego kierunku Zbyszek, który po skutecznym samobójstwie oddaje się przygrywaniu na saksofonie. Spotkanie z nim także ma charakter rewizyjny – Marcin przygląda się przez pryzmat Zbyszka własnej karierze, zasadzonej na bezrefleksyjnym pomnażaniu kapitału. Swojego też, ale głównie cudzego. Ponownie jednak spotkanie z przeszłością nie skłoni bohatera do podjęcia jakiejkolwiek inicjatywy – sprzeciwu, ucieczki, zakwestionowania systemu. Szansę na przełamanie tej bezradności niosą konfrontacyjne rozmowy z najbliższymi. I o ile dialog z Moniką uzmysławia Marcinowi porażającą iluzoryczność łączącej ich relacji, o tyle spotkania z synem i córką przynoszą jakąś nadzieję na obecność szczerych uczuć. W formie mocno rachitycznej i pełnej deficytów, ale jednak. Czy to coś zmienia w rozrysowanym tu krajobrazie? Niewiele.

Jeśli chodzi o samą inscenizacyjną pracę – Punkt zero zrealizowany jest sprawnie i z dużym staraniem formalnego zróżnicowania monotonnej linii fabularnej. Scenografia Magdaleny Gajewskiej i muzyka Marcina Nenki składają się na ponury, emanujący szczególnego rodzaju jałowością i wyczerpaniem widok, świetnie odpowiadający przedstawianej na scenie rzeczywistości. Zespół aktorski nie zawodzi i – na ile to możliwe – buduje swoje postaci z marginesem niedopowiedzenia. Najmniej ciekawie wypada tu Agata Woźniak, niemająca właściwie nic do zagrania. Porusza nas za to cierpienie Marcina w kreacji Mirosława Baki, przekonuje chłód skupionej na sobie Moniki, którą Sylwia Góra stara się przedstawić jak najbardziej dwuznacznie. Ze smutkiem patrzymy na pozbawione relacyjnego ciepła, odarte z poczucia bezpieczeństwa i umiejętności budowania dialogu nastoletnie osoby, które Paweł Pogorzałek i Katarzyna Borkowska przedstawiają z zaznaczeniem humorystycznych niuansów. Cynizm postaci Joanny Kreft-Baki i autoironia, którą wprowadza rola Michała Jarosa próbują rozsadzić nieco ten konwencjonalny landszaft. I w wielu momentach dobra praca aktorska ożywia nieco stereotypowe obrazy wyłaniające się z tekstu Radosława Paczochy. Bo sam dramat jest najsłabszą warstwą tego przedstawienia. W moim przekonaniu zasadniczy błąd polega tu na nieadekwatności i nieskuteczności języka – nie da się opowiadać i diagnozować problemów pokolenia Marcina, używając do tego języka pochodzącego z czasów, które owo pokolenie ukonstytuowały. Nie da się opowiadać o obszarach dotykających transformacji językiem lat dziewięćdziesiątych czy dwutysięcznych. A z tego rodzaju narracją mamy tu do czynienia – pozbawioną wewnętrznego zróżnicowania i dystansu, które dałoby zastosowanie w obrębie tej opowieści kilku perspektyw. W konsekwencji słuchamy rażąco przebrzmiałych i banalnych refleksji na temat społecznych ról, płci, związków. Brakuje natomiast tego, co mogłaby ta obyczajowa i sięgająca po konkretną czasoprzestrzeń historia uruchomić – rozmowy o „kulturze zapierdolu” wynikającej z „tradycji” wypracowanych dwie, trzy dekady temu; o kryzysie psychicznego dobrostanu, o samotności współczesnych nastolatków.

Ciekawy punkt wyjścia nie otrzymuje tu wystarczająco ciekawego rozwinięcia. Nie nadrabiają tego fabularne koncepty, bo bohaterowie i bohaterki przedstawienia są jak wystrzelane ze sprężyny kulki w analogowej grze – poruszają się jedynie w obrębie kilku wystudiowanych ruchów i wracają na swoje miejsce. Do punktu zero.

21-04-2023

Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Radosław Paczocha
Punkt zero
reżyseria: Adam Orzechowski
dramaturgia: Radosław Paczocha
scenografia: Magdalena Gajewska
muzyka: Marcin Nenko
obsada: Mirosław Baka, Sylwia Góra, Michał Jaros, Joanna Kreft-Baka, Paweł Pogorzałek, Katarzyna Borkowska, Agata Woźnicka
premiera: 13.01.2023

Punkt zero, reż. Adam Orzechowski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku
Punkt zero, reż. Adam Orzechowski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Oglądasz zdjęcie 4 z 5