Czy rękopisy nie płoną?

aAaAaA

Mark Twain w Wizycie kapitana Stormfilda w niebie twierdził, że w niebie więcej szacunku i podziwu niż Szekspir wzbudza pewien szewc, który pisał najlepsze na świecie wiersze, ale nikt tego, tam na ziemi, nie docenił.

Trudno się nie zgodzić z faktem, że – jak mawiał mój dziadek – „łaska pańska na pstrym koniu jeździ” i docenianie lub niedocenianie jakichś dzieł sztuki wiąże się z ogromną ilością determinant.

Po trzystu latach dostrzeżono (i wylansowano!) niezwykłą wrażliwość i ponadczasowość Vermeera van Delft. Gdy tworzył – był jednym z wielu i widocznie mało kto zobaczył w jego dziełach to, co nam po latach wydaje się tak wspaniałe i oczywiste.

Dziś nikt nie dałby Nagrody Nobla Kiplingowi, bo choć był pisarzem o znakomitych zdolnościach, to jego imperialistyczny światopogląd zamknąłby mu drogę na wszystkie salony.

A Sienkiewicz? Coraz bardziej daleki, naiwny, irytujący.

Razem z pompierami, którzy mieli przecież dni chwały i czego jak czego, ale umiejętności zawodowych trudno im odmówić. Podobnie jak Kiplingowi, Sienkiewiczowi i Dickensowi.

Co więcej – te dzieła, niegdyś uznawane za bardzo wybitne, tkwią jakoś w naszym DNA i po rozmaitych retuszach powracają do nas – a to jako adaptacje, a to jako cytaty, a to wreszcie jako szansa na prześmiewczą polemikę.

Sądzę, że nawet znakomitemu znawcy wykładającemu literaturę światową na przykład na Uniwersytecie Shanxi (Chiny) ciężko byłoby odczytać Transatlantyk Gombrowicza bez znajomości takich kontekstów jak twórczość Sienkiewicza, Paska, Reja itd.

Wyraźnie widać, że choć cały dwudziesty wiek był pełen wysiłków tysięcy artystów, aby sztukę uczynić uniwersalną, czytelną, powszechną i dla wszystkich ludzi zrozumiałą, bez kontekstu się nie da. A konteksty wypełzają w momentach niespodziewanych, zaskakują i podstawiają światu coraz nowe zwierciadła.

Weźmy Białą gwardię Bułhakowa. Nagle okazuje się, że główni bohaterowie dramatu są po prostu oficerami okupanta, a sprzyjający Petlurze mąż Heleny Talberg – ten, który z „cieniutkiej książczyny” studiuje gramatykę ukraińską – to może żałosny, ale jednak zwolennik słusznych poglądów.

Jak to wszystko wytłumaczyć Kiplingowi, Bułhakowowi, Sienkiewiczowi?

Oksana Zabużko w fascynującej rozmowie z Izą Chruślińską (Ukraiński palimpsest, wyd. Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego, Wrocław 2013) mówi o historii kultury ukraińskiej w sposób precyzyjny, wnikliwy, spokojny.

Mimo tego spokojnego tonu rozsądny polski czytelnik przeżywa szok.

Jak to, więc można cierpieć więcej niż Polacy? To można podnosić się z większych rzezi, upokorzeń, prześladowań niż my, złote ptacy?

To o tylu krzywdach musieli milczeć, takie talenty tracić bezpowrotnie, tyle ludzi sztuki zmienili im w męczenników?

Znerwicowana wyobraźnia podsuwa możliwe warianty, co by było, gdyby tak u nas…
Skamandryci znaleźliby się na Kołymie? To pewne.

Szymborska, Miłosz, Mrożek i Konwicki rozstrzelani? Prawdopodobne.

Gdybyśmy tak zamienili się w kolejną republikę rad, gdyby łapy Stalina ściskały dłużej, gdyby rozkazy z Moskwy zamieniały w ugór lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte…

Ukraińska kultura podnosiła się po tak straszliwych ciosach, że nawet Witalij Kliczko by się nie pozbierał.

I jakoś słabnie wiara, że nie można utracić czegoś bezpowrotnie.

Współczesna psychologia w wydaniu pop tłumaczy nam, że rozmaite rzeczy musimy utracić w czasie trwania życia i że to jest dobre. I że trzeba swoje straty akceptować. I przepracować.

Ludobójstwo nie jest dobre. Śmierć z głodu nie jest dobra. Tortury nie są terapeutyczne. Przepracować?

Pamiętałem ten lęk z dzieciństwa, ale był nieprzekazywalny.

Wojna ukraińsko-rosyjska to zdarzenie, które powinno nas obudzić.

Świat jest jeszcze podlejszy, niż się wydawał, a kultura to nadal zaledwie bezradne próby zmierzenia się z tą podłością.

Co więcej – jeśli można uratować jedno życie dziecka za cenę wszystkich spalonych rękopisów, to trudno, pies tańcował z arcydziełami.

Wiem, że to tak nie działa. Wiem, że sprawa jest znacznie bardziej złożona.

Zachwycające malarstwo Kateryny Biłokur, genialnej – co łatwo sprawdzić, oglądając jej obrazy lub uwierzyć, jeśli się nie ma wrażliwości, autorytetowi Picassa – to niestety jeszcze bardziej hardcorowa wersja marzenia o niepłonących dziełach.

Po jednej stronie nadwrażliwy, widzący więcej, przenikający głębiej artysta, po drugiej mordercy, kaci, urzędnicy, strażnicy, nadzorcy mózgów, słów, obrazów i myśli.

Narody muszą zrozumieć, że każdy wróg kultury jest wrogiem ludzkości, że wolności i sztuki nie da się zastąpić dekretem, nakazem, że każda wielka zbrodnia wobec społeczeństwa zaczyna się od małych, ideologicznych nakazów wobec kultury.

Od chwili wybuchu wojny jak na dłoni widać miałkość i nieludzkość racji innych niż te, które są za życiem, za swobodną twórczością, za nieskrępowanym istnieniem każdego człowieka.

Polacy w większości zachowali się wspaniale, ale każdy protekcjonalny wpis w Internecie, każda z wyższością wyrażona opinia dowodzą, jak mimo wszystko wciąż za mało wniosków z tej toczącej się wojny do nas dociera.

Powtarzajmy sobie w kółko: Oni mają gorzej. A my musimy uczyć się szybciej.

15-02-2023

Oglądasz zdjęcie 4 z 5