A to Polska właśnie…

aAaAaA
Fot. Pola Amber

I
Na wstępie chciałem odwołać „apel”, a właściwie tytuł mojego ostatniego felietonu Wojna, Wojna!. Po pierwsze dlatego, że część czytelników, ku mojemu przerażeniu, odebrała to dosłownie jako wezwanie do wojny, a nie rozpaczliwe wołanie o pokój. I to nie ma nic wspólnego z brakiem inteligencji, tylko z brakiem dystansu i brakiem poczucia humoru (choćby wisielczego). Ale żyjemy już w czasach, że każda metafora, kalambur czy forma paradoksu ma dźwięk podkutego buta lub odbezpieczanego pistoletu.

Po drugie ten tytuł stał się nieświeżym echem wobec tego, co się dzieje naprawdę w Azji, Afryce, na Ukrainie, w Turcji, na Węgrzech no i u nas, w Polsce, czyli nigdzie, tzn. wszędzie, tzn. w nas. Te wszystkie wojny małe i duże łączy jedno: bezinteresowna agresja w imię czegoś. Najbardziej boję się obudzenia bestii w sobie, kiedy nie pozostanie mi nic innego, jak z rozkoszą rzucić się do gardła temu drugiemu. Więc cofam Wojnę – skoro już jest. Mam nadzieję ,że nie przyczyniłem się do jej powstania. Chyba że jak ten marynarz: w czasie II wojny, w trakcie bombardowania Londynu jeden z pocisków trafił w dom, w którym runęła cała ściana. Na drugim piętrze siedział na klozecie ze spuszczonymi spodniami przestraszony marynarz i mamrotał do próbujących go oderwać od sedesu strażaków: „Ale ja tylko pociągnąłem za sznurek od spłuczki”. Więc taki jest mój strach o przyczynienie się do tej wojny. Ona już była w Nich. W nas dopiero po pociągnięciu sznurka. Wycofuję się, próbuję zrozumieć. Próbuję rozmawiać, ale nikt nie chce.

II
Osobiście nie jestem wielkim fanem Świąt Bożego Narodzenia i mimo szczęśliwego dzieciństwa i pięknych wspomnień nie umiem się z radością wkręcić w to łączące nas wszystkich narodowe, religijne, kulturowe, rodzinne i globalne święto supermarketów. Ale naprawdę traktuję to jako ułomność, podświadomą niegroźną usterkę w moim umyśle, i nie jestem z tego dumny. Pracuję nad sobą i staram się nie robić przykrości rodzinie. Ale w tym roku postanowiliśmy z rodziną, że uciekamy z domu i nie w las, ale do ludzi, najbliższych, wszędzie po trochu, ale nigdzie nie za długo. Było świetnie, polecam! Odwiedziliśmy pięć domów w te kilka dni. Były to rodziny inteligenckie, artystyczne, biznesowe, terapeutyczne i mieszane. Na pięć rodzin w trzech zastaliśmy podział i ostry konflikt polityczny. W dwóch jednomyślność – przynajmniej na czas naszej wizyty. Co ciekawe, wszędzie, gdzie były dwa fronty, ogłoszono zakaz rozmawiania o polityce i panowała niechęć do rozmów na temat, kto nakradł, a kto jest oszołomem. Z założenia każdy front był głęboko przekonany o swojej słuszności i głębokim błędzie drugiej strony i uważał za stratę czasu przekonywanie tej drugiej. Dla mnie najciekawsze było, jak mogło dojść do polaryzacji w jednej rodzinie z takim samym backgroundem, wychowaniem, systemem wartości i pozycją majątkową. Ale rozmawiać nikt nie chciał.

III
Jeszcze bardziej ciekawe dla mnie było to, że kiedyś oczywisty był podział na My i Oni. Przypomniał mi się genialny rysunek Mleczki: dwóch dygnitarzy, paląc cygara, obserwuje z okna demonstrujący tłum. Jeden do drugiego mówi: „Dlaczego my o nich mówimy My, a oni o nas Oni?”. Ten podział My i Oni już nie jest dziś tak oczywisty. Bo nie chodzi o tych trzymających władzę, to już nie są jednoznacznie „Oni”. W końcu ktoś ich wybrał. Pomiędzy nami są Oni i pomiędzy nimi jesteśmy My. Te ostre podziały są między nami. Mówię o rodzinach, przyjaciołach, bliskich w pracy. Spotykasz znajomego, zaczynasz rozmowę i dopiero po chwili niepokoju ulga: on jest Nasz. Jak z nie-Naszym zacząć rozmowę?

IV
Na koniec świąt zjechaliśmy dość niezapowiedzianie do Krasnogrudy, do Czyżewskich. To miejsce bardzo szczególne, koniec Polski, pogranicze. Tu przyjeżdżają co roku dziesiątki ludzi: pisarzy, muzyków, ludzi teatru i plastyków, żeby znaleźć spokój, inspirację i warunki do tworzenia i współtworzenia z ludźmi stamtąd. Z Fundacją Pogranicze, z pogranicza z Litwą, z różnych kultur, języków i tradycji. Krzyś Czyżewski pokazywał nam miejsce, gdzie latem odbył się poniżej dworu Miłosza performans (on woli to nazywać misterium) kilkuset osób na temat budowania mostu. Mostu wirtualnego, mostu mentalnego. Z pięknymi instalacjami, rytuałami i śpiewami. Mostu, którego nie było, mostu między ludźmi, kulturami, językami i religiami. Pojawiło mi się idiotyczne pytanie, czy jest szansa po powrocie do miast na jakąś rozmowę? Na próbę budowania jakichkolwiek mostów? Ale nie na debatę publiczną, tylko jakąś ludzką rozmowę. Nie z politykami, z ludźmi. Zanim pójdziemy na barykady. Czy już tylko inwektywy po obu stronach? I przepaść?

4-01-2016

Oglądasz zdjęcie 4 z 5