Estetyka Jana Piszczyka
![](https://cdn.prod.website-files.com/674247043b5699e4f3d18d17/679280b6a2eefaf3fde4079b_469.avif)
Dziewczyna ma na sobie elegancką białą bluzkę i ciemną, długą spódnicę. Klęczy na wypastowanej posadzce sali gimnastycznej i widać, że ten odświętny strój jednak krępuje jej ruchy. Oczy zamknięte, w twarzy coś jakby ból.
Za nią trzech chłopców: dwaj – czegoś smutni – głowy mają opuszczone. Trzeci mierzy z pistoletu w potylicę dziewczyny. Na sfałdowanym horyzoncie w tle przypięto wycięte z kartonu duże litery: „1 Marca. Dzień pamięci żołnierzy wyklętych”.
Wszystko to dzieje się w VIII LO we Wrocławiu przy ulicy Zaporoskiej. Podczas uroczystego apelu z programem artystycznym odegrano tam m.in. powyższą scenę mającą przedstawiać egzekucję Danuty Siedzikówny „Inki”, sanitariuszki wileńskiej brygady AK.
Relacjonująca to wydarzenie Ewa Wilczyńska z „Gazety Wyborczej” przytacza słowa dyrektorki Liceum, Krystyny Sochy: „Uczniowie poznają świat dzięki obrazom. Suche liczby czy statystyki nie przyniosłyby żadnego efektu, nie zapadłyby w pamięć. Wojna była okrutna, więc trudno, by przypominając o niej, nie było okrutnych scen”.
Pamiętam jak wstrząsnęła mną wiadomość, że grupy rekonstrukcyjne w Polsce zrzeszają blisko sto tysięcy ludzi! Toż to druga, weekendowa armia!
Sto tysięcy ludzi po nocach klepie swe pancerze i pierze onuce, poleruje szyszaki i guziki mundurów, ostrzy pałasze i oliwi swe mannlichery. Potem jadą na pola dawno zapomnianych bitew, rozbijają się zbrojnym obozem, nie zapominając o wystawieniu wart. Nikt nie chce przecież być zdradzonym o świcie.
Wstające słońce lśni na ostrzach bagnetów. Pada komenda i kolumna z bojowym okrzykiem rusza na widoczne po drugiej stronie popegeerowskiego pola szańce Tamtych.
Wszystko jest precyzyjnie odtworzone: gdzie kto dostał, tam pada. Oddział się cofa, zbierając swych rannych. Ci pojękują z cicha, jednemu bowiem kula armatnia urwała rękę, a drugiemu – nogę… Wszystko prawie jak Wtedy.
Nie ma tylko krwi, śmierci, bólu, przerażenia, potwornej walki toczonej z samym sobą, żeby opanować strach i uspokoić żyjące własnych życiem rozdygotane ręce.
W środowiskach rekonstruktorów wciąż popularne są prace wielkich historyków przeszłości. Nic dziwnego: monumentalne dzieła Wacława Tokarza, Mariana Kukiela, by nie wspominać już o czempionie wszechwag, jakim był Szymon Askenazy, wciąż uwodzą swym stylem, żywością języka, który nie stroni od wymownej anegdoty, gruntownością wyczytanej ze starodruków wiedzy, pozwalającej zrekonstruować niemal minuta po minucie kluczowe wydarzenia historii Polski.
Był to zresztą styl, jaki w ogóle charakteryzował XIX-wieczną historiografię europejską. Początek dał mu bez wątpienia Jacob Burckhardt, „który w swoim mistrzowskim dziele Kultura Odrodzenia we Włoszech (1860) zajął się morfologią tytułowej epoki, prezentując obejmujący kilka stuleci okres w skondensowanej formie wielkiego barwnego fresku. Stojąc przed tym ogromnym dziełem, XIX-wieczny odbiorca nie miał innego wyboru, jak tylko odczuwać tęsknotę za przeszłymi czasami i projektować siebie na pasujące miejsce w tym sugestywnym obrazie. Wszystko przemawia za tym, że podobne ćwiczenie nie było obce i Nietzschemu. Przenosząc się w środek obozu wojsk Castruccia Castracaniego, doświadczać mógł z bliska heroicznego witalizmu albo przeżywać siebie spacerującego po Lungotevere z głową zaprzątniętą marzycielskim postanowieniem zostania Cesarem Borgią filozofii” (Peter Sloterdijk. Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice, przekład Jarosław Janiszewski).
Oczywiście każdy „projektuje siebie” na miarę własnych oczekiwań i możliwości. Inaczej Friedrich Nietzsche, inaczej Jan Piszczyk, a jeszcze inaczej taki powiedzmy – Hans Makart. Ten niezwykle popularny swego czasu austriacki malarz zgodnie z podstawowym wymogiem szkoły akademickiej, której był wybitnym przedstawicielem, za tematy swych dzieł brał jedynie wydarzenia „ważne i wzniosłe”. Znajdował je naturalnie wyłącznie w przeszłości. Każdym swym dziełem dowodził, że jeśli nawet Rubens umarł, to jego styl pompierskiego soft porno ma się znakomicie i rodzi landszaft za landszaftem. Zachwycały one ponoć szczerze i do głębi zdającego bez skutku do wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych Adolfa Hitlera…
W pięć lat po śmierci Hitlera w berlińskim bunkrze Hermann Broch wygłosił odczyt pod tytułem Kilka uwag o kiczu. Poświęca w nim nieco miejsca także swemu znanemu rodakowi: „Hitler (podobnie jak jego poprzednik Wilhelm II) był wielkim amatorem kiczu. Żył wśród krwawego kiczu i kochał kicz słodki jak sacharyna” (tu i dalej przekład Danuty Borkowskiej).
To właśnie to uczucie rodziło upór, z jakim próbował sforsować bramę Akademii. Wierzył, że za nią, w kręgu wtajemniczonych, posiądzie tych kilka pilnie strzeżonych reguł, które pozwolą mu malować jak sam Hans Makart. Bo ówczesna Akademia i zrodzony w jej salach akademizm (odpowiedzialne za większość wyprodukowanego w historii kiczu) wierzyły w istnienie poznawalnych rozumowo „wiecznych reguł”, pozwalających w każdym dziele tworzyć Piękno an sich.
Jak pisze Broch, jest to dokładne przeciwieństwo każdej prawdziwej sztuki, która zawsze pozostaje nieskończonym ruchem ku niewyrażalnemu. Sztuka jest bowiem systemem otwartym. Kicz – szczelnie zamkniętym w gorsecie arbitralnych reguł.
Kicz by nie istniał, gdyby nie miał swoich miłośników. Broch: „Jeśli kicz jest kłamstwem, to zarzut ten godzi w człowieka, który potrzebuje takiego kłamliwego i upiększającego zwierciadła, aby się w nim rozpoznać. […] W jaki rodzaj dzieła kicz stara się przekształcić życie ludzkie? Odpowiedź jest prosta: w neurotyczny, to znaczy taki, który narzuca rzeczywistości konwencję całkowicie nierealną. W romantyzmie roi się od tragedii miłosnych, samobójstw w pojedynkę i we dwoje, gdyż poruszając się między nierealnymi konwencjami, które nabrały dla niego wartości symbolu, neurotyk nie zauważa, że nieustannie myli ze sobą kategorie etyczne i estetyczne oraz słucha nakazów, które wcale nakazami nie są”.
Od kilku miesięcy mam wrażenie, że otacza mnie jakiś coraz bardziej się rozrastający odpustowy jarmark, dokładnie taki, jakie pamiętam z zamierzchłego dzieciństwa. Wokół monidła, szklane ryby, gliniane koguciki, tombakowa biżuteria… Barwione szkiełka udające rubiny, korkowce udające pistolety, ktoś z boku bełkotliwie zachwala cudowne środki, dyplomacja polska wstaje z kolan, żeby w końcu, po latach kneblowania, wykrzyczeć w twarz zdumionej Europy swą niechęć do marchewki i ruchu na świeżym powietrzu…
O ile w wielu miejscach trudno się było nie zgodzić z krytyką, jakiej „obóz patriotyczny” nie szczędził swoim poprzednikom, o tyle obraz Polski, jaki zaczyna się wyłaniać z wypowiedzi i działań dziś rządzących, jest niczym innym tylko zwykłym, rozpaczliwym i patentowanym kiczem.
29-02-2016
Oglądasz zdjęcie 4 z 5