Gra o piękno

Il trionfo del Tempo e del Disinganno (Triumf Czasu i Prawdy), reż. Waldemar Raźniak, Polska Opera Królewska

aAaAaA

fot. Grzegorz Mart

Georg Friedrich Händel miał dwadzieścia dwa lata, gdy znalazł się w Rzymie. Podobała mu się muzyka włoska i był już po debiucie operowym, ale w Wiecznym Mieście nie miał niestety okazji zaprezentować utworu tego gatunku. Obowiązywał akurat papieski zakaz wystawiania oper, jako że zbytnio rozbudzały zmysły, co prowadziło do rozluźnienia obyczajów. Swój kompozytorski talent

Händel potrafił jednak potwierdzić i kardynał Benedetto Pamphili, jeden z najmożniejszych patronów sztuki w Rzymie i admirator teatralnych rozrywek, wręczył mu własny tekst.

Triumf Czasu i Prawdy bywa zaliczany do Händlowskich oratoriów, choć brak w nim treści religijnych, potężnych chórów i narratora. Za operę też trudno go uznać, mimo że partyturę wypełniają arie, ansamble i sekwencje orkiestrowe przydatne do baletu. Konkretnej fabuły przy alegorycznych osobach trudno się dopatrzeć, a sytuacje dramatyczne za pomocą teatralnych środków: kurtyn, świateł, projekcji, dekoracji łatwo stworzyć. Uczynili tak realizatorzy scenicznej wersji dzieła w Polskiej Operze Królewskiej, określiwszy rzecz dyskursem filozoficznym. Toczyło go czworo protagonistów: Piękno (Bellezza), Przyjemność (Piacere), Czas (Tempo) i Prawda (Disinganno). To ostatnie włoskie słowo oznacza również „rozczarowanie”, istotnie – odkrycie prawdy bywa nieraz bolesnym rozczarowaniem.

Głównym rozgrywającym był tutaj Czas (Sylwester Smulczyński), szczupły elegant w muszce ćmił cygaro, sięgał po szklaneczkę (może z whisky), chodził z trudem, suwając nogą. Rzadziej niż jego trzy partnerki zabierał głos (tenorowy), ale na wstrząsającą „arię do urn” w mrocznej tonacji f-moll warto było czekać: „Urny, otwórzcie się, pokażcie, co kryjecie we wnętrzu...”. Do Czasu kierowały swój śpiew kobiece głosy – o tym, że złowrogi, nieprzyjazny ludziom, do Nieba nie ma wstępu, nie widać go, a przecież jest, niesie śmierć i cierpienie. Dobrze byłoby mieć Czas do namysłu i pytania: ulegać Przyjemności czy nie?  Aneta Łukaszewicz stworzyła kreację trudną do zapomnienia. Kostium i makijaż zmienił ją w obleśnego starca w rozchełstanym szlafroku; wypinała ogromny goły brzuch, zasłaniała niby małe, bo męskie, piersi, na łysej głowie sterczała jej kępka siwych włosów. Wymalowane oczy lubieżnie zerkały na półnagie, młode postacie aktorów, którzy ożywiali ruchem scenę. W drugiej części ustrojono Przyjemność w szeroką, pąsową szatę. Czołgała się w niej, wychyliła uśmiechnięta z balkonu, wreszcie swym jasnym i ciepłym mezzosopranem zaśpiewała z wielkim przejęciem najsłynniejszą bodaj arię Händla (powtórzoną później przez niego w operze Rinaldo) – Lascia la spina.

Poważną Prawdę upodobniono wyglądem do Czasu. Zgodnie z tytułem Il trionfo del Tempo e del Disinganno to racje tych dwojga mają zwyciężyć, toteż w duetach z tenorem alt Prawdy, czyli Anny Radziejewskiej, brzmiał miękko, lecz zdecydowanie. W dodatku w dialogach z koncertującą wiolonczelą Tomasza Frycza wspieraną przez pomruki teorby Filipa Zielińskiego, muzyka Prawdy tak porażała wyciszaną ekspresją, że słuchacze wstrzymywali dech. Radziejewska śpiewała o nieuchronnym przemijaniu. W późniejszym obrazie przybrała – na krótko – strojną suknię typową dla baroku, epoki, która niewątpliwie przeminęła.

Reżyser Waldemar Raźniak zapewniał, że uszanuje barok, zwłaszcza w tak odpowiednim dla tego stylu wnętrzu, jak Teatr Stanisławowski, że współczesność będzie tylko cytował. Odniosłam odwrotne wrażenie – przedstawienie utrzymał w stylistyce współczesności ledwo ubarwionej cytatami z baroku. W sumie związek teatralnych obrazów z aktorsko-wokalną akcją wydawał się absolutnie dowolny. Wizerunki gładkich twarzy kobiet, znane z obrazów barokowych malarzy, teatralny projektor rzucał na kurtynę. Efektowne suknie jako znaki minionej epoki nakładano na Przyjemność, Prawdę i Piękno.

Teraźniejszość nieustannie wdzierała się na scenę. Piękno w osobie rzeczywiście urodziwej Iwony Lubowicz nosiło sukienkę spotykaną na dzisiejszej ulicy albo proste spodnium lub nawet szorty. Było fotografem, stawiało partnerów przed wielkim lustrem, dawnym emblematem urody. Po antrakcie lustro zniknęło, wniesiono stoły, aby śpiewaczka nań wskoczyła. Ulegała pokusom Przyjemności i przemianom w otaczającym nas świecie dyktowanym przez Czas. Zagrażała jej też Prawda, której czasem lepiej nie dociekać. Płynny, o zniewalającej barwie sopran Lubowicz odzywał się z różnych miejsc, lirycznie albo wirtuozowsko. Po wybuchu dymu i czerwonych błysków przerażona usiadła. Wręczono jej kielich wina – czy miało to odniesienie do liturgii? Że Piękno przybiera też czasem wymiar duchowy? Może. Jednak na współczesność, bynajmniej nie mistyczną, nie było rady. Za pomocą projekcji widoczne były błazeńskie grymasy cyrkowych klownów, mignął też kolisty sygnał elektroniczny stosowany w pracy z komputerem, do postaci Przyjemności dołączono zdjęcia dużej bezy i innych ciastek, w taniec (doskonały) aktorów wrzucony został nagle między białe poduszki ...ogromny biały miś. Czyżby poduszki i misia realizatorzy zaliczyli do filozoficznych rozkoszy życia?

Żelazną, by tak rzec, ostoją baroku w tym przedstawieniu była muzyka. Capella Regia Polona grała po prostu nadzwyczajnie. Dyrygent Krzysztof Garstka dłonie z klawesynu przenosił na pozytyw, porywał zespół wichrem energii lub narzucał skupienie niemal ostateczne. Koncertmistrz Michał Piotrowski solówkami skrzypiec rozjaśniał wnętrze, oboistka Agnieszka Mazur-Zborowska wydobywała ze swego instrumentu czarowne melodie. Dwudziestoletni Händel prawdziwie musiał być genialny, skoro tkwiły w nim takie podkłady dźwiękowej wrażliwości. Tkwiły i nie poddały się niszczącej sile Czasu. Najlepiej wyraził to znakomity, symboliczny finał przedstawienia.

Piękno siedziało nieruchomo w wysokiej srebrzystej peruce i wytwornej barokowej sukni, a wnętrze dawnego teatru wypełniały ruchome świetlne kawałeczki rozpadającego się świata. W tym wnętrzu niósł się zjawiskowy śpiew skrzypiec i sopranu. Stopniowo zamierał w ciszy, ale zostawiał nas w poczuciu, że sztuka, muzyka ma wymiar ponadczasowy i nic nie jest w stanie jej unicestwić. Nie tylko w poczuciu – w pewności, że tak właśnie jest. Piękno odniosło zwycięstwo w tej grze.

<p class="text-align-right">30-04-2025</p>

Polska Opera Królewska

Il trionfo del Tempo e del Disinganno (Triumf Czasu i Prawdy)

Georg Friedrich Händel

Libretto: Benedetto Pamphili

Kierownictwo muzyczne i dyrygent: Krzysztof Garstka

Reżyseria: Waldemar Raźniak

Scenografia i kostiumy: Barbara Guzik

Obsada: Jakub Foltak, Iwona Lubowicz, Aneta Łukaszewicz, Julia Pliś, Anna Radziejewska, Justyna Rapacz, Aleksander Rewiński, Sebastian Smulczyński oraz aktorzy: Patrycja Grzywińska, Joanna Lichorowicz-Greś, Vova Makovskyi, Wojciech Wereśniak

Zespół Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej Capella Regia Polona

Premiera: 4 kwietnia 2015, Stara Oranżeria w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie

Oglądasz zdjęcie 4 z 5