Przeciekanie

Laguna, reż. Paweł Sakowicz, TR Warszawa

aAaAaA

fot. Filip Preis

Spod błękitnego płótna wygląda zarazem szklista i pulchna, żylasto-gąbczasta kula, którą ugniata niewyraźna quasi-ludzka zjawa, pozostawiając na niej brunatne ślady, jak zmazy naciekające na już i tak poharatane terytorium. Postać, rozmazana niczym demon, który istnieje pomiędzy światami i tylko podszywa się pod ciało, przyssała się do mięsistego kosmosu, a ten, choć przypomina brzuch, w istocie jest raczej surrealistyczną gałką oczną, otoczoną długimi rzęsami i należącą, jak się zdaje, do jakiejś niezwykłej istoty.

Makabryczno-zmysłowy obraz Patryka Różyckiego, który pojawił się na plakacie Laguny w choreografii i reżyserii Pawła Sakowicza, zaprasza do patrzenia na to, co wydarza się w spektaklu, okiem radykalnie ucieleśnionym, migrującym między kontrolą a chaosem, paradoksalnie odrzucającym widzialne i oddającym się we władanie mrocznego niesamowitego. Intensywności podświadomego, irracjonalnego i abiektalnego wdzierają się zresztą w ciała osób aktorskich, które stają się same sobie obce.

Różycki namalował lagunę: przestrzeń mamiącą intensywnie niebiesko-turkusowymi barwami, ale pod łagodną taflą skrywającą nieobliczalne potencjały, podatną na transformacje i ontologiczne metamorfozy, zawsze jakoś naznaczoną możliwością stania się czymś zupełnie innym – torfowiskiem albo bagnem. Jej płytkie wody pulsują sprzecznościami, naprzemiennie odkrywając i zakrywając tajemnice, wypluwając i pochłaniając zarówno to, co martwe, jak i to, co żywe. Tak jak tożsamość laguny jest labilna i wywrotna, bo – w zależności od trajektorii przypływów i odpływów – jej terytoria przynależą (oczywiście nigdy nie w pełni) do sfer albo lądowych, albo morskich, tak w spektaklu TR Warszawa osoby aktorskie (Dobromir Dymecki, Mateusz Górski, Natalia Kalita, Rafał Maćkowiak, Sebastian Pawlak, Agnieszka Żulewska) nieprzerwanie fluktuują, przepoczwarzają się i działają jak tricksterskie wilkołaki – zawsze pomiędzy, zawsze trochę „tu” i trochę „tam”, ale też po prostu jak ciała, które przecież też nigdy nie są tylko sobą ani tylko u siebie. Ciała przeciekają do świata, a zarazem przepuszczają go przez skórę, tkanki i trzewia. Podążają za umysłem, ale również obłapują i unieruchamiają to, co racjonalne, wikłając myśli w afektywne sieci i rozluźniając uściski logiki. Sakowicz (asystentem reżysera jest Piotr Piotrowicz) i Anka Herbut (tekst, dramaturgia) uruchamiają Kristeviańską dialektykę podmiotu i wymiotu, choreografują – w tańcu oraz w języku – Freudowskie napięcia między samowitością i niesamowitością, tworząc spektakl o Innych, którzy żyją, tańczą i umierają w nas.

Te opozycje, które nie tyle się wzajemnie ścierają czy znoszą, ile splatają w subwersywnych fuzjach, powołując do istnienia formy pograniczne i pękate od możliwości, przenikają właściwie wszystkie elementy performansu. Postaci, które noszą imiona odsyłające, jak się zdaje, do filmowych horrorów (Psychozy, antologii XX czy Opętanej), trafiają do Laguna SPA, gdzie wylegują się na leżakach. Rzeźby Izy Tarasiewicz, autorki scenografii, przypominają jednak narzędzia wykorzystywane w straszliwych spektaklach kaźni; są jak Kantorowskie maszyny tortur. Ostre krawędzie blach mogą przeciąć skórę, a jednak Dymecki, Maćkowiak i Żulewska wyginają się i przekręcają w nich, jak gdyby każdy ruch wcale nie wiązał się z ryzykiem zranienia. Sadyzm i rozkosz, przyjemność oraz ból są tutaj łączone w diaboliczne i negocjowalne pakiety doświadczeń.

W głębi sceny, na samym środku, znajduje się wielka prostokątna bryła, która wygląda jak kuchenna „wyspa” w modnym wnętrzu, ale też jak stół prosektoryjny, a później pełni nawet funkcję wanny. Zza niej widać połowę leżącego bez ruchu ciała Pawlaka, przed nią stoi Górski w dużych ciemnych okularach. Jest jeszcze futurystyczna pomarańczowo-czarna lampa w kształcie drapieżnego biomechanicznego owada, która nie emituje jednak światła. Jak dowiadujemy się z dialogów, trwa zaćmienie Słońca. Jesteśmy w momencie schyłkowym, nadciąga katastrofa, zwichnięty stary porządek zmierzcha, a nowy może nigdy nie nadejść; ciemności atakują. Sakowicz i Herbut mnożą niecodzienności i dziwności, uwalniając demony i potwory. Ustanawiają świat na opak, mroczny i makabryczny karnawał, podczas którego groteskowość obżerających się, świntuszących i rozpijaczonych ciał jest wypierana przez wampiryczne pożądanie oraz zombiastyczną fantazję o życiach liminalnych.

Bohaterki i bohaterowie, jak to w SPA, czekają na jakiś rytuał, ale w świecie Laguny odnowa biologiczna będzie raczej fizjologiczną dekonstrukcją, deleuzjańską z ducha operacją na ciałach bez organów, a błotne kąpiele, które odcisną się szkaradnymi zaciekami na kostiumach (Milena Liebe), przypomną o nieuchronności rozkładu. Zamiast ciał oczyszczonych, wymasowanych i pachnących kwiatami pomarańczy i paczuli, zobaczymy ciała okrutnie upocone, brudne, zakrwawione. Postaci, nieco zblazowane, cyniczne i wewnętrznie zadrapane, rozmawiają ze sobą od niechcenia. Mowa o upadającym imperium, skarpetach z ropy naftowej, o tym, że jest piekielnie gorąco i że trudno spać, gdy się boi własnych snów; ktoś chce – tyleż rozpaczliwie, co ironicznie – załkać.

Kiedy na scenę w końcu wchodzi majestatyczna, ubrana w czerwoną garsonkę postać Kality, by rozpocząć „zabiegi”, może się wydawać, że zaraz urządzi ona na scenie Sarah Kane i przeistoczy postaci w okaleczone kadłuby albo wszystkich wytruje. Ale to, co straszne i wstrętne, nie przychodzi w Lagunie z zewnątrz, a jest możliwością każdego i każdej, jedną z wirtualności zmagazynowanych w zakamarkach ciał i umysłów. Aktorka najpierw podaje pozostałym krwawoczerwone napoje w eleganckich kieliszkach, a następnie zaprasza ich do praktyki ruchowo-wyobraźniowej, która przypomina odwrócony egzorcyzm, bo demony są tutaj wzmacniane i mogą dowolnie rozpasać się w ludzkich tkankach, rozdymać płuca, skręcać kiszki, patroszyć trzewia. Narracja, którą prowadzi Kalita, naśladuje medytację, przy czym w tym przypadku hasło „czujesz, że twoje mięśnie się rozluźniają” nie prowadzi do błogiego dryfowania w mindfulness, lecz do choreografii body horroru.

Ciała stają się glutowate i giętkie jak ślimaki, kości miękną, krew się zagotowuje, tkanki topią. Aktorki i aktorzy ucieleśniają te obrzydliwe fantazje, ruszają się tak, jakby rzeczywiście coś im się stało, a ich ciała przekształciły się w bulgoczące, bezkształtne materie, naprzemienne flaczejące i wstrząsane piorunującymi drganiami, pochodzącymi z zionącego zachłanną pustką wnętrza laguny. Popisowy numer wykonuje ubrana w wieczorową, butelkowozieloną sukienkę Żulewska. Łączy dynamiczne kanciaste, mechaniczne ruchy z transowymi pulsacjami, które, również za sprawą przeszywających bitów Justyny Stasiowskiej, pochłaniają wszystkich. W kolejnych scenach widzimy ciała pełzające po scenie, spazmatycznie wyginające się w różne strony, pęczniejące i zapadające się w sobie grzbiety i brzuchy, choreografie niesfornych i jakby walczących o autonomię oraz niezależność od ośrodka centralnego rąk i nóg. Niekiedy wydaje się, że są już martwe i jakieś niewidzialne siły ciągają trupy to prawo, to w lewo. Drgawki i konwulsje nie wykańczają jednak ciał. Rozpad jednej formy prowadzi do powołania kolejnej, czasem opętańczej i zupełnie dzikiej. Zdaje się, że twórczynie i twórcy nie tylko choreografują destrukcyjną moc abiektu i dotknięć śmierci, ale też, a może przede wszystkim, celebrują ich witalistyczną energię. Wymiot jest przecież warunkiem podmiotu, a śmiertelność życia.

Ostatnia część Laguny zdaje się najbardziej filmowa, rozpędza się i pęka, jakby składał ją totalnie maniacko-frenetyczny, ale i wizjonerski montażysta. Blackouty ścierają się z burzliwymi, drastycznie rażącymi światłami stroboskopowymi (Jacqueline Sobiszewski), w których blasku raz po raz zjawiają się wibrujące w upiornych i hipnotyzujących technobounce’ach ciała. Choć pozornie niewiele się pomiędzy kolejnymi przebłyskami zmienia, dziwne i niesamowite się rozrasta: z ust aktorek i aktorów sączy się krew, ich ubrania brunatnieją i mokną, a tylna ściana się rozsuwa jak zapadająca się laguna, przyciągając ich do siebie.

Twórczynie i twórcy, eksplorując katarktyczny potencjał horroru, opowiadają o wspólnych somatycznych lękach, związanych między innymi z chwilami, a czasami długimi latami, nieprzezroczystości ciał, czyli aktami ich nieposłuszności i butności. Ciała bolące, zranione, intensywnie starzejące się, chorujące miewają w sobie coś obcego, nierzadko też strasznego czy nawet potwornego, bo stawiają opór woli działania, fikania czy, w skrajnych momentach, życia. Spektakl TR Warszawa jest zarazem opowieścią o płynności: ciał i tożsamości, będącej już nie tyle Baumanowską metaforą, ile jakością naszej organicznej ontologii. To, co płynne, nie uznaje granic, lubi przeciekać oraz naciekać i jako takie ma w sobie coś wywrotowo nieobliczalnego. Jak Laguna.

<p class="text-align-right">19-03-2025</p>

TR Warszawa

Laguna

Choreografia i reżyseria: Paweł Sakowicz

Tekst i dramaturgia: Anka Herbut

Scenografia: Iza Tarasewicz

Kostiumy: Milena Liebe

Sound design: Justyna Stasiowska

Reżyseria światła: Jacqueline Sobiszewski

Asystent reżysera: Piotr Piotrowicz

Inspicjenci: Wojciech Sobolewski, Alicja Zalewska

Kierowniczka produkcji: Aleksandra Szklarczyk

Występują: Dobromir Dymecki, Mateusz Górski, Natalia Kalita, Rafał Maćkowiak, Sebastian Pawlak, Agnieszka Żulewska

Premiera: 7 lutego 2025

Laguna, reż. Paweł Sakowicz, TR Warszawa

Oglądasz zdjęcie 4 z 5