Kobra z Gombrowiczem
Wiele wskazuje na to, że w tym sezonie teatralnym Witold Gombrowicz stanie się jedną z głównych figur, nie tyle jako autor, ile jako punkt wyjścia różnych przedsięwzięć teatralnych.
Zaczęło się z hukiem: Kronos Krzysztofa Garbaczewskiego we wrocławskim Teatrze Polskim wzbudził ogromne emocje, które ujawniły się już na widowni, a potem w recenzjach. Na marzec zapowiadana jest w Teatrze Narodowym premiera – w autorskiej reżyserii – sztuki Macieja Wojtyszki Dowód na istnienie drugiego, której osią jest spotkanie Gombrowicza ze Sławomirem Mrożkiem. A w gdyńskim Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza wystawiono właśnie Kolibra lot ostatni, nową sztukę Pawła Huellego, która stanowi dramaturgiczną fantazję na temat ostatnich dwudziestu czterech godzin, które Gombrowicz spędził w Gdyni przed wypłynięciem w transatlantycki rejs 28 lipca 1939 roku. Jeden dzień z życia pisarza to jednocześnie próba portretu najnowocześniejszego podówczas miasta z perspektywy tej przelotnej wizyty.
Sam Gombrowicz w kluczowym dla swej twórczości Dzienniku bodaj raz tylko zająknął się o Gdyni – w kwietniu 1963 roku, gdy w dwadzieścia cztery lata po opuszczeniu ojczyzny rozpoczynał morską podróż powrotną z Argentyny: „Ze wszystkich spotkań, jakie mnie oczekiwały, jedno było najkłopotliwsze… musiałem się spotkać z jednym białym statkiem… który wypłynął z polskiej Gdyni w drodze do Buenos… z którym więc musiałem się spotkać nieuchronnie za jakiś tydzień na pełnym oceanie… Był to »Chrobry«, »Chrobry« z roku 1939-go, z sierpnia, ja na nim byłem (…) tak, wiedziałem, że spotkać się muszę z owym Gombrowiczem, płynącym do Ameryki, ja, Gombrowicz, dziś odpływający z Ameryki”.
Tak, wypłynięcie z Gdyni na pokładzie „Chrobrego” (a nie na „Stefanie Batorym”, jak można przeczytać w jednej z prasowych recenzji) okazało się wielką cezurą w życiu pisarza, jednak życiową decyzję o emigracji podejmował przecież już na drugim brzegu, w porcie argentyńskim. Z dramaturgicznego punktu widzenia gdyński epizod to martwy punkt w biografii Gombrowicza, a jednak Paweł Huelle postanowił nadać mu postać sztuki teatralnej. Jej gatunkowa przynależność jest trudna do określenia. Z pewnością nie jest to historyczna rekonstrukcja, gdyż faktów mniej tu niż na lekarstwo. Kanwą stała się zmyślona intryga kryminalna, dość wątła i, rzecz jasna, pretekstowa, niemniej w jakiejś mierze jest to komedia kryminalna, a po trosze przypomina telewizyjną „Kobrę” z lat sześćdziesiątych. Sam Gombrowicz lubił takie gatunkowe maskarady: ubieranie poważnych tematów w szmatki kultury popularnej, czego najlepszym przykładem zarówno jego ostatni dramat Operetka, jak i wczesna nowela Zbrodnia z premedytacją. W eseju „Ciemna” młodość Gombrowicza Maria Janion zwracała uwagę, że w jego pisaniu, jak i w jego działaniach, ogromną rolę odgrywała mistyfikacja – stąd też literackie fantazjowanie Huellego na temat Gombrowicza doskonale wpisuje się w jego własną strategię autoprezentacji.
Szablonowo i krzywdząco wypadł w sztuce Huellego obraz dwudziestolecia międzywojennego – tworzą go głównie szansonistki, prostytutki i morfiniści.Trudniej natomiast przychodzi autorowi Kolibra uobecnić na scenie przedwojenną Gdynię, bo tu Huelle wpada już w koleiny stereotypowych wyobrażeń o portowym mieście z właściwym mu nocnym życiem i folklorem półświatka. Nawet jeśli portowa Gdynia miała być tak postrzegana przez analogię do słynnej dzielnicy Retiro, którą znamy z Gombrowiczowskiego Dziennika, można od tak wytrawnego powieściopisarza oczekiwać większej finezji również na gruncie dramatu. Podobnie szablonowo i krzywdząco wypadł w sztuce Huellego obraz dwudziestolecia międzywojennego – tworzą go głównie szansonistki, prostytutki i morfiniści. Większość akcji rozgrywa się bądź na komisariacie policji, bądź w restauracji z dancingiem, co daje okazję do zaprezentowania nieśmiertelnych szlagierów epoki, z Tangiem milonga na czele. W takim dancingowo-kawiarnianym stylu lubiła dyskredytować dorobek II Rzeczypospolitej propaganda PRL-u.
W samej sztuce sporo jest literackiej zabawy i teatralnego dowcipu, ale początek spektaklu nastraja widzów do całkiem innego odbioru. Przez długie minuty wpatrujemy się w głębię sceny przypominającej ładownię wielkiego statku, słyszymy złowrogi huk fal uderzających w burty i przenikliwy pisk mew. Można się poczuć jak na seansie 3D horroru albo filmu katastroficznego – za chwilę musi zdarzyć się coś złego. Oprawa scenograficzna monumentalizuje przestrzeń, a łóżko bohatera (usytuowane centralnie niczym w Kartotece Różewicza) wydaje się drobiną pośród żywiołu natury. Podobnie monumentalny charakter ma też ostatnia scena. Gdy po końcowym, wydawałoby się, wzięciu całej sztuki w ferdydurkowy nawias („Kto oglądał… ten trąba!”) publiczność już zbiera się do oklasków, inscenizator Krzysztof Babicki z pomocą kompozytora Marka Kuczyńskiego gwałtownie zmienia nastrój: rozlega się elegijna muzyka, a scenę przemierza migrujący tłum postaci z bagażami, zapowiedź wojennej tułaczki. Wszyscy szybką nikną i na opustoszałej scenie pozostaje tylko sterta walizek – trudno odczytać to inaczej niż jako zapowiedź Zagłady i spełnioną apokalipsę. I trudno nie odnieść wrażenia, że Babicki wpisuje w sztukę Huellego więcej, niż jest ona w stanie udźwignąć – w finale jest to zgoła teatr monumentalny.
Babicki wpisuje w sztukę Huellego więcej, niż jest ona w stanie udźwignąć – w finale jest to zgoła teatr monumentalny.Zgoda, to przenikanie się półświatka i Ojczyzny, patosu i kryminału jest bardzo gombrowiczowskie. Huelle bawi się tytułową metaforą, nadając jej zmienną wykładnię w dialogach. Niejaki Kujawa, polski przedsiębiorca z Wolnego Miasta Gdańska, powiada: „Polska jest jak koliber. Barwny, śliczny, ale zbyt mały”. Podobnie wypowiada się aktorka Sosnowska: „Polska za chwilę się skończy. Jest jak koliber ten malutki. Śliczny. Kolorowy. Ale jutro rozszarpią go sępy”. Witoldo tymczasem dotyka tej kwestii nad trupem Walka: „Palce delikatne. Jak skrzydła kolibra”. Jak zawsze on jeden odezwie się inaczej niż wszyscy. A jednak Krzysztof Babicki, wsparty monumentalną scenografią Jagny Janickiej, stawia raczej na alegorię ojczyzny jako tonącego okrętu (do czego skądinąd daje asumpt tytuł powieści Gombrowicza: Trans-Atlantyk). Chciałoby się powiedzieć, że Paweł Huelle napisał Kolibra lot ostatni, ale Babicki wyreżyserował Ostatni dancing, jeszcze jeden danse macabre w korowodzie polskich balów, po chocholim tańcu, po Tuwimowym Balu w operze, po bankiecie z Popiołu i diamentu, po polonezie z Sennika polskiego w Teatrze STU.
Jest w tym przedstawieniu wiele pomysłów i scen świetnych, jak chociażby tango Witolda z Walkiem, które wydaje się prefiguracją Tanga Mrożka (Walek, z parobka kelner, to przyszły Edek!) albo jak postać fotografa-pornografa, który obwieszcza: „Ja jestem artystą przyszłości”. Dodatkowym smaczkiem jest obsadzenie postaci Witolda przez Dariusza Szymaniaka, a Walka przez Szymona Sędrowskiego, aktorów, którzy poprzednio partnerowali sobie w Pokojówkach Geneta. Są też wątki dobrze zaczęte i niestety porzucone – zaraz na początku Witold wspomina: „To miała być moja pierwsza sztuka. Pod tytułem Boso” i ta kwestia nie ma żadnej kontynuacji. Inne znów sceny wydają się niepotrzebnie rozbudowane (uwodzenie Nadkomisarza przez Sekretarkę), z kolei nie w pełni wykorzystana reżysersko pozostaje postać Charakteryzatorki, która mogła posłużyć jako łącznik pomiędzy minionym światem lat trzydziestych a dzisiejszą perspektywą. No a dialogi w rodzaju: „Panie Witoldzie drogi”, „Panie Czesławie drogi” mogą mniej wtajemniczonych widzów wyprowadzać w pole, bo pozwalają domyślać się (mylnie), że Gombrowicz rozmawia z Miłoszem.
Najtrudniej przychodzi pisać o aktorach, którzy nie mieli łatwych zadań, bo nie dały się one podporządkować jednolitej konwencji; stąd chwilami ucieczki w rodzajowość (celuje w tym Andrzej Redosz jako Nadkomisarz), chwilami w stylizację (z najlepszym wyczuciem czyni to Dorota Lulka), w minimalizm (powściągliwy Piotr Michalski jako Straszewicz), a niekiedy w przewrotny pastisz (Beata Buczek-Żarnecka znakomicie queeruje szlagier Jana Kiepury Brunetki, blondynki…). Kto wie, czy właśnie pastisz stylu aktorstwa w przedwojennych filmach nie okazałby się najskuteczniejszym kluczem do Kolibra lotu ostatniego?
14-02-2014
Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni
Paweł Huelle
Kolibra lot ostatni
reżyseria: Krzysztof Babicki
scenografia: Jagna Janicka
kostiumy: Sławomir Smolorz
muzyka: Marek Kuczyński
obsada: Eugeniusz Krzysztof Kujawski, Dariusz Szymaniak, Dorota Lulka, Grzegorz Wolf, Szymon Sędrowski, Piotr Michalski, Andrzej Redosz, Marta Kadłub, Olga Barbara Długońska, Leon Krzycki, Rafał Kowal, Beata Buczek-Żarnecka, Elżbieta Mrozińska, Monika Babicka, Małgorzata Talarczyk, Bogdan Smagacki, Mariusz Żarnecki, Maciej Wizner, Agata Moszumańska
premiera: 18 stycznia 2014
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.