Kosmiczny chichot
Być może niesprawiedliwie uogólniam, ale odnoszę wrażenie, że gdy teatr bądź kino postanawiają opowiedzieć o artystkach/artystach rockowych – zazwyczaj najlepiej robią to we fragmentach bezpośrednio cytujących dorobek danych twórczyń/twórców. Niestety, tak jest i w przypadku przedstawienia Aliny Moś-Kerger, która dla Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie zaadaptowała sztukę Tomasza Ogonowskiego Kora. Falowanie i spadanie. Spektakl miał swoją premierę w ostatni weekend tegorocznego maja. Zimnego, niemal jak ten, o którym z niepodrabialnie przejmującym liryzmem opowiedział w 1991 roku zespół Maanam.
W programie do koszalińskiego przedstawienia czytamy o snach. Były one wyjątkowo ważne dla Kory Jackowskiej, głównej i tytułowej bohaterki spektaklu Moś-Kerger, oniryczna estetyka i poetyka będą więc znaczyć przedstawienie o niej. Ale te interesujące obietnice nie do końca zostają tutaj zrealizowane. Albo też inaczej – ich wykonanie pozostawia w nas niedosyt, bo sen, który oglądamy, jest zachowawczy, nazbyt logiczny, pozbawiony tej nieprzewidywalnej mieszanki grozy i humoru, która buduje fundament każdego marzenia. A przynajmniej tego znaczącego, które pamiętamy jeszcze długo po przebudzeniu.
Koszaliński sen rozgrywa się w mocno estradowej przestrzeni, w której lśni czerwień wystających zza kulis kurtyn i mienią się koncertowe światła punktujących scenę lamp. W tę przestrzeń scenografka Natalia Kołodziej (także autorka kostiumów) wprowadziła kilka mobilnych elementów – szklany, podświetlany stół (przywołujący na myśl stoły do gier), szkielet samochodu oraz pojawiający się i znikający w zależności od sceny potężny kubik, wyklejony wewnątrz lustrzaną folią. Ten ostatni element będzie najczęściej pełnił funkcję ekranu telewizora, który na zmianę wciągał i odpychał Korę. W inicjalnych partiach spektaklu oglądamy artystkę, w wykonaniu Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej, stojącą wraz z zespołem Maanam u progu kariery. U boku młodej artystki widzimy Marka Jackowskiego (Artur Czerwiński), gitarzystę i kompozytora Maanamu, bardzo szybko – męża Kory. Pierwsze fragmenty przedstawienia opowiadają niemal równolegle o ich związku i początkach zespołu. W krótkich, momentami karykaturalnych scenach oglądamy zderzenie młodości z socjalistyczną rzeczywistością; ta pierwsza jest błyskotliwa, ciekawa świata i niesamowicie wrażliwa na jego niuanse, druga – absurdalna w swoich skostniałych strukturach. Najmocniej w kontekście owej kolizji wypada język – ten Maanamu piętrzy w sobie metafory, drąży rzeczywistość i dostrzega jej wielobarwność, ten zaś zbudowany i narzucany przez władzę śmieszy i przeraża pustotą sztucznych, bezosobowych fraz. Korę i Maanam otaczają reprezentujące „wyższe instancje” figury (Bernadetta Burszta, Katarzyna Ulicka-Pyda, Adrianna Jendroszek, Dominika Mrozowska-Grobelna, Beata Niedziela): władze szkolne, festiwalowe, telewizyjne. Reżyserka sprawnie kreśli portret bohaterki z czasów jej młodości, spoglądamy na Korę bezkompromisową, poszukującą wciąż w obszarze sztuki, ale w życiu mocno przekonaną o nadrzędności wolnego wyboru i prawa do odrębności. Widzimy i słyszymy artystkę walczącą o indywidualizm swój i swoich bliskich, potrafiącą w akcie obrony wykrzyczeć „wypierdalać” prosto w twarz agresora. Zdajemy sobie sprawę z kosztów, jakie Kora i Maanam ponosili za swoją niesubordynację – zakazywano ich muzyki w radiu, metodycznie ich uciszano, próbowano wepchnąć w zapomnienie. Na kadry walki artystki z systemem reżyserka nakłada sceny jej życia rodzinnego: macierzyństwa sprzężonego z nieustannym, wyczerpującym koncertowaniem; kłótnie z coraz więcej i częściej pijącym mężem. Kalejdoskop scen przedstawiających młodość Kory przecina kilkukrotnie fragment, w którym milczący mężczyzna w pasiastej koszuli (Wojciech Kowalski) przemyka przez scenę, a jego widok łapie spojrzenie bohaterki. To Kamil Sipowicz, przyjaciel, z którym poszukująca miłości i bezpieczeństwa Kora wikła się w romans.
Alina Moś-Kerger komponuje większość scen swojego spektaklu według podobnego wzoru – kolejne etapy życia artystki przeplatają w sobie fragmenty mówione i śpiewane. Te ostatnie wypadają znakomicie w wykonaniu Gruszczyńskiej-Ogonowskiej. Klasyczne już utwory rockowe śpiewane przez aktorkę słynącą z wokalnego talentu to zdecydowanie najlepsze partie koszalińskiego spektaklu, same w sobie układające się w cudowny koncert, mówiący dużo więcej o skomplikowanej naturze artystki, jej trudnych doświadczeniach, wrażliwości, jej niezwykłej uważności w eksplorowaniu świata i codzienności niż większość pozostałych scen. Z tych zaś, ułożonych w chronologicznym wobec biografii Kory porządku, otrzymujemy podstawowe informacje o życiu artystki: związkach z Jackowskim i Sipowiczem, relacjach z dziećmi, etapach kariery, wreszcie – o śmiertelnej chorobie. Wszystko to ma tu wymiar bardzo poprawny i dotykający jedynie najbardziej powierzchniowej warstwy życia bohaterki. Trudno czasem dostrzec, mimo całego tragizmu i przejmującego wymiaru części scen, związek pomiędzy wielowymiarową głębią fragmentów muzycznych z pozostałymi partiami spektaklu, trudno przede wszystkim wyłuskać z nich fenomen piosenkarki. Z obu tych warstw przedstawienia wyłaniają się bowiem dość różniące się między sobą portrety głównej bohaterki – pierwszy jest pogłębiony, często pełen skrajnie opozycyjnych emocji, niuansów; drugi bywa mocno ilustracyjny i nie wychodzi poza kronikarską obowiązkowość.
Znacznie lepiej pod względem dramaturgicznym i inscenizacyjnym wypada druga połowa przedstawienia pokazująca Korę przyciskaną coraz to większym, wynikającym z choroby zmęczeniem, z coraz mniejszą cierpliwością do świata i jego głupoty. Mimo tematycznego ciężaru scen opowiadających o ostatnich latach życia bohaterki, znajdziemy tu sporo humoru (fragment o Ramonie, suczce Kory i „koneserce” marihuany), krytyczne spojrzenie na tytułową postać (fragmenty o jurorowaniu Kory w muzycznych programach i jej ciętym, często boleśnie kłującym tonie wypowiedzi) czy wreszcie sporą dawkę oniryzmu, który nam od samego początku obiecywano. Owa senność, a właściwie zawieszenie między realnością dnia a fantazmatycznością majaków schorowanej bohaterki, wybrzmiewa przejmująco w scenie przygotowywania Kory do telewizyjnego występu i chwilę później – gdy na pustym krześle zostają jedynie jej ciemne okulary. Atrybut piosenkarki, jej tarcza.
Kora. Falowanie i spadanie to przedstawienie nierówne: wymagające dopracowania, wewnętrznego dogrania poszczególnych składników. Między ciekawie skomponowanymi, przeszywającymi znaczeniowo fragmentami – jak ten o dzieciństwie Kory, fizycznej i seksualnej przemocy, której bohaterka doświadczyła jako dziecko ze strony zakonnic i księży katolickich – sporo jest tutaj pozbawionych dramaturgicznego napięcia mielizn. Nie bardzo odnajduje się w tych momentach aktorski zespół – nawet najlepsze z całej obsady Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska i Beata Niedziela wydają się być chwilami pogubione – dlatego finalny efekt doskwiera wrażeniem incydentalności niektórych scen i pomysłów. Najlepiej wypadają tu na ogół fragmenty zbiorowe, także za sprawą bardzo dobrego ruchu scenicznego w opracowaniu Bartosza Bandury.
„A planety szaleją, szaleją, szaleją” – słyszymy w finale przedstawienia w przejmującym śpiewie, który po części brzmi także jak zrozpaczone wołanie. Te słowa chyba najpełniej, najbardziej dobitnie oddają fenomen bohaterki koszalińskiego przedstawienia-snu – ikony końca ubiegłego wieku, artystki wychowującej na swoim dziele kolejne pokolenia twórczyń i twórców. Kobiety, która za wszelką cenę starała się wykorzystać każdą chwilę „od pięt zjadającego cicho czasu”, świadomej bardzo mocno szaleństwa i śmiechu planet, tego kosmicznego chichotu, dla którego nasze historie są bez znaczenia.
09-06-2021
Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie
Tomasz Ogonowski
Kora. Falowanie i spadanie
reżyseria: Alina Moś-Kerger
opracowanie muzyczne: Maciej Osada-Sobczyński
scenografia i kostiumy: Natalia Kołodziej
ruch sceniczny: Bartosz Bandura
obsada: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Bernadetta Burszta, Katarzyna Ulicka-Pyda, Adrianna Jendroszek, Dominika Mrozowska-Grobelna, Beata Niedziela, Artur Czerwiński, Wojciech Kowalski
premiera: 29.05.2021
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.