Polacy i nic

Ubu Król, reż. Konrad Dworakowski, Grupa Coincidentia, Teatr Chorea

aAaAaA

fot. Agnieszka Cytacka

Historyczny teatr absurdu to dziś świeża publicystyka. Ubu Król w reżyserii Konrada Dworakowskiego najlepszym na to dowodem. Klasyczny już dramat Alfreda Jarry’ego, którego akcja rozgrywa się „w Polsce, to znaczy nigdzie”, w inscenizacji Grupy Coincidentia i Teatru Chorea okazuje się aktualną przestrogą, a przy okazji zjadliwą kpiną z mitologizowania przeszłości. Kto się w Polsce urodził, ten się surrealizmom nie dziwi.  

Pobielona twarz, poczerniałe zęby. Słowa i wyziewy. Postaci na urokliwej scenie stodoły w podlaskich Solnikach obrzydliwe są i komiczne, bo abiekty funkcjonują tu w cyrkowej konwencji. Sztubackie dowcipy o pierdzeniu tyleż są głupawe, co fundamentalne. Ten świat ginie i gnije. Toczą go rozmaite gangreny, a najgorsza z nich pazerność – na władzę i pieniądze. Tytułowy bohater, popisowo kreowany przez Pawła Chomczyka, to karykatura przywódcy. Rządy nad królestwem ze sznurka i dykty objął w wyniku zamachu stanu, a w rządzeniu interesuje go wyłącznie pomnażanie prywatnego majątku. Bogaci się na drodze wyzysku poddanych i jawnego rabunku. Nie jest zdolny do żadnych autorskich myśli, ani też do czynów. Te pierwsze powtarza po Rotmistrzu Bardiorze (Siarhei Artsiomenka), za drugie odpowiada jego żona, Ubica (Dagmara Sowa). Wyniesiony przez innych, koncentruje się na ich poniżaniu.

Publicystyczna świeżość podlasko-łódzkiego Ubu Króla dotyczy nie tyle psychologii władzy, ile geopolityki. Jarry mógł pisać swój dramat, nie troszcząc się o Polskę, w której umieścił akcję, ale wystarczy, że wprowadził wątek wojny z Rosją, przebraną w niedźwiedzi kostium (w roli Cara Aleksego Konrad Dworakowski), aby rzecz nabrały złowrogiego i aż nadto realnego wymiaru – również dzisiaj, niemal półtora wieku od powstania utworu. Przestroga jest więc tyle uniwersalna, co arcypolska. Jeśli zabrniemy w królobójstwa, przewroty i inne niesnaski, to przyjdzie niedźwiedź i nas zje.

„Biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy”. Jarry w swoim dramacie żongluje szekspirowskimi motywami, a Dworakowski ów cytat ilustruje w pierwszej scenie, gdy Ubica raz po raz wchodzi między toczących pojedynek bokserów. I choć zawsze obrywa, nic sobie z tego nie robi. Nie potrafimy wyciągać wniosków? A może droga między pięściami to jedyne wyjście? O ile jest stąd jakieś wyjście. „Gdyby nie było Polski nie byłoby Polaków” – mówi Jarry, ale historia dowiodła, że i bez Polski są Polacy. Nie ma więc ratunku. Zamiast się na obrażenia obrażać, lepiej się przyzwyczaić i nie rezygnować. Taki nasz nadwiślański los. Ubu jest co prawda Francuzem, ale łatwo dostrzec w nim karykaturę zdegenerowanego sarmaty spod króla Sasa, a gdyby zmienić kostium, przypominałby współczesnego polityka. Uwłaszczenie na majątku publicznym i głupota maskowana arogancją zawsze w modzie.

Wyjściem poza groteskową zabawę z historycznym tekstem jest scena, w której Ubu opowiada chamskie dowcipy, o których Jarry raczej nie słyszał. Widownia nie daje się jednak sprowokować, trafnie rozpoznając w podstawianym przez artystów lustrze szydercze zwierciadło. Czy tacy jesteśmy szlachetni i politycznie poprawni, czy może świadomi teatralnych konwencji? Ubu może nas bawić, ale nie przestaje brzydzić. Trudno się z nim zidentyfikować. Zamiast więc wyczuć we własnym oddechu zgniliznę trawiącą poddanych tej absurdalnej Polski, którą widać na scenie, utwierdzamy się w przekonaniu, że z lepszej jesteśmy gliny. Miłe to uczucie, ale na wątłych zbudowane przesłankach. Ksenofobia, rasizm i mizoginia, które Ubu uwalnia swoimi żartami, mają się dobrze. Nie tylko w Polsce oczywiście.  

Ten prowokacyjny ministand-up (choć na siedzącą) to najostrzejszy fragment przedstawienia. Sam dramat nie jest dziś w stanie nikogo ani zaszokować, ani przestraszyć. Słynne „grówno”, które powtarzają i neologicznie przetwarzają bohaterowie, zdaje się landrynką w porównaniu z ochłapami mięsa rzucanymi codziennie w mediach społecznościowych. Z kolei bełkot Ubu mniej jest żenujący niż przemówienia Donalda Trumpa. Jeśli coś w tym spektaklu trwoży to Rosja, której nie osłabia ani poczciwy kostium misia, ani harmoszka. Rosja trwoży zawsze.

Formalnie przedstawienie powstałe jako koprodukcja Grupy Coincidentia i Teatru Chorea łączy w sobie języki obydwu formacji, wielce zasłużonych dla polskiego teatru niezależnego. Dominuje jednak artystyczna wrażliwość reżysera. Dworakowski zaprawiony w pracy z lalkami, ale też dobrze znany w Chorei (z którą zrealizował intrygujące przedstawienia na motywach prozy Brunona Schulza), doskonale wie, jakimi dysponuje narzędziami i potrafi za ich pomocą stworzyć wartką opowieść.

Twórcy dbają o sensy dramatu, grają pieczołowicie i z werwą. Nie gonią za czczymi efektami, ale wiedzą, że różnorodność podstawą atrakcji. Jest więc gra z animantami (zamiast lalek mamy rękawice bokserskie), ale też trochę choreografii i muzyki. Na rozmaitych instrumentach przygrywa siedzący z boku sceny reżyser. Wokalnie zwraca uwagę przede wszystkim Joanna Chmielecka śpiewająca na melodię Bogurodzicy „Polacy nie stało się nic”. Popularna przyśpiewka, która co jakiś czas przejmuje w Polsce funkcję hymnu narodowego, to znakomite uzupełnienie i potwierdzenie myśli Jarry’ego. W krainie Nigdzie nie dzieje się nic. Nihilistyczne rysy na naszym narodowym portrecie to – nomen omen – nic nowego. Trudno się ich po tylu latach wystraszyć, łatwo dostrzec osobliwy szalony urok.

<p class="text-align-right">27-08-2025</p>

Grupa Coincidentia, Teatr Chorea

Ubu Król

Alfred Jarry

Reżyseria: Konrad Dworakowski

Muzyka: Piotr Klimek

Scenografia: Konrad Dworakowski

Kostiumy: Marika Wojciechowska

Światło i dźwięk: Bogusław Kasperuk

Obsada: Siarhei Artsiomenka, Janusz Adam Biedrzycki, Joanna Chmielecka, Paweł Chomczyk, Konrad Dworakowski, Dagmara Sowa

Premiera: 9 sierpnia 2025

Ubu Król, reż. Konrad Dworakowski, Grupa Coincidentia, Teatr Chorea

Oglądasz zdjęcie 4 z 5