Balbaryk i Dobra Wróżka
Mam w ostatnich kilku tygodniach wrażenie, że teatry nie doceniają stopnia rozwoju oraz zdolności percepcyjnych młodych odbiorców sztuki. Kolejny raz oglądam spektakl przeznaczony dla widzów od 7. roku życia, który spokojnie, o wiele lepiej sprawdziłby się w kontakcie z młodszymi.
Nie wiem, może chodzi o to, by teatr miał w repertuarze propozycje dla różnych kategorii wiekowych, a ta akurat była nieobsadzona? Na szczęście mało kto w Polsce przejmuje się wskazówkami co do wieku, więc na widowniach zasiada zwykle pełen przekrój roczników przedszkolno-podstawówkowych. W przypadku Balbaryka i Złotej Piosenki ze szczecińskiej Pleciugi nie jest to wcale taka zła opcja, bo widzowie w różnym stadium dziecięctwa (ale tylko jego) mogą znaleźć w tym przedstawieniu elementy, które przemówią najpełniej właśnie do nich. Spektakl Zbigniewa Niecikowskiego powstał w oparciu o książkę dla dzieci autorstwa szczecińskiego pisarza Artura D. Liskowackiego, a jej adaptacji na scenariusz spektaklu – jak wynika z programu – podjął się sam autor.
Powieść pierwszy raz ukazała się przeszło 30 lat temu, więc Balbaryk jest postacią istniejącą już od jakiegoś czasu w obszarze sztuki dla dzieci. Odnoszę jednak wrażenie, że wtedy gdy powstawał, dla dzieci tworzono nieco inaczej niż teraz, a i same dzieci też były trochę inne niż te współczesne. Toteż narracja spektaklowa wydaje się dość staroświecka i przypomina raczej tradycyjne bajki niż współczesne dramaty z ich wielowarstwowością nastawioną na odbiorców „od lat 0 do 100”. Świadoma trudności, jakie sprawia przykrojenie ponad stustronicowej książki do wymiarów scenariusza spektaklu dla dzieci, muszę przyznać, że kierunek owego przystosowania nie bardzo do mnie przemówił. Balbaryk i Złota Piosenka to typowy „spektakl drogi” – bohater ma do spełnienia zadanie i żeby je wypełnić, musi wyruszyć w świat, gdzie spotyka mnóstwo dziwów i przeżywa masę przygód.
W szczecińskim przedstawieniu postawiono głównie na prezentację wydarzeń, toteż narracja prowadzi nas z jednego miejsca akcji w drugie, od przygody do przygody i to ich pokazanie wydaje się najważniejsze. W efekcie, choć zbiorowym bohaterem przedstawienia jest grupa (jak się możemy domyślić) przyjaciół, to tak naprawdę między nimi wiele się nie dzieje. Główne postacie: Balbaryk (Rafał Hajdukiewicz), Sumak (Krzysztof Tarasiuk), Palcaty (Dariusz Kamiński) wydają się istnieć w tym przedstawieniu głównie dzięki sile tradycji – przyjęło się, że ktoś musi być protagonistą, więc taka postać (postacie) muszą pojawić się na scenie. To mnie najbardziej dziwiło: mamy do czynienia z grupą, a jednak między postaciami nie zachodzą żadne relacje, po prostu przemieszczają się one razem i tyle, a ich wspólnota oparta jest głównie na tym, że czasem się do siebie odzywają. Pojawia się wtedy tak zwany humor słowny, opierający się na przesłyszeniach: zamiast „kobietę” postać słyszy „korwetę”, zamiast „otworzę” – „potworze” i tym podobne. Innym tego przykładem jest imię jednej z postaci – Makar, której pełna nazwa brzmi: Makar Onmu Szelki. Makar nie podróżuje razem z poszukiwaczami, jednak za każdym razem odnajduje się w miejscu, do którego docierają główni bohaterowie. Trudno zorientować się, czy postacie się lubią (kto kogo lubi bardziej), jak długo i dobrze się znają i czy ta wspólna droga jakoś na nich wpłynęła. Co prawda dowiadujemy się tego w finale (oraz ze znajdującego się w programie zdania: „Pięknie jest się różnić, a iść przez świat razem”), ale zostaje to podane ex cathedra, nie mamy możliwości śledzić, jak bohaterowie doszli do takich przemyśleń – czy może od początku wiedzieli, że przyjaźń jest najważniejsza? W ten sposób proces ukazujący, jak to, co nam się przydarza, wpływa na to, jacy jesteśmy, który pomógłby unaocznić prawdę o przyjaźni młodym widzom, zostaje w przedstawieniu pominięty.
Nie bardzo wiadomo też, dlaczego to właśnie Balbaryk został przez jakąś nieokreśloną siłę wyznaczony do odnalezienia Złotej Piosenki, która ma ocalić krainę Tutaj od Wielkiej Ciszy, ponieważ w trakcie opowieści nie ujawniają się żadne jego cechy, które by go do wypełnienia tego zadania predestynowały. O bohaterach możemy się w trakcie przedstawienia dowiedzieć dość mało. No cóż – coś za coś. Być może zresztą mówił o tym sam tytułowy bohater, kiedy wyszedł z bocznych drzwi na proscenium, ale cały początek jego zjawienia się przed nami zniknął w gwarze młodych widzów podekscytowanych ponad miarę gęstym dymem, jakim nas potraktowano w pierwszej scenie prezentującej krainę Tutaj. Nie wiem, dlaczego Hajdukiewicz nie mógł chwilę poczekać, aż się sala uciszy. Być może to, co mówił, wyjaśniłoby część pytań, które mnie nurtowały. Lecz – jak napisał o Balbaryku Liskowacki – „żadna prawdziwa tajemnica nie da się wytłumaczyć do końca, a te, które można wyjaśnić, musicie zgłębić sami”. Idąc za jego radą, spróbowałam. Akcent w tym spektaklu przeniesiony jest z prezentacji osób, postaw i ich relacji oraz tego, jak wspólne przeżycia mogą ludzi zmieniać, kształtować, na pokazanie ciągu przygód. W ten sposób młodzi widzowie otrzymują przeprowadzoną z fantazją (choć też i z wykorzystaniem znanych schematów) opowieść o tym, co może się przytrafić w trakcie podróży przez świat i jakie dziwy można spotkać w odległych krainach. Są one przedstawione są na zasadzie przeciwieństw – jeśli pierwsza z nich to Smutlandia, to kolejna musi być rządzona przez króla Wyśmieszkę; jeśli początek przygód rozgrywał się na morzu, to potem bohaterowie muszą się znaleźć na pustyni. Poszczególne epizody powiązane są naczelnym wątkiem poszukiwania „złotej piosenki” wedle podobnego schematu: pojawia się plemię, które ma króla, postacie bohaterów czymś się narażają i zostają wypchnięte do następnej krainy, gdzie wszystko odbywa się na podobnej zasadzie.
Ta bajkowa schematyczność ubarwiona jest elementami teatralnymi, które wprowadzają wśród młodych widzów ożywczą ekscytację. O dymach już wspomniałam, a innym takim elementem był Malbłąd, który przeszedł przez widownię i pomógł wydostać się z pustyni bohaterom. Malbłąd przypominał klasycznego dziecięcego zwierzaka kopytnego złożonego z kilku osób okrytych wspólną płachtą. Tu jeszcze dodatkowo głowy ludzi tworzących zwierzę pełniły rolę garbów. Bardzo lubię takie proste i wesołe zabawy w teatrze, bo Malbłąd, dzięki temu, że był duuuużo dłuższy niż klasyczny wielbłąd mógł, np. okręcać się niczym gąsienica. Podobnie uroczy był zdezintegrowany Smok z Trzema Głowami, który dla odmiany pokazany był przez troje osobnych aktorów. Malbłąd mógł wywieść ze sceny Balbaryka i jego przyjaciół dzięki temu, że trójka bohaterów wraz z Makarem grana była w lalkach, natomiast wszystkie inne pojawiały się w żywym planie i mimo że reprezentowały mieszkańców różnych krain, posiadały pewien wspólny rys estetyczny. Wszyscy: Tutajanie, Weselianie, Smutlandczycy, Mru-Mrukowie, Pustynkowie przypominali postacie rodem z weneckiego karnawału, czasem uzupełnione poszerzającymi je obręczami, a czasem ekologicznymi dodatkami, co upodabniało je do postaci ze spektaklu Bread and Puppet Theatre. Główny i w zasadzie jedyny element scenograficzny stanowił natomiast zajmujący niemal całą scenę staromodny statek, pokazany od strony dziobu, którego liczne okienka pozwalały to pojawiać się, to znikać lalkowym postaciom i bawić się w grę, kto z kim rozmawia i kto to powiedział, i którego burty, kiedy trzeba było zdynamizować wydarzenia na scenie, malowniczo falowały.
Balbaryk i Złota Piosenka to spektakl nieco staroświecki, o nieskomplikowanej fabule, ale kolorowy, zabawny i estetycznie miły dla oka. Przyzwyczajonym do współczesnych ekstrawagancji może się wydać rozczarowujący, ale dzieci zdawały się dobrze na nim bawić. A teatr dla dzieci jest przecież głównie dla nich, czyż nie? To im wizyta w teatrze ma sprawić przyjemność.
Tak przy okazji nie mogę się powstrzymać od pochwalenia jednej z pań bileterek, która uratowała pewną klasę od tortur Złej Wiedźmy ukrywającej się pod postacią zwykłej nauczycielki. Przy tej długości przedstawienia przerwa jest czymś koniecznym – wiadomo, fizjologia. Pęcherze są małe, a przecież trudno powstrzymywać się od picia. Czasem bywa to nawet wprzęgane w akcję sceniczną, kiedy postacie przerywają „grę”, bo muszą na siusiu. Poza wszystkim siedzenie na tyłku przez 40 minut może być męczące i młody umysł potrzebuje chwili ruchu, by potem móc na nowo chłonąć to, co na scenie. Podczas spektaklu, na którym byłam, ledwo rozpoczęła się przerwa, dało się słyszeć mocny i kategoryczny krzyk: „Moja klasa siedzi!!!! Słyszeliście: Moja klasa siedzi!!!”. I tak wszystkie dzieci poszły sobie na przerwę, a klasa Złej Wiedźmy siedziała karnie na wyludnionej widowni. Co miała robić przez kwadrans przed pustą sceną – nie mam pojęcia. Na szczęście byliśmy w teatrze, więc pojawiła się Dobra Wróżka, która złamała czar Złej Czarownicy i uwolniła młodych widzów – mogli wyjść na przerwę (i gdzie tam potrzebowali). Zawsze wierzyłam, że teatr to kraina magii. Niech więc żyje magia teatralna i dobre wróżki, które ją wokół siebie roztaczają!
11-04-2016
Teatr Lalek Pleciuga ze Szczecina
Artur Daniel Liskowacki
Balbaryk i Złota Piosenka
adaptacja: Artur D. Liskowacki
reżyseria: Zbigniew Niecikowski
scenografia: Joanna Braun
muzyka: Jacek Wierzchowski
choreografia: Zbigniew Szymczyk
obsada: Rafał Hajdukiewicz, Krzysztof Tarasiuk, Dariusz Kamiński, Przemysław Żychowski, Paulina Lenart, Maciej Sikorski, Mirosław Kucharski, Danuta Kamińska, Grażyna Nieciecka-Puchalik, Maciej Sikorski, Marta Łągiewka, Edyta Niewińska-Van der Moeren oraz pracownicy techniczni
premiera: 18.03.2016
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.