Oni
„Tajemnicze i makabryczne wydarzenia, które rozgrywają się w tytułowym Instytucie, czyli mieszkaniu głównej bohaterki powieści, Agnieszki, to jedynie rama. Owszem, mocna, niemniej jednak sam obraz przedstawia sprawy znacznie prostsze i codzienne. Poczucie porzucenia. Samotność. Brak pieniędzy. Zdradę”. Opis ten pochodzi akurat nie z notki programowej do spektaklu Instytut Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, tylko z okładki powieści Jakuba Żulczyka o tym samym tytule. Tej „niepozornej książeczki”, jak określiła ją pracowniczka biblioteki, wręczając mi niewielki, utrzymany w odcieniach szarości tomik. Szczerze zdziwiła się, że dzieła jednego z popularnych współczesnych polskich pisarzy należy szukać na półce z sensacjami.
Będąc jeszcze przed lekturą, ale świeżo po obejrzeniu przedstawienia wyreżyserowanego przez Jędrzeja Wieleckiego, nie podzieliłem jej zaskoczenia. „Thriller w teatrze” – jak określili go twórcy, jak najbardziej pasował mi do tego akurat gatunku. Niemniej jednak po przeczytaniu wydania II poprawionego (po sześciu latach od napisania – czyli w 2016 roku – Kulczyk wrócił do Instytutu i znacznie go dopracował), przekonałem się, że autorowi oryginału w rzeczy samej na czymś innym niż piętrzeniu intryg i mnożeniu tajemnic zależało. Jemu historia grupki młodych osób, którzy pewnego razu obudzili się zamknięci, uwięzieni i odcięci od świata we własnym mieszkaniu służy tyleż za pretekst do rozwinięcia wewnętrznych i międzyludzkich konfliktów, co za niezbyt skomplikowaną, a mimo to nośną i dotkliwą metaforę. Zhiperbolizowanym obrazem tego, jak daleko jest nam do pełni kontroli nad własnym życiem. Jak głęboko się mylimy, myśląc, że nie staniemy się pionkami w grze znacznie potężniejszych od nas sił. Bo o wolność – na każdym możliwym poziomie – należy walczyć. I walka ta jest codziennym wyzwaniem kryjącym w sobie liczne pułapki, w których wiele popadła główna bohaterka.
Trzydziestopięcioletnia Agnieszka ucieka z Warszawy do Krakowa, dostając w spadku po babci kilkupokojową nieruchomość, o istnieniu której nikt z jej rodziny wcześniej nic nie wiedział. Ucieka przed nieudanym małżeństwem z niespełnionym artystą, wzbudzającym w niej mieszankę wstrętu, zażenowania i obojętności. Przed życiem, w którym czuje się zaledwie cieniem samej siebie albo też funkcją, jaką przypisuje jej otoczenie. To już druga jej próba wyrwania się z zaklętego kręgu przygnębiającej rutyny. Pierwsza nie powiodła się, ponieważ zamożna i wpływowa rodzina męża, nieukrywająca wobec niej pogardy, postanowiła odebrać Agnieszce dziecko. Córkę, która nadaje sens wszystkim jej staraniom. Tej właśnie rodzicielskiej relacji, wzruszającej, niełatwej, polegającej na próbach przygotowania nastolatki do stawiana czoła wszystkim możliwym przeciwnościom losu oraz uświadomieniu sobie, że mała radzi sobie nieraz lepiej, niż ona sama, poświęcone są obszerne partie tekstu. Oprócz tego Instytut jest historią o tym, jak niełatwo zaczynać życie od początku. O samotności w wielkim mieście, gdzie mało kto będzie się przejmować twoim nagłym zniknięciem. Czyli kawał całkiem niezłej, chociaż mało odkrywczej obyczajówki.
Nie jest tak, że tych wszystkich wątków w opolskim przedstawieniu nie znajdziemy, ale akcenty zostały w nim znacząco przesunięte w stronę owej „ramy” właśnie. W adaptacji Natalii Matuszek nie znalazło się bowiem miejsce dla dłuższych retrospektyw. Przyszłość i motywacje Agnieszki poznajemy w dość zdawkowych zwierzeniach, właściwie przestaje ona być centrum tego uniwersum. Świata przedstawionego nie oglądamy z jej perspektywy, okraszonego jej stanami emocjonalnymi. Zostaje wrzucona w wir wydarzeń na równi z pozostałymi, czyli z Igą, Weroniką, Sebastianem oraz Jankiem zwanym Rumunem. Pierwsza jest jej najbliższą, chociaż młodszą o dziesięć lat, przyjaciółką. Ekspresyjna, wygadana, lubiąca dobrą imprezę i mająca na ciele liczne tatuaże jest przeciwieństwem tej drugiej – spokojnej, skupionej, niepewnej siebie adeptki nauk ezoterycznych. Podobny kontrast dostrzeżemy również i u męskiej części towarzystwa. Sebastian to „typowy”, chwilami nieco karykaturalny typ dresiarza i oddanego kibica, załatwiającego problemowych klientów w barze, gdzie pracują Agnieszka i Iga. Rumun natomiast wygląda na dobrze wychowanego, inteligentnego i wrażliwego młodego człowieka. Nie poznamy go zbyt dobrze, jako że dość szybko opuści mieszkanie metodą niemalże kreskówkową, bo dzięki linie ze związanych w supełki prześcieradeł. Miał przyprowadzić pomoc, ale ta nie nadchodzi. Zamiast tego następnego dnia uwięzioną w Instytucie grupkę czeka kolejna niespodzianka – zamurowano im wszystkie okna.
Ale kto je zamurował? No właśnie. Jedno z głównych pytań spektaklu na płaszczyźnie „ramy” brzmi: Kim są ci „oni”? Ci, którzy zawiesili kłódkę na przedwojennych, prowadzących na klatkę schodową, kratach. Wyjęli uwięzionym z telefonów karty SIM, wyłączyli Internet i komunikują się z nimi za pomocą kartek z napisami pokroju: „To jest nasze mieszkanie”. Żartownisie? Mszczące się byłe, byli? Zespół kolejnego szalonego programu typu „ukryta kamera”? Masoni? Zamożni zboczeńcy rozkoszujący się znęcaniem nad prekariatem? Lokalna mafia, zamierzająca przywłaszczyć sobie solidne lokum niedaleko centrum miasta? Sekciarze niewiadomej religii? Wersje się mnożą jak próby wybrnięcia z całej tej coraz bardziej przykrej sytuacji.
Nerwy bohaterów – którzy przechodzą słynne stadia akceptacji choroby czy każdej ciężkiej sytuacji: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja i pogodzenie się – zaczynają puszczać. Konflikty zaostrzają się. Wychodzą na jaw ukrywane w szafach szkielety. W tym thrillerze nie zabraknie jednak ani humoru, ani zupełnie nieraz komediowych sytuacji i dialogów. Jak też elementów makabreski i kryminału. Natomiast scena wyprawy do sąsiedniego mieszkania Pani Finkiel ma w sobie coś z prawdziwego horroru w tradycji Blair Witch Project сzy nawet Piły. Relacjonowana jest dzięki kamerze, która podąża za bohaterami opuszczającymi minimalistyczną scenografię Karoliny Potębskiej, za pomocą kilku podstawowych mebli odtwarzających salon Instytutu. Ten zaś ulokowano na małej, podłużnej Scenie Bunkier, gdzie widzów usadowiono po obu stronach wzdłuż przestrzeni gry.
Pierwsza inscenizacja teatralna Instytutu, będąca jednocześnie debiutem reżyserskim Jędrzeja Wieleckiego, jest więc z założenia skromna i skupiona na aktorach. Zrealizowana została w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich, a sam pomysł należy do Magdaleny Maścianicy. W spektaklu gra Weronikę. W innych zaś rolach zobaczymy Karolinę Kuklińską, Monikę Stanek, Radomira Rospondka, Kacpra Sasina. I tu należy powiedzieć, że młodzi aktorzy Teatru Kochanowskiego stanowią jeden z atutów całego przedsięwzięcia. Zdarza im się czasami przeszarżować, lecz nie zmienia to faktu, że spektakl żywi się ich energią. A ten ma wszelkie szanse cieszyć się popularnością wśród widzów. Bo to dzieło nie wykazujące większych pretensji artystycznych i przychylne odbiorcy. Wciąga, czy przynajmniej, dzięki utrzymaniu odpowiedniego tempa wydarzeń, nie zanudza. Poza tym potrafi rozśmieszyć, a nieraz też skłonić do refleksji. Działa jak dobrze skrojone kino gatunkowe, z rozwiązaniami z którymi teatr, moim zdaniem, mógłby częściej eksperymentować.
25-02-2022
Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu
Jakub Żulczyk
Instytut
reżyseria: Jędrzej Wielecki
asystent reżysera: Magdalena Maścianica
dramaturgia: Natalia Matuszek
scenografia: Karolina Potębska
reżyseria świateł: Wojciech Gieroń
obsada: Karolina Kuklińska, Magdalena Maścianica, Monika Stanek, Radomir Rospondek, Kacper Sasin
premiera: 7.01.2022
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.