Płytkie wody
Moby Dick, reż. Jakub Zalasa, Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego

fot. Natalia Kabanow
Moby Dick we Wrocławskim Teatrze Pantomimy ma dwie niezaprzeczalne zalety.
Pierwsza – przy produkcji spektaklu nie ucierpiał żaden wieloryb: ani humbak, ani grindwal, ani płetwal błękitny czy karłowaty, ani białucha arktyczna czy orka, tym bardziej żaden kaszalot. W dzisiejszych czasach nie zaszkodzić – to już pomóc. Druga – na scenie Centrum Sztuk Performatywnych Instytutu Grotowskiego zadebiutowała Miszka, piękna suczka i nie-ludzka rezydentka teatru. Jak to niemal zawsze bywa ze zwierzętami na scenie, skradła nieco uwagi swoim ludzkim kolegom, choć z Janem Kochanowskim stworzyła niezwykle harmonijny duet. Niewątpliwie spora w tym zasługa konsultacji Pawła Palcata, specjalisty w zakresie obecności czworonożnych aktorów i aktorek na scenie.
Zaletą spektaklu – choć już nie bez wątpliwości – jest wykonywana na żywo muzyka przez Jana Bąka. Sama w sobie nie budzi większych zastrzeżeń, problemem okazało się jednak jej „wyważenie”. Kreowana fonosfera przez większość czasu pozostając w napiętej relacji z warstwą ruchową, werbalną i wizualną, często nie tyle potęgowała atmosferę przedstawienia, co nadmiernie obciążała percepcję widzów.
Tyle o zaletach. Teraz, niestety, czas na wady i porażki. Zanim jednak do nich przejdę, pozwolę sobie na jeszcze jedną uwagę, która nie tyle ma złagodzić krytyczne spostrzeżenia, ile oddać sprawiedliwość Wrocławskiemu Teatrowi Pantomimy. Śmiało eksperymentując z nową tożsamością, teatr ten nie przestaje intrygować publiczności swoimi poszukiwaniami – zarówno w zakresie formy, jak i treści. W ostatnich latach, a szczególnie od objęcia dyrekcji przez Agnieszkę Charkot, imponuje otwartością na nowe poetyki i zaskakuje doborem zapraszanych reżyserów i reżyserek. Inicjuje też oryginalne projekty, jak choćby zeszłoroczna interaktywna Willa Zdenki Pszczołowskiej.
Moby Dick stanowi kolejny krok w tych poszukiwaniach – choćby ze względu na swoją genezę. Spektakl zawdzięczamy Konkursowi na Debiut Reżyserski w Pantomimie. W październiku zeszłego roku, po wstępnych rozmowach z twórczyniami i twórcami, zaprezentowano fragmenty trzech wybranych propozycji. Po pokazie to publiczność, w otwartym głosowaniu, zdecydowała, które z przedstawień trafi do dalszej realizacji. Zwyciężył koncept Jakuba Zalasy – absolwenta Wydziału Reżyserii Dramatu AST w Krakowie, reżysera teatralnego, scenarzysty i wokalisty. Nie wiem, co dokładnie o tym przesądziło, ponieważ nie widziałem pomysłów Wiktora Stypy i Patrycji Wysokińskiej. Podejrzewam jednak, że widzów mogła uwieść zarówno sama koncepcja – pełna potencjału – jak i modny ostatnio temat relacji międzygatunkowych. No, i wybrany tytuł dawno nie trafiał na deski teatru.
Gotowe dzieło często jednak znacząco odbiega od pierwotnego pomysłu i zapowiedzi. Kilka udanych scen oraz „pustki” wypełnione wyobraźnią widzów podczas konkursowych pokazów to jedno, ale osiemdziesięciominutowy spektakl to już zupełnie inna sprawa. Tym razem Zalasa musiał zmierzyć się z całością powieści Hermana Melville’a, wydanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy w tłumaczeniu Bronisława Zielińskiego, i stworzyć jej własną adaptację, ponieważ nie powierzył tej funkcji nikomu innemu.
Melville kilkukrotnie powraca w swojej książce do ważnej obserwacji – jak często u niego równie dosłownej, co metaforycznej – że na podstawie samego szkieletu wieloryba nie sposób odtworzyć jego rzeczywistego wyglądu, a tym bardziej w pełni poczuć jego piękno i potęgę. Podobnie jest z wrocławskim przedstawieniem, który przypomina raczej fragmentaryczny szkielet powieści – część czaszki, kilka kręgów i żeber, fragment ogona. Co ciekawe, w pewnym momencie aktorzy i aktorki rzeczywiście wynoszą na scenę taką konstrukcję, celebrując ten gest w rytualny sposób.
Mimo wcześniejszych zapowiedzi, Zalasa nie podejmuje się „sparingu z kolosem”. Unika otwartej konfrontacji z licznymi warstwami znaczeń, którymi Moby Dick obrósł przez półtora wieku, niczym zatopiony wrak wielorybnika porośnięty koralowcami. Wychodzi z założenia – moim zdaniem nazbyt optymistycznego – że publiczność dobrze zna historię i bohaterów. Na wszelki wypadek wyświetla jednak na tylnej ścianie ich egzotycznie brzmiące imiona. W efekcie operuje daleko idącym skrótem: wycina kilka wybranych wątków i obrazów, przeplatając sceny zbiorowe – na przykład moment, w którym pięcioosobowa załoga Pequoda upija się rumem (napój nie u wszystkich pozostaje długo w żołądku) – z monologami, w których nieszczęśni marynarze odsłaniają swoje wewnętrzne dramaty.
Poza tym reżyser już na samym początku decyduje się ujawnić zakończenie powieści. „Wszystko się już wydarzyło” – tłumaczy Izmael. „Wszyscy na tej scenie, poza mną, już nie żyją”. Jego opowieść staje się więc rytuałem przywoływania duchów. Stąd bierze się oniryczno-mistyczny klimat poszczególnych scen, obrazów, wizji i idei, na których rozpada się spektakl. Załoga statku nie tyle mknie na falach ku swemu przeznaczeniu, ile nie potrafi zaakceptować jego bezwzględnego wyroku. Ocean wokół nich, niczym ten z Solaris Stanisława Lema, podtrzymuje ich w obłędzie, podsycając obsesje, tocząc umysły wątpliwościami, poczuciem winy i czarną melancholią.
Mozaikę tę próbuje scalić w jeden większy obraz Izmael – ubrany, podobnie jak reszta załogi, z dużą dozą groteski i humoru w dżinsowe szorty i koszulkę z delfinami. Pełni on rolę narratora, a właściwie kogoś na wzór awatara narratora, ponieważ jego głos należy do samego reżysera, obserwującego wydarzenia z boku sceny, przy stole mikserskim. Mówi sporo, zdecydowanie za dużo, co, w ostateczności, jedynie podkreśla, że nie znalazł pomysłu na pantomimiczne ujęcie tej opowieści. Jeszcze przed powstaniem spektaklu przyznawał, że ma „tylko szkicową wiedzę na temat tej formy teatralnej”. Nie wróżyło to najlepiej, a efekt końcowy nie pozostawia wątpliwości, że reżyser nie potrafił skutecznie poprowadzić aktorów. Poza kilkoma wyjątkami – jak scena grupowego pokazu mód, wprowadzająca w różnorodność gatunków waleni (wspaniały Kochanowski) – większość sekwencji choreograficznych przypominała raczej warsztaty arteterapii w zakładzie dla byłych „wilków morskich” cierpiących na zespół stresu urazowego. Owszem, wpisuje się to w postironiczny ton przedstawienia, ale jednocześnie stanowi zmarnowanie potencjału fantastycznego zespołu, w tym samego Jakuba Pewińskiego w roli Izmaela. Pomysł, by tak utalentowany performer ilustrował ruchem to, co w tym samym momencie słyszymy w warstwie słownej, wydaje się zabawny, ale tylko przez chwilę. I to dość krótką.
Konceptualna scenografia autorstwa Jakuba Kotynia, uchwycona przez obiektyw Rafała Skwarka, imponuje, choć w przestrzeni Centrum Sztuk Performatywnych traci nieco na wyrafinowaniu. Projekt, niemal radykalnie minimalistyczny, opiera się na dwóch potężnych, podłużnych płachtach białej tkaniny, które najpierw zdobią przestrzeń u stóp załogi, a następnie – niczym teatralna zasłona – majestatycznie unoszą się pod sufitem. Po jednej stronie umieszczono akwarium wypełnione skromną ilością wody, po której leniwie płynie miniaturowa replika statku Pequod. W scenie „krojenia” wieloryba liczne, duże prostopadłościany z białej gąbki stają się rekwizytami, którymi aktorzy operują z dziecinną swobodą.
Spektakl momentami zdaje się być przeładowany werbalnością – oprócz reżysera głos zabierają również mimowie, a obszerne fragmenty tekstu wyświetlanego na ścianach wymagają czytania, co nie zawsze przebiega płynnie. Efekt ten nasila się w finalnym dialogu Moby Dicka z Izmaelem bądź w monologu Izmaela skierowanym do samego siebie. Jego potężny i tajemniczy rozmówca przyznaje bowiem, że jedynie odbija to, co Izmael ma w środku. To kulminacyjny moment spektaklu, w którym wieloryb apeluje, aby ludzkość – czyli my – okazywała więcej szacunku przedstawicielom jego gatunku, gdyż zasadniczo nie różnimy się aż tak bardzo. Dowodem na to mają być badania Instytutu SETI, który nawiązał komunikację z płetwalami błękitnymi. Pierwsza taka „rozmowa” (choć cudzysłów pozostaje, moim zdaniem, w pełni uzasadniony) w „języku humbaków” z samicą o imieniu Twain trwała całe dwadzieścia minut.
Jest to argument co najmniej problematyczny, bowiem nadal utrzymuje nas w obrębie antropocentrycznego myślenia. Zakłada, że ratować można jedynie to, co jest do nas podobne, a podobieństwo jest jedynym kryterium oceny wartości. Innymi słowy, względne szczęście mają ci, którzy zdążą nawiązać z nami kontakt. Biada natomiast tym, z którymi nie zdołamy wejść w bezpośrednią komunikację – ani teraz, ani, być może, nigdy. Biada też nam, jeśli przedstawiciele potężnej kosmicznej cywilizacji nie zechcą nauczyć się polskiego.
Jak więc zapowiadała notka programowa, jest tu i o relacjach międzygatunkowych, i o szeroko rozumianej „kondycji ludzkiej”. Wszystko to jednak jakieś szkolne, prościutkie, pobieżne i powierzchowne. Gdyby to był dyplom w szkole teatralnej, to może bym jeszcze przyklasnął, a tak... Nie wiem, kim lub czym był ten Moby Dick, którego wraz z załogą Wrocławskiego Teatru Pantomimy zamierzał „upolować” Jakub Zalasa, lecz zaproponowane przez niego „wody” wydają się nazbyt płytkie, żeby ten statek w ogóle miał szansę gdziekolwiek wypłynąć. Takie sytuacje się zdarzają. Ahabowi również się nie udało – i to dwukrotnie. Tymczasem teatr, w przeciwieństwie do wielorybnictwa, częściej daje kolejne szanse – trzecią, a nawet czwartą.
26-02-2025
Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Moby Dick
Na motywach powieści Hermana Melville’a wydanej przez Państwowy Instytut Wydawniczy w tłumaczeniu Bronisława Zielińskiego
Reżyseria i adaptacja: Jakub Zalasa
Ruch sceniczny: zespół artystyczny
Choreografia: Katarzyna Kuzka
Muzyka, muzyka na żywo: Jan Bąk
Scenografia, wizualizacje: Jakub Kotynia
Kostiumy: Julia Zawadzka
Reżyseria świateł: Helena Rakovich
Konsultacje dźwiękowe: Karol Nepelski
Konsultacje w zakresie pracy z psem: Paweł Palcat
Obsada: Artur Borkowski, Izabela Cześniewicz, Jan Kochanowski, Karolina Pewińska, Jakub Pewiński, Krzysztof Szczepańczyk, ze specjalnym udziałem Miszki
Premiera: 31 stycznia 2025, Centrum Sztuk Performatywnych Instytutu Grotowskiego
Moby Dick, reż. Jakub Zalasa, Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Oglądasz zdjęcie 4 z 5