Czucie, wiara, pożądanie

Ballady i romanse, reż. Piotr Soroka/Zdenka Pszczołowska/Błażej Peszek, Wrocławski Teatr Pantomimy
aAaAaA
fot. Natalia Kabanow

Reżyserski tryptyk we wrocławskiej Pantomimie wyjmuje Mickiewiczowski cykl z polonistycznego klucza, bierze w nawias skojarzenia z ludowością czy romantycznymi nastrojami grozy i niesamowitości. Co wtedy się odsłania? Opowieści o miłości i nienawiści, zdradzie i pożądaniu, i towarzyszących nam od zawsze daremnych wysiłkach sięgnięcia pod powierzchnię rzeczywistości, odkrycia tajemnicy świata.

Trzy i pół miliona złotych – aż tyle lub tylko tyle wystarczyło, żeby festiwal Ballad i romansów ogarnął całą Polskę. Wprawdzie wysyp teatralnych premier zrealizowanych za sprawą ministerialnego programu mamy już za sobą, ale z jego efektami trzeba będzie jeszcze trochę pożyć – nie dziwmy się więc specjalnie, że co druga scena lalkowa w kraju będzie miała spektakl pod tym tytułem (czasem z drobnymi wariacjami) w swoim repertuarze. Na tle kilkudziesięciu innych przedstawień propozycja Wrocławskiego Teatru Pantomimy jest najbardziej radykalna. Tryptyk reżyserski Piotra Soroki, Zdenki Pszczołowskiej i Błażeja Peszka ostentacyjnie wręcz lekceważy trend, który pozwala łączyć przyjemne, czyli ministerialną dotację, z pożyteczną bez wątpienia dla teatru gwarancją zapełniania widowni publicznością w wieku szkolnym.

I trzeba dodać, że Pantomima na ten radykalny gest może sobie pozwolić dzięki temu, co – jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi – jest jej bolączką. Teatr pozbawiony własnej sceny, skazany na kosztowne wynajmy stać na prezentację spektakli zaledwie kilka razy w miesiącu. Nie ukrywajmy – grając sześć razy w miesiącu, łatwiej zapełnić widownię, nie sięgając po grupy szkolne, niż gdyby spektakli w tym terminie trzeba było upchnąć 26.

I jakkolwiek życzę Pantomimie przerwania tego trwającego już siódmą dekadę impasu związanego z brakiem przestrzeni pozwalającej na szerszą eksploatację przedstawień, to jednak cieszy mnie efekt sytuacji, w której teatr nie musi brać udziału w wyścigu o uwagę i przychylność dyrektorów szkół, polonistów, rodziców. W efekcie materiał, który dla większości instytucji byłby wymarzonym narzędziem do wygranej w tej gonitwie (mówimy wszak o zbiorze wpisanym już chyba na wieczność na listę lektur szkolnych), może potraktować pod prąd i pod włos, zwracając się do tych, którzy sceniczny bryk potraktowaliby wzruszeniem ramion: „my to już przecież przerabialiśmy”.

Swoje Ballady, rozpisane na dziewiątkę aktorów i trzy reżyserskie głosy Pantomima kieruje zatem do widzów już dorosłych. A choć niewykluczone, że kiedyś, w jakimś bardziej światopoglądowo otwartym systemie edukacji zabłądzą na nie i licealne grupy, to dziś łatwo wyobrazić sobie reakcję szkolnych polonistów na wieść, że dzieweczka (Agnieszka Dziewa) w swojej szalonej wyobraźni igra z Jasieńkiem (Eloy Moreno Gallego) gołym jak go pan Bóg stworzył. Zakładam, że z ostrożności lub obawy przed rodzicielskimi czy kuratorskimi interwencjami ominą scenę prezentującą takie ekstrawagancje z daleka.

Inna sprawa, że przedstawienie będzie szkolnym klasom średnio przydatne także pod tym względem, że nie proponuje widowni ściągi z Mickiewicza – choć tekst mówiony pojawia się w trzech balladach w różnych proporcjach, to statystycznie rzecz biorąc, jest tu obecny raczej w aptekarskich porcjach. I na pewno nie jest podstawą dla scenicznego istnienia tych opowieści o miłości, szaleństwie, historii i wojnie.

Pantomima wygrywa tym zabiegiem – zarówno artystycznie, jak i frekwencyjnie. Nawet solidny grudniowy atak zimy i nagła zmiana miejsca prezentacji nie przeszkodziła w zapełnieniu wszystkich niemal krzeseł w hali dawnej Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu. Dobrze zatem się stało, że w zalewie inscenizacji szkolnej lektury zalazła się – jako przeciwwaga – także i propozycja dla tych, którzy są w stanie brakujące części tekstu Ballad dośpiewać albo może raczej odczytać z ruchu aktorów.

Na scenie tekst jest bowiem rodzajem wartości dodanej, raz ledwie zaznaczonej w wokalizie Magdy Pasierskiej, kiedy indziej w odczytanym z offu paraencyklopedycznym wstępie do Świtezi. Najmocniej obecny jest w Lilijach, tej utrzymanej w klimacie horroru opowieści o pani (Izabela Cześniewicz), czy może bardziej lady w stylu glamour, której czyn przemienia rzeczywistość wokół w jakieś wykrzywione aż do potworności zwierciadło.

Propozycja Pantomimy jest więc niebanalna, choć wybór ballad ze zbioru raczej typowy. Nie będzie tu niespodzianek: Piotr Soroka mierzy się z Romantycznością, Zdenka Pszczołowska ze Świtezią, Błażej Peszek z Lilijami. Za to wnioski płynące z reżyserskiej lektury, a także sposób lub może raczej sposoby, w jakich te historie zostały nam podane, oraz języki, jakimi są tu opowiedziane, wnoszą do ogólnopolskiego festiwalu Ballad powiew świeżości.

Jakie to wnioski? Ano na przykład, że związek Jasia z Karusią nie był platoniczny, dziewczyna przecież przemycała chłopca nocą w strachu przed macochą do swojej izdebki. A skoro tak, to i rojenia na jawie dziewczyny muszą mieć mocno podszyty erotyką charakter. W tej scenicznej wersji ballady nie znajdziemy „złych ludzi tłumu”, „gromady”, „prostoty” ani mędrca z jego „szkiełkiem i okiem” – pojawia się jedynie na moment śmiejąca się szyderczo pani z Lilij, poza nią jest tylko tych dwoje w tańcu tęsknoty i pożądania.

W szkiełko i oko wyposażony jest za to turysta albo może badacz (Artur Borkowski) wyprawiający się w przeciwdeszczowym płaszczu nad brzeg Świtezi – próbuje odchylić powierzchnię wody tak, jak to się robi z kołdrą lub połą namiotu. Bezskutecznie – jedyne, co jest w stanie zobaczyć, to zmiękczone przez jej nurt powidoki postaci, ofiar i najeźdźców zaklętych w powtarzalnym aż do zmęczenia rytuale. Jest tak, jakby Świteź wysyłała gdzieś w przyszłość ostrzegawczy komunikat, z którego udaje się odczytać jedynie słabe echo powtarzane głosem Magdy Pasierskiej: „będzie wojna”.

Cała przesada, szerokość gestów, wielkość liter, z jakich buduje swoją wersję Lilij Błażej Peszek nie jest w stanie zmienić faktu, że współczujemy bohaterce tego horroru jak nigdy dotąd. A kiedy koniec końców okazuje się, że sprawa się rypła i zbrodnia wyszła na jaw, nie wiemy, co gorsze – niechybna kara, jaka czeka morderczynię, czy jej alternatywa – życie u boku jednego z upiornych braciszków zamordowanego męża.

I mimo że w tym ostatnim odcinku teatralnego serialu tekst pomaga nam podążać za rozwojem fabuły, wszystko, co najważniejsze, rozgrywa się i tak w ruchu, w geście. Trójczłonowość tej opowieści pozwala sięgnąć po trzy różne choreograficzne języki, co sprawia, że odnajdą się w tym przedstawieniu zarówno wielbiciele „starej dobrej Pantomimy”, jak i wielbiciele tańca współczesnego czy ci, którzy szukają w teatrze ruchu nowych kierunków i języków.

Opowieści rozgrywają się na niemal pustej scenie – Anna Oramus zaprojektowała dla nich niezwykle czystą, ale sugestywną scenografię, dzięki której każda część zyskuje swoją dominantę: w części pierwszej będą to fotel i prześcieradło w charakterze rekwizytu; w drugiej – unoszący się nad sceną żyrandol z półprzezroczystej materii, który przykrywa gród i chroni jego mieszkańców, zamieniając się w wypukły menisk tafli jeziora; w trzeciej – worek ziemi i wózek z mocno zdekompletowanymi i upiornymi przez to lalkami. Podobnie znaczące są też kostiumy (lub decyzje o ich braku) – nagiemu Jasieńkowi towarzyszy Karusia w sukience z przezroczystego tiulu, pod którą nosi przylegający ciasno do ciała kombinezon; wzór na nim przypomina połączenia mięśni, ścięgien i żył. Ta żywa tkanka niesie ze sobą czytelny komunikat: nie romantyczny nastrój, ale biologia jest tu najistotniejsza, a owo romantyczne „czucie” to nerwy, które dziewczyna ma ewidentnie na wierzchu.

Dodatkową, fascynującą warstwą we wrocławskich Balladach jest cała sfera audio Magdy Pasierskiej i Szymona Tomczyka – nie wiemy, gdzie zaczyna się muzyka, a kończy „naturalny” pejzaż dźwiękowy towarzyszący bohaterom, co zostało wygenerowane dzięki obecnej na scenie elektronice, a co ma swoje naturalne źródło. Muzyka jest rodzajem spoiwa łączącego trzy części Ballad, podobnie jak aktorzy, którzy powracają w różnych odcinkach – Izabela Cześniewicz w Romantyczności i Lilijach, Artur Borkowski w Świtezi i Lilijach czy obecna w całym spektaklu tafla wody – z początku w charakterze ozdoby pod sufitem, potem powierzchni skrywającej historię zatopionego miasta i jego mieszkańców, wreszcie – kto wie – może kopuły chroniącej nas wszystkich tego mroźnego i śnieżnego wieczoru. Te elementy sprawiają, że przy zachowaniu odrębności każdej z odsłon tego teatralnego serialu, udaje się je połączyć w płynną, spójną formę. A widzów przekonać, że do Ballad wciąż warto zaglądać, nie tylko z okazji ich dwusetnych urodzin.

25-01-2023

Wrocławski Teatr Pantomimy
Adam Mickiewicz
Ballady i romanse
scenografia i kostiumy: Anna Oramus
światła: Bogumił Palewicz
muzyka: Magda Pasierska i Szymon Tomczyk

odc. 1: Romantyczność
reżyseria: Piotr Soroka

konsultantka intymności: Marzena Kopczyńska-Urlich
obsada: Agnieszka Dziewa, Eloy Moreno Gallego

odc. 2: Świteź
reżyseria: Zdenka Pszczołowska,
choreografia: Oskar Malinowski
obsada: Agnieszka Kulińska, Sandra Kromer-Gorzelewska, Anna Nabiałkowska, Artur Borkowski, Jan Kochanowski, Krzysztof Szczepańczyk

odc. 3: Lilije
reżyseria: Błażej Peszek
obsada: Izabela Cześniewicz, Artur Borkowski, Mariusz Sikorski
premiera: 20.10.2022

Ballady i romanse, reż. Piotr Soroka/Zdenka Pszczołowska/Błażej Peszek, Wrocławski Teatr Pantomimy
Ballady i romanse, reż. Piotr Soroka/Zdenka Pszczołowska/Błażej Peszek, Wrocławski Teatr Pantomimy

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka TomaszewskiegoWrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.