Foka Hela w swojej bajce

Hela Foka. Historie na fali, reż. Katarzyna Hora, Teatr Lalek Arlekin im. Henryka Ryla w Łodzi

aAaAaA

fot. HaWa

Hela Foka to ładny spektakl, z ładnymi lalkami, ładną animacją, ładną scenografią. Wiele kadrów zapada w pamięć – zwłaszcza, gdy świat za rampą urządzony jest tak, by przypominał wielkie akwarium. Może za wolno się rozkręca (w pierwszej i drugiej scenie mówi się niewiele, robi jeszcze mniej), może jest tu problem z dramaturgią (są właściwie trzy opowieści, dwie z nich się gdzieś w połowie przedstawienia), ale spektakl jest ładny. Tyle że skoro tak usilnie używam tego ładnego przymiotnika, to na pewno trochę po to, by zaczarować moje wspomnienia ze spektaklu. By to, co ładne, wzięło górę nad tym, co mnie zawiodło. Po kolei.

Oparty na książeczce Renaty Kijowskiej scenariusz realizuje te same cele, co pierwowzór: ma przedstawić bioróżnorodność w Bałtyku, powiedzieć o zagrożeniach dla mieszkających tam zwierząt i trudach pracy ludzi związanych z morzem. Jak w książce, główną bohaterką jest młoda foka, która – odchowana w naukowym ośrodku – poznaje trudy życia w „prawdziwym środowisku”. W adaptacji Magdy Żarneckiej uda jej się zdobyć przyjaciół, oswoić wrogów i pomóc w przekonaniu rybaków do bardziej ekologicznej metody połowów.

Te przygody dziać się będą na prościutkiej i pięknej scenie (jesteśmy w Arlekinie – więc to nie zaskakuje). I zdarzą się, dzięki wspaniałej pracy lalkarzy (tak, choć cenię, jak aktorzy tego teatru grają w żywym planie, to najbardziej lubię ich pracę z przedmiotem). Zapada w pamięć ławica małych rybek podobna tu do wróbli na płocie, a magia teatru czaruje w scenie poszukiwania ofiar morskiej katastrofy – gdy wszystko spowije mgła, a znad dziobu łodzi wzbije się snop latarkowego światła. Epizodyczność opowieści przeszkadza, jak pisałem na początku: z czasem przejścia od sceny do sceny zdają się mniej przypadkowe. Dowcipy językowe (oparte głównie na zastąpieniu płetwą ręki lub dłoni w odpowiednich frazeologizmach) bawią dzieci, podobnie jak autotematyczne żarty bohaterów tej opowieści. Fragmenty o wyborach i prezydencie bawiłyby bardziej, gdyby te prawdziwe wybory miały inny wynik, ale to już poza mocą Arlekina – niestety. Dlaczego więc, choć staram się wykrzesać entuzjazm, jego iskier jest tu niewiele?

Ano dlatego, że ten spektakl jest po prostu za grzeczny. Na poziomie pomysłu i samej realizacji. To drugie przegląda się tu w powtarzanym w finale ze sto razy słowie „przepraszam”. Morskie stworzenia przepraszają się za wszystko – że się od razu na sobie nie poznały, że nie zrobiły czegoś, czego nie mogły zrobić, że o czymś nie pomyślały albo że coś źle wymyśliły… I jeszcze gdyby ta opowieść od początku była choć trochę szelmowska. Skąd – to najbardziej przewidywalna opowieść o przyjaźni, jaką można sobie wyobrazić. Akt pierwszy: Hela szuka przyjaciół. Akt drugi: Hela znajduje przyjaciół. Akt trzeci: pojawia się wróg. Akt czwarty: wróg przekonuje się do Heli, po części dzięki poświęceniu przyjaciół i oczywiście samej Heli. Akt piąty: wszyscy żyją długo i szczęśliwie (ale wcześniej się przepraszają). I owszem, znam te teorie, że wszystkie opowieści świata powtarzają struktury zaledwie kilku pramitów, ale też wiem, że najciekawsze z tych historii robią co mogą, by swój pramit ukryć, a nie eksponować. Ale zgoda, może gdybym obudził w sobie dziecko, nie bawiłbym się w rozkładanie scenariusza na akty pierwsze. Skupmy się lepiej na tym, co uwiera w pomyśle.

Niewygoda zaczyna się już w książce Renaty Kijowskiej: autorka sięga po wypróbowany mechanizm antropomorfizowania zwierząt. Czy to foki, czy to morświny, wszyscy tworzą takie same struktury społeczne, co ludzie. Każde zwierzę myśli jak człowiek, a każdego człowieka postrzega ono tak, jak postrzega siebie (co akurat logiczne, bo siebie – w tej książce i w niezliczonej liczbie jej podobnych – też postrzega jak człowieka). Scenariusz przedstawienia nie idzie inną drogą. I jeśli teraz ten zabieg – znany skądinąd z przytłaczającej większości spektakli dla młodego widza – tak razi, to po części dlatego, że w Heli Foce nieustannie mówi się o potrzebie zrozumienia świata zwierząt oraz ich języka. Co tu rozumieć? – zastanawiam się. Skoro wszyscy tam są podobni do nas? I to uwiera również dlatego, że w ostatnich latach teatr podejmuje próby uświadamiania widzów, że ludzki model komunikacji i postrzegania świata nie jest modelem innych mieszkańców globu. Że jego różnorodność nie jest wyłącznie różnorodnością na poziomie kostiumu, że foka to nie jest taki człowiek w przebraniu, podobnie jak nie jest człowiekiem morświn czy meduza.

Powie ktoś, że dzieci tego nie zrozumieją. Odpowiem, za licznymi psychologami dziecięcymi, że łatwiej to jest zrozumieć dzieciom, które jeszcze nie mają wyrobionych modeli postrzegania rzeczywistości, niż dorosłym. Dodam też, że wierzę, że właśnie Arlekin, z tak wieloma spektaklami rozwijającymi wyobraźnię widzów, umiałby to zrobić najlepiej. Szkoda, że tu zrejterował. Że nie podjął wyzwania.

Zresztą nie tylko jednego. Ten spektakl o przywracaniu błogostanu w Bałtyku oglądamy jak wypracowanie o odnajdywaniu sielanki. Pierwsza z trzech historii Heli Foki to historia przyjaźni. Druga – to historia walki z zanieczyszczeniem wody. Trzecia – walki o bardziej ekologiczne metody połowu ryb. O pierwszej historii – pisałem, była przesłodzona. A to mimo że nie obyło się w niej bez ofiar (biedna meduza Aurelia). Lecz dwie kolejne historie to idylle kreujące fałszywy komunikat: nie trzeba będzie poświęceń, aby wyczyścić wody naszego morza. Wystarczą też dobre chęci, by zmienić sposób połowów. Otóż jedno i drugie jest nieprawdą i może warto to jasno powiedzieć – jeśli nie dzieciom, to chociaż rodzicom, którzy przyjdą z małymi pociechami do Arlekina. Czyszczenie Bałtyku wymaga finansowych nakładów, a zatem wyrzeczeń ze strony ludzi (a nie sprytu ze strony zwierząt), zaś ryby złowione mniej szkodliwymi metodami są zwyczajnie droższe. Odpowiedzialność za naturę to nie mydlenie dzieciom (i dorosłym) oczu obietnicą prostej do osiągnięcia szczęśliwości. Ile dzieci powinny mieć lat, by się o tym dowiedzieć? Może – jak w przypadku zdobywania świadomości, że świat zwierząt różni się od ludzkiego świata – powinno to następować raczej wcześniej niż później? Inaczej – skoro twórcy włączyli do spektaklu polityczną doraźność, to i ja będę doraźny – wciąż prezydent i jego wyborcy będą mogli kwestionować Zielony Ład i opowiadać farmazony, że miłość do natury nie musi wymagać poświęceń.

No i zacietrzewiłem się. Trochę wbrew sobie, bo przecież to moralizatorski teatr odrzuca mnie najbardziej. Tu narzekam, że spektakl jest za grzeczny, a bohaterowie dla siebie za mili. Ktoś powie, że w dzisiejszym, właśnie powyborczym świecie, trzeba wrócić do pracy u podstaw, a nie do zaawansowanej rozkminy o kosztach ekologii. I nie będzie się mylił. Może powinienem pomstować na świat, nie na Helę Fokę i jej morze? Może.

<p class="text-align-right">11-06-2025</p>

Teatr Lalek Arlekin im. Henryka Ryla w Łodzi

Hela Foka. Historie na fali

Renata Kijowska

Reżyseria: Katarzyna Hora

Adaptacja i dramaturgia: Magda Żarnecka

Scenografia: Klaudia Laszczyk

Muzyka: Katarzyna Bem

Reżyseria światła: Piotr Nykowski

Konsultacje choreograficzne: Marta Wiśniewska

Asystent reżysera: Piotr Bublewicz

Obsada: Anna Moś-Domagała, Emilia Dryja, Klaudia Kalinowska, Adrianna Maliszewska, Katarzyna Stanisz, Piotr Bublewicz, Rafał Domagała, Maciej Piotrowski, Piotr Regdos

Premiera: 31 maja 2025

Hela Foka. Historie na fali, reż. Katarzyna Hora, TeatrLalek Arlekin im. Henryka Ryla w Łodzi

Oglądasz zdjęcie 4 z 5